środa, 27 czerwca 2018

W zaczarowanym ogrodzie

Przyjście lata
I cóż powiecie na to, 
Że już się zbliża lato?

Kret skrzywił się ponuro: 
„Przyjedzie pewnie furą”.

Jeż się najeżył srodze: 
„Raczej na hulajnodze”.

Wąż syknął: „Ja nie wierzę. 
Przyjedzie na rowerze”.

Kos gwizdnął: „Wiem coś o tym. 
Przyleci samolotem”.

„Skąd znowu - rzekła sroka - 

Nie spuszczam z niego oka 
I w zeszłym roku, w maju, 
Widziałam je w tramwaju”. 

„Nieprawda! Lato zwykle 

Przyjeżdża motocyklem!”

„A ja wam to dowiodę, 

Że właśnie samochodem”.
 „Nieprawda, bo w karecie!” 
„W karecie? Cóż pan plecie? 
Oświadczyć mogę krótko, 
Przypłynie własną łódką”.

A lato przyszło pieszo - 

Już łąki nim się cieszą 
I stoją całe w kwiatach 
Na powitanie lata.

Jan Brzechwa
Właśnie cieszymy się najdłuższymi w roku dniami. Chociaż niestety dnia zaczyna już ubywać. Czerwiec powoli się kończy. Czy jednak na pewno przyszła do nas królewna Lato? Za oknem często szaro, deszczowo, chłodno. Najchętniej zwinęłabym się w kłębek i śniła o ciepłych dniach. Nie czuję nadchodzącego lata.
Może tylko czerwone, słodkie truskawki i aromatyczne, rumiane czereśnie przypominają nam o panującej porze roku?
To prawda, że płowowłosa córka króla Słońce zajrzała do nas już w maju i na początku czerwca, ale chyba postanowiła odpocząć. Teraz powoli jednak budzi się do życia. Może siłę i energię czerpie z minut, które stopniowo, zabiera nam każdego dnia? Szkoda mi jednak, aby ten czas przesiedzieć w domu. Przecież dookoła, zwłaszcza w moim Ogrodzie jest najpiękniej.
Piękno przyrody w moim Ogrodzie jest moją ucieczką od realiów świata w którym żyjemy. Lubię tutaj uciekać, jednak niestety nie zawsze jest na to czas. Ja jednak staram się sobie ten czas znaleźć. Bez tego pewnie nie miałabym siły, aby każdego dnia zmagać się z codziennością.
Wszyscy dziwią się, że w każdy weekend wstaję o tak "barbarzyńskiej" porze, kiedy inni starają się wyspać zapewne jedyny raz w danym tygodniu . Ale przecież tylko wtedy można zachwycić się tym codziennie malowanym od nowa obrazem. Teraz najpiękniejsze w moim Ogrodzie są róże.
Lubię patrzeć, jak pierwsze promienie słońca nieśmiało oświetlają moje róże. Pną się lekko po krzaku, przenikają jego gałęzie i muśnięciem budzą do życia pąki kwiatów. .
Przyroda 
Słońcem raduje się niebo 
Bo już przecież mamy lato 
W koło świat się mieni kwieciem 
I czerwieni się owocem 

Lipy także już zakwitły 
Mimo że dopiero czerwiec 
Woń zwabiła tutaj pszczoły 
Te owady pracowite 

Miło siedzieć w ciepły dzionek 
W cieniu lipy pośród woni 
Słuchać brzęczenia i szmeru 
Co utuli nas do snu
Znalezione w Internecie 
To moment, gdy noc odchodzi z blaskiem poranka, przemienia się w dzień.
To wtedy ptaki śpiewają najgłośniej, radosnym głosem witają nadchodzący dzień. Słońce budzi się powoli, przecierając oczy zaspanymi dłońmi. Przecież jeszcze mgła ziemię otula, pozostawiając perełki rosy, które migoczą na igiełkach naszego trawnika. Ale to właśnie one są najlepszym kosmetykiem dla mnie i dla słońca.
Świt wstaje na nowo i w jego spokojnym i słonecznym blasku znika złe wczoraj i rodzi się nadzieja na dobry dzień.
Bez problemów wstaję więc rano i podziwiam ten cud natury, chociaż nie każdego dnia jest mi to dane.
Kocham ten czas o wschodzie słońca, gdy oprócz ptaków i mnie wszyscy śpią, z świat jeszcze zaspany, powoli budzi się do życia. Odpowiada mi ten czas, gdy dookoła wszystko toczy się w zwolnionym tempie.
Ogrody, ogrody
Ogrody, ogrody, zielone azyle,
tu dzień twój zmęczony przysiądzie na chwilę,
tu w cieniu altany jest pora dla zdrowia
prostują się sprawy w tym gąszczu listowia.
Kamienna ławeczka ma miejsce dla ciebie,
tu rybka ci złota pomoże w potrzebie,
tu koper, maciejka i krzaczek lawendy
otulą ci zmysły, ukoją ci nerwy.
Tu zapach trawnika ściętego wieczorem
napełni ci piersi zielonym kolorem.
Ogrody, ogrody jak barwne motyle
świat z bajek dziecięcych wyjęty na chwilę,
gdy raz zauroczy cię swoim oddechem
poczujesz jak stajesz się innym człowiekiem.
Tu czas się zatrzymał i spokój zamieszkał,
tu szczęście odnajdziesz na grządkach i ścieżkach.
Znalezione w Internecie
Jestem osobą, która do końca nie może zrozumieć pędzącego świata, która z trudem za nim nadąża. Może takie życie w dużym mieście nie jest dla mnie? Ostatnio byłam w małym, spokojnym miasteczku i zaczęłam się zastanawiać, czy nie powinnam mieszkać w takiej małej miejscowości, gdzie czas płynie spokojnie i jest częścią natury. W mieście, czas na każdym kroku jest zmierzony, dzielony na godziny, minuty, sekundy. Tam każda chwila jest ważna, nie można jej zmarnować na rzeczy błahe i nieważne.
Najchętniej zostałam w moim ogrodzie na zawsze. W bezpiecznym świecie, w którym pozbawione kolców róże rozkwitały każdego dnia.
Niech życie biegnie. Ja dziś odpocznę, zatrzymam się, złapię ciszę....
Wstaje kolejny piękny dzień. Świat dookoła uśmiecha się do mnie. Trudno się nie odwzajemnić.
Teraz chciałabym tylko powiedzieć:
Nadeszło lato
Rozszalały się pszczoły w ogrodzie, 
jedna drugiej coś brzęczy do ucha. 
Lato dziś przyszło o wschodzie, 
nektarowa więc w lipie zawierucha! 

Zboża dostojnie pręża swe kłosy 
na pełne radości spotkanie, 
trawa na łące rozczesuje włosy, 
ach, przyszła pora na kochanie!  

Wiśnie wiśniowo usta malują, 
truskawki kwaszą się nieco,że przez 
czereśnie, trochę za wcześnie 
w zapomnienie z wiosną ulecą. 

W parkach ćwierkaniem się rozćwierkało, 
powietrze drganiem faluje, 
żyto do góry ziarnem strzeliło 
świat wypiękniał, aż nie pojmuje. 

A lato nic sobie z tego nie robi, 
zajęte jedzeniem jagódek, 
zielenią łąki oplata swe nogi, 
maliną brudzi podbródek. 

Na skrzydłach motylich wysoko wzlatuje, 
słonecznikom zagląda w nasiona, 
w obłokach białych zwiewnie szybuje, 
słońce trzymając w ramionach.
Znalezione w Internecie

środa, 20 czerwca 2018

Pozostaną wiersze


Co to za dzwonek?
A to w tej rynnie.
A to muzyka deszczowa płynie.
A to na dachach, jakby na bębnach,
dudni, dudni ulewa wiosenna.
Tłucze o szyby wesołym deszczem,
bębni kroplami jeszcze i jeszcze.
I na listeczkach gra z całej duszy,
aż rozkrzyczane słowiki głuszy

W niedzielę 17 czerwca zmarła Joanna Kulmowa, jedna z największych osobowości polskiej literatury. Pisała wiersze i sztuki teatralne dla dzieci, a także słuchowiska, scenariusze telewizyjne, powieści, opowiadania, poezję. Na jej utworach wychowały się pokolenia Polaków. Była też aktorką i reżyserką. Miała 90 lat.
Wydała kilkadziesiąt tomików wierszy, spośród których młodsi czytelnicy znają „Zimowe słowiki”, „Krześlaki z rozwianą grzywą”, „Garbatą modlitwę” czy „Dębołki”. Starsi – m.in. „Fatum na zakręcie”, „Boże umieranie”, „Zawiązki”, „Suplement mój” i „Moją pełnię, czyli wiersze lubiane” oraz autobiografię „Ciułanie siebie”. W 2008 r. za wybór poezji „Kulmowa dzieciom” Joanna Kulmowa otrzymała Literacką Nagrodę m.st. Warszawy. Ostatnio opublikowała tomik „Moje żarty” z utworami z lat 1957-87. 

Mały wietrzyk wiosenny
ledwie w drzewach zaszumi,
ledwie w krzakach zamruczy.
Jeszcze gwizdać nie umie,
jeszcze się uczy.
Znalazł szczerbę w płocie-zaświtał.
Znalazł listki-zapiał na listkach.
Czasem w suchych gałęziach zatrzeszczy.
Czasem nuci,gdy zagra mu deszczyk.
Albo szemrze w zeszłorocznej trawie.
Albo szepce tak, że milczy prawie. 
Ludzie mówią wtedy; nie wietrzyka.
A on jest.
Tylko słucha słowika.
To była moja ulubiona poetka, której wiersze często cytowałam.
Jej wiersze były niepowtarzalne. Szumiły w nich lasy, brzozy, wierzby, świerki, buki, dęby, sosny zaś pachniały żywicą, poza tym zieleniła się łąka, dojrzewały poziomki na polanie, rósł piołun, mięta, bylica i pokrzywy; brzęczały pszczoły, wędrowały biedronki, śpiewały drozdy, kosy, słowiki, a także „rudzik wielkooki".  Jej wiersze pełne inwencji językowej i słów, takich jak „kołdrelie” czy „krześlaki”.
Czarna krowa w kropki bordo
gryzła trawę kręcąc mordą.
A nieprawda: wcale nie gryzła.
Huśtała sie na drobnych listkach.
A nieprawda: nie kręciła mordą.
Przechadzała się stokrotką wiotką.
Wzlatywała do samego słońca
bo to była krowa fruwająca.
Cała bordo.
Cała w czarnych kropeczkach.
Piegowata krówka: biedroneczka.

Jaka była?  
Najpiękniejszy autoportret stworzyła w wierszu „Jaka jestem”

Jaka jestem?
Czasami wysoka wysoka
obłoki szarpię rosochatą głową
porastam igłami
korą sosnową.

Czasem
drobna drobinka
biedronka
pod krzewinkami borówek się błąkam
i myślę że są całym lasem.

Czasem
jestem płomieniem o gorącym jęzorze
śpiewam
pachnę ogniskiem.

Czasem jestem
zielonkawym morzem.
W oczach wyspy dalekie i bliskie.

A czasem jeszcze – 
najchętniej najczęściej – 
jestem jak niebo szerokie
najszersze
co obejmuje wszystko i jest wszędzie.

Warto też  pamiętać o tym co mówiła

Poeta to człowiek, który nie zgubił swojej dziecięcej głupoty

Trzeba nie przestawać być dzieckiem. To nieprawda, że literatura dla dzieci musi być taka jak dla dorosłych, tylko lepsza. Musi być tak samo dobra. Kiedyś mówiono o literaturze pięknej i o innej. Teraz wszystko wkłada się pod pojęcie literatury. Jak czytam Leśmiana, to mam poczwórną przyjemność – znajduję tam obraz, słowo, pojęcie, myśl. Wszystko. W „Harrym Potterze” tego nie znajduję. Myślę, że wiele zawiniła tu literatura dla dorosłych, sięgając po rozmaite „czarodziejstwa”. Przeszło to w tej chwili na dzieci, bo dorośli dają dzieciom łykać to, co sami są w stanie strawić.

Często wpycha się mnie do szuflady z napisem "poezja dziecięca", a przecież to niewiele znaczy. Poezja dziecięca i poezja dorosła to różne obszary tej samej osobowości. Tyle tylko że kiedy piszę dla dzieci, to piszę dla tego dziecka, które jest we mnie. A kiedy piszę utwory dorosłe, to dla mojej części dorosłej. Pisałam wierszyki, będąc dzieckiem, i pewnie były to wiersze dziecięce oraz dziecinne. Kiedy dorastałam, pisałam dojrzałe wiersze dla dzieci i dla dorosłych. A kiedy w moim życiu pojawiła się gorycz i złość, zaczęłam pisać wiersze satyryczne i drukować je w "Szpilkach". 

Były pochwały, ale niewiele mam o nich do powiedzenia, bo choć je uwielbiam, to nie umiem ich słuchać - natychmiast mnie płoszą. Kiedy ktoś zaczyna mówić o mnie coś miłego, natychmiast znikam. Za to pamiętam połajanki. Na przykład Przybosia. Dziś nie robi to na mnie wielkiego wrażenia, bo rozumiem, że to nie jego gatunek. I w głębi serca uważam, że on i cała jego świta gardzili poezją melodyczną i rymowaną dlatego, że sami nie umieli jej pisać. Że wymyślili awangardę, bo nie potrafili pisać jak skamandryci. Pokazałabym chętnie wiersze Tuwimowi i jego zdania byłabym ciekawa, gdyby nie lęk.

Ostatnio odniosłam nawet sukces. Spytano mnie, czy Leokadia to prawdziwy koń, czy może przenośnia Pegaza. I tak długo podsuwałam im sugestie, że któreś dziecko w końcu się domyśliło. "Wiem! Leokadia to pani!" - wrzasnęło. "Tak - odpowiedziałam. - A jeśli wyjrzycie przez okno, to zobaczycie również Alojzego, mojego woźnicę". Bo Janek nie lubi przychodzić na moje spotkania. On woli ze mną rozmawiać. Dlatego zawsze czeka na zewnątrz. 

Widzę w lustrze jakąś babcię... Mogę się nawet do niej uśmiechnąć, bo nie jest mi niesympatyczna, ale to nie jestem ja. To tylko opakowanie.  Ja jestem w środku i się nie zmieniam, mam ciągle dziesięć, piętnaście lat. „Ja” to mały punkcik, z którego wyrasta ogromny bąbel świata naokoło mnie. 

Kto tak jak Joanna Kulmowa potrafi patrzeć na świat? Kto ze współczesnych poetów potrafi tak rymować i bawić się wersem, rytmem, a nawet interpunkcją, bezbłędnie słysząc muzykę słów? Kto tak lekko, z uśmiechem, umie przechodzić od konkretu do abstrakcji?
W jej wierszach jest czar i urok, dzięki którym wracamy do nich często. Jest w niej tak niezwykłe podejście nie tylko do małego czytelnika.
UDAWANIE
Żaby udają liście
a liście -
zielony obłok.
Chmury
udają góry.
Góry -
rzekę co płynie obok.
Rzeka śpiewa jak świerszcze.
Świerszcze
to są flety na łące.
Flet naśladuje słowika.
A słowik -
żabi koncert.
Każdy okropnie się stara
udawać kogo innego.
Tylko ja
umiem być wszystkim naraz -
fletem
żabką
sobą
świerszczem
i rzeką.
Czytajmy dzieciom te wiersze pełne zachwytu światem, i sami - mimo że już dorośli, zachwyćmy się Jej zachwytem.
Kto raz pokochał Kulmową, zostanie z nią na zawsze.
Podpisuję się pod tym stwierdzeniem obiema rękami. 
Co to jest radość?
Niebo, kiedy nagle w kałuży zaświeci.
Ciepły wiatr
niespodziany,
Co nam wybiega naprzeciw,
I jeszcze:
wcześnie rano chleb,
kiedy słońce w ostrzu noża tuż obok.
I ni stąd, ni zowąd,
twój uśmiech,
mój uśmiech.
I tam w górze, dziko rozpędzony
obłok.
Radość mała
i radość wielka:
wielka jak sztandarów mokrych furkotanie,
mała
Jak czerwona kropelka
biedronki
na białym tulipanie.

poniedziałek, 11 czerwca 2018

Historie opowiedziane szeptem

WSCHÓD SŁOŃCA W PUSZCZY
Zarumieniony w poranku jesiennego chłodzie,
Pierwszy promień wystrzelił do góry na wschodzie,
Przebił z trudem zaporę rozlanej mgławicy
I dzień wieścić biegł w knieje lotem błyskawicy.
Majestatyczny, wielki stał pośród polany
W brzasku słońca Król Puszczy, jakby zadumany,
Ocknął się, potrząsł brodą, rozpalił źrenice
O przed bóstwem dnia schylił rogów półksiężyce
Co tydzień staram się oglądać program "Xięgarnia".
Jest to program poświęcony książkom i literaturze. Omawiane są w nim nie tylko najciekawsze nowości, ale także listy bestsellerów, wywiady, felietony. Zaproszeni goście polecają swoje ulubione książki. Autorzy książek opowiadają o swojej twórczości.
I taką książką proponowaną przez program, po którą natychmiast sięgnęłam w bibliotece była "Białowieża szeptem" Anny Kamińskiej.
Pewnie gdyby nie "Xięgarnia", to nie zwróciłabym na nią uwagi. Zapewne pomyślałabym, że zgodnie z modnym teraz nurtem ekologicznym, będzie to książka bardziej przyrodnicza, pełna opowieści o świecie zwierząt i roślin. „Białowieża szeptem” to reportaż i nie znajdziemy w nim ani żubrów, ani puszczy. To książka o ludziach, przyrody nie ma tam za wiele, a jeśli jest, to stanowi tylko tło dla człowieka. W momencie, kiedy z powodu wycinki drzew oczy wielu z nas są zwrócone w stronę białowieskiej puszczy, reporterka pokazuje nam ludzi, o których właściwie nic nie wiemy.
To wyjątkowa, ale mało optymistyczna książka.
Historie, które opowiada Anna Kamińska, czyta się bardzo dobrze. Autorka potrafi słuchać mieszkańców Białowieży, którzy mają do opowiedzenia dużo ciekawych historii, zwyczajnych, osobistych, niejednokrotnie wstydliwych, zapomnianych, ale i tragicznych. Opowiadają o sobie, o rodzinie, znajomych albo legendarnych mieszkańcach Białowieży. Snują opowieści o wszystkim, o czym na co dzień nie mówią. Są za to rodzinne, bardzo osobiste historie, ukrywane przed światem przez wiele lat. Dlatego też w tytule książki pojawia się słowo „szept”. Bo o tym, o czym przeczytamy w książce Kamińskiej, nikt głośno nie mówi: o zamordowaniu żony przez męża, o przemocy w rodzinie, o alkoholizmie, z którym rodziny borykają się od pokoleń, o dramatach dzieci, o wojnie...



Kamińska tych szeptów wysłuchała i napisała niezwykły reportaż, gdzie ludzie i przyroda żyją razem, przenikają się i współzależą od siebie całkowicie tworząc niezwykły świat. I tak poznajemy tutaj m.in. ostatniego bartnika w Białowieży, człowieka posługującego się czarną magią oraz innego, który siał przez lata postrach w tej miejscowości, carskiego ogrodnika, najbardziej znanego w okolicy kłusownika czy reportera, który Białowieżą zachwycił się prawie sto lat temu. Są też tutaj znakomite opowieści o wielkiej wycince lasu w 1922 roku i o rabunkowej gospodarce tego terenu przez Anglików, o ludziach mieszkających w ziemiankach, o rodzinach i małżeńskich zwyczajach, które budzą grozę czy o polowaniach z udziałem Hermanna Göringa. Prawdziwe opowieści czasem mieszają się tutaj z legendami, czasem bywają niespójne, podkolorowane przez rozmówców, czasem niedokładnie zapamiętane, ale dzięki temu całość jest bardziej wiarygodna, a autorka uchwyciła niepowtarzalny klimat tego miejsca.
KSIĄŻĘ PUSZCZY
Noc jasna, - w konarach sosen płyną szmery
Cichutkie, cichuteńkie, jak polot chimery,
Czasem szyszka w mech spadnie z wyniosłej smreka głowy,
Lub ponure się ozwie gdzieś wołanie sowy.
Sza!... Trzasnęła gałązka, błysło oczu dwoje...
Ryś, rabuś - wieczny tułacz wyszedł na rozboje.
Przystaje niespokojny, coś wietrzy... wnet zbacza.
Ruszył chyłkiem za tropem starego rogacza
Znajdziemy tutaj wiele pięknych historii, ale nie mogę się oprzeć wrażeniu, że książka tak naprawdę jest bardzo smutna.
Ci wszyscy ludzie, żyjący w Białowieży i w okolicach, obserwują na co dzień zupełnie inną rzeczywistości, niż turyści i przyjezdni. Kamińska pisze o biedzie, o zapomnianych zawodach, o końcach wielu rzeczy. Pisze o przemocy, kłusownictwie, pijaństwie, o ludziach zatrzaśniętych w tym małym białowieskim świecie jak w jakiejś pułapce, nie umiejących się z niego wyrwać. Po prostu taka była ówczesna rzeczywistość, tak wyglądało życie w Białowieży. Historia Białowieży jest niesamowita, jednak Kamińska mocno podkreśla, że dla mieszkańców przeszłość to coś, o czym nie należy mówić.
Dlatego autorka opowiada szeptem, pokazując nam świat, którego już nie ma albo który za chwilę zniknie. Mieszkali tam wyjątkowi ludzie, którzy i robili niesamowite rzeczy.
„Wiedźmar” był prawdziwym czarnoksiężnikiem, „Mordala” – zapalonym kłusownikiem, Filimon Waszkiewicz – ostatnim bartnikiem. lekarka Olga Nieścierowna miała własny rower za całodobową karetkę pogotowia. Halinę Kopalińską,wychowawczyni w domu dziecka, do Białowieży rzuciła burzliwa historia XX wieku, która odebrała jej męża i majątek pod Wilnem, zaś Jan Potoka – późniejszy hodowca żubrów – przetrwał dziesięć lat łagru tylko dzięki nadziei, że jeszcze kiedyś wróci do Puszczy.
Jest też opowieść o carskim ogrodniku „Makarze”, który był oddany roślinom, hodował, szczepił, eksperymentował, a najbardziej ukochał sobie róże. Jak wspominają sąsiedzi – jego dom tonął w kwiatach.
Podobnych „kolorowych ptaków” było znacznie więcej… Prawosławnych, katolików, Żydów i partyjnych. Drwali i ekologów. Jedni poświęcali życie, by chronić las, inni bez skrupułów go ograbiali. Wszyscy nierozerwalnie związani przez los z Puszczą.
Młody reporter Józef Mackiewicz, obserwując niszczycielską działalność kornika i masowy wyrąb lasu alarmował w 1922 roku - „Puszcza ginie!”
Kamińska dała im drugie życie, wyciągnęła z zapomnienia. Autorka opowiada o nich, rozmawia z ich dziećmi, wnukami, pokazuje też współczesnych mieszkańców – rodowitych białowieżan, tych z problemami z pamięcią, i przyjezdnych.
Kamińska z wieloma osobami już nie zdążyła porozmawiać, przy innych spotkaniach być może była to jedna z ostatnich szans, by kogoś wysłuchać.
Annie Kamińskiej udaje się oddać stan ducha odizolowanej wspólnoty. W życzliwej pamięci zachowującej cara, tęskniącej za jego zburzonym pałacem czy minionym stylem mordowni Sarenka.
Są także wątki bardziej współczesne, pokazujące próbę zadbania o przeszłość i zabytki, często niestety zapomniane i zaniedbane. To głównie przyjezdnym się chce coś zrobić. To oni paradoksalnie bardziej doceniają historię i starają się ją zachować.
Książka opatrzona jest pięknymi, starymi zdjęciami.
"Białowieża szeptem" to ciekaw , piękna książka. Kamińska tak prowadzi swoją opowieść, że nie można się od niej oderwać. Udało się jej uchwycić klimat tego miejsca, życia w nim, codzienności, a przede wszystkim ludzi z nim związanych. Jest pełna przeszłości i jej ulotności, którą bardziej się wyczuwa niż widzi. Jest przypomnieniem o dawnej Białowieży. Jednak wyłania się z tej książki również obraz Białowieży jako miejsca przeklętego. Miejsca, które warto odwiedzić i które przyciąga, bo jest tam pięknie. Ale żeby być szczęśliwym, trzeba mieszkać gdzie indziej.
PUSZCZA
Czy widziałeś te sosny tak dumnie wyniosłe,
I świerki niebotyczne, i dęby, porosłe
Mchem brodatym od podstaw aż hen pod sklepienie,
Stare lipy - olbrzymy, co są jak marzenie?...
Czy widziałeś jak zwartą gromadą od ziemi
Młodzieży bujnej legion pnie się za staremi?...
A czyś wiosną podsłuchał tam cudną pieśń głuszca?...
Nie?..
Idź, usłysz i obacz - poznasz, że to puszcza.
autor wierszy Jan Jerzy Karpiński