sobota, 29 czerwca 2019

Muśnięcie Motyla

ZAPOMINAM
jaki dzień jutro, co było wczoraj
gdzie mam torebkę, portfel i klucze
nie musisz wołać do mnie doktora
czemu autobus znowu mi uciekł
gaz wyłączyłam, spokojna głowa
drzwi też zamknęłam, wyjdę po leki,
zaraz zobaczę, kto mi to schował
idę na spacer i do apteki
pilnie potrzebna trafna diagnoza
bo zapominam, co najważniejsze
nic nie nadrobię miną i pozą
gdy w mej pamięci, dziury jak w serze
już nie pocieszaj, że nie ja jedna
szukam wciąż czegoś, co nie zgubiłam
na pierwszym miejscu, sprawność potrzebna
ta umysłowa, tak ją lubiłam
Znalezione w Internecie
Ostatnio obejrzałam film nakręcony na podstawie książki, która kilka lat temu poruszyła mnie do głębi. I to zdecydowanie bardziej niż film. Może dlatego, że wiedziałam już o czym będzie film?
Jednak to piękna, przejmująca, boleśnie prawdziwa, szczera do bólu, a czasem przerażająca opowieść. Nie pamiętam, kiedy ostatnio coś tak bardzo mnie wzruszyło do łez.
Książkę „Motyl” napisała Lisa Genova -Amerykanka, doktor nauk medycznych w dziedzinie neurobiologii. "Motyl" to jej debiut i moim zdaniem bardzo spektakularny.
Powieść pozwala spojrzeć na chorobę Alzheimera od strony chorej, a nie jak zwykle z perspektywy opiekuna.
O chorobie Alzheimera raczej niewiele się mówi. A jak już o niej mówimy, to łączymy ją z kimś w podeszłym wieku, niedołężnym, wymagającym stałej opieki. W „Motylu” sytuacja wygląda zupełnie inaczej.
To opowieść o prawie pięćdziesięcioletniej Alice Howland, która odnosi sukcesy jako wykładowca psychologii na Harvardzie. Ma męża i trójkę dzieci. Z nadejściem kolejnego roku akademickiego Alice zauważa, że zaczyna mieć problemy z pamięcią.
Kobieta zrzuca to na karb zmęczenia, stresu i menopauzy. Problemy z koncentracją zaczynają jednak coraz bardziej ją niepokoić. Z dnia na dzień coraz częściej zapomina o różnych rzeczach, gubi się na znajomych uliczkach. Wreszcie decyduje się na wizytę u lekarza, a postawiona diagnoza choroby Alzheimera o wczesnym początku całkowicie zmienia jej życie. Także dotąd spokojne i ułożone życie rodziny Howland zmienia się i przestawia na zupełnie nowe i trudne do zaakceptowania tory. Do tej pory była osobą bardzo samodzielną i niezależna.
Wszyscy starają się jej pomóc i wesprzeć.
Alice walczy, uczyć się żyć każdą chwilą, przewartościowuje swoje relacje z mężem, dziećmi....
Jednak Alice coraz częściej nie potrafi odnaleźć się wprowadzącej przez towarzyszące jej osoby rozmowie, gubi wątek, powtórnie zadaje takie same pytania. Z czasem nie poznaje swoich studentów, własnych dzieci i męża. Gubi się w swoim domu. Zapomina o czym czytała przed chwilą, myli telefon komórkowy z pilotem do telewizora. Całe jej dotychczasowe życie, w tym kariera naukowa legnie w gruzach.

Bezlistna pamięć
Z pamięci opada liść więdnący
jak z lipy,
tak samo go byle wiew potrąca,
popycha.
I oto stoi - anioł odarty
ze wspomnienia,
jak drzewo, które słota szarpie
w jesieni.
Iłłakowiczówna Kazimiera

Tytułowy motyl symbolizuje krótkie, ale szczęśliwe życie, którego z pewnością doświadczyła główna bohaterka zanim zachorowała. Motyl to także rodowa pamiątka, wisiorek wysadzany kamieniami, który Alice zakłada na specjalne okazje. Jednak wraz z postępem choroby, każdy kolejny dzień życia jest dla niej tak cennym darem od losu, że naszyjnik z czasem rzadko znika z jej szyi.
Dopiero poznając historię choroby Alice, tak naprawdę zdałam sobie sprawę jak wielką tragedią jest choroba Alzheimera. Stosowane leki i wciąż testowane nowe farmaceutyki nie dają zada walających rezultatów. Alzheimer nadal jest chorobą nieuleczalną. Ale jakże inną niż inne choroby.
Chorzy na raka mogą liczyć na wsparcie, współczucie, zrozumienie. Na przykład różowa wstążka postrzegana jest jako symbol odwagi i nadziei. Zanikająca pamięć, coraz uboższe słownictwo, brak orientacji są postrzegane jako zaburzenia psychiczne. Ludzie, nawet ci najbardziej wykształceni, trzymają się na dystans od chorych umysłowo. Dlatego najczęstszym problemem ludzi chorych na Alzheimera jest samotność i odizolowanie. Uciekamy od chorych, unikamy ich...
"Motyl" Lisy Genovy pokazuje, że z tą chorobą można żyć, jeżeli cierpiący na nią człowiek otrzyma dużo wsparcia, ciepła i zrozumienia nie tylko od najbliższych sobie osób.
Pożegnanie z chorobą Alzheimera
Coraz częstsze spacery
w ucieczce od rzeczy
których istnienie boli nienazwaniem
od dzieciństwa ni w pięć ni w dziewięć
z domu który coraz bardziej tamten niż ten
od tych do tamtych osób
coraz dłuższe oczekiwanie
na chwilę gdy znów można
być sobą a nie kimś
Na ulicy nieznanej od niedawna
tramwaj pełen bezimiennych ludzi
rozmazane twarze na szybach
coraz bliżej
powrót do młodości
która była pamięcią
Wójcik Leszek
Uważam, że tę książkę należy przeczytać. Strach, uprzedzenia, zamykanie się na tą chorobę wynika tylko z niezrozumienia problemów chorych, co też utrudnia walkę z tą chorobą. Przecież potrzeba tylko otwartości, zrozumienia i chęci pomocy. A już to tylko daje odrobinę nadziei.
Na książkę trafiłam przypadkowo, ale po jej przeczytaniu wiedziałam, że to mój Anioł podsunął mi ją w bibliotece. Wszak kobiety w mojej rodzinie były już muśnięte skrzydłem Motyla. Były.... Niestety nie jest to tylko czas przeszły. Motyl znowu przyfrunął kilka lat temu...
Motyle
W szarych miastach
szary beton, szary asfalt.
W szarych miastach
szare dymy aż do nieba.
Nie ma miejsca dla motyli
w szarych miastach,
a tak mało, tak niewiele im potrzeba.
Taki motyl
to ma skromne wymagania
nie je masła
ani mięsa, ani chleba,
nie potrzeba mu mieszkania
i ubrania, i
inwestować w niego wcale nie potrzeba.
Ludzie mówią,
że to tylko zwykły owad,
a to przecież
do krainy czarów bilet,

wstęp do bajki
i przygoda kolorowa,
więc pomyślcie o motylach choć przez chwilę.
Dla motyli
trzeba miejsce zrobić w miastach
i odkurzyć zakurzony błękit nieba,
żeby słońcem i kwiatami
zakwitł asfalt,
tylko tyle i nic więcej już nie trzeba.
Wanda Chotomska


niedziela, 23 czerwca 2019

Tkam opowieść o...., a powinnam o....

Dzieciństwo
Zabrałeś mi dzieciństwo a ono powraca
z chłopcem który biega po lesie za sójką
co mieszka raz wysoko albo całkiem nisko
po przeszłość trzeba wznieść się by się przed nią schylić

zabrałeś moją młodość a ona się zjawia
mówi jakie nad Polską było niebo czyste
a starczyło na zawsze by spojrzeć raz tylko

zabierz wszystko co boli
by wróciło do mnie
Jan Twardowski
Jak każdego roku latem wspomnienia powracają jak bumerang rzucony w otchłań życia. Czy powinnam go schwytać, czy też pozwolić mu uderzyć w teraźniejszość i zapomnieć na chwilę o dniu dzisiejszym?
Dziś otworzyłam moją szufladę i znowu powiało wspomnieniami. Pewnie dlatego, że wczoraj niespodziewanie obudziłam się w nocy. Przez chwilę nadsłuchiwałam, bo zdawało mi się, że ktoś chodzi ostrożnie po domu, deski schodów trzeszczały, a drzwi otwierały się z lekkim skrzypnięciem. Ostrożnie wstałam i wyjrzałam do korytarza. Nie było tam nikogo, tylko chłodny przeciąg przemknął po moich bosych stopach. Dom był cichy, ale trochę niespokojny, jakby zatrzymał oddech w oczekiwaniu na coś niezwykłego.
Na dworze zaszczekał pies sąsiadów. Z duszą na ramieniu zeszłam na dół i wyszłam przed dom. Na stopniu siedział mój Dziadek szczupły, niewysoki…. Niedowierzając do końca temu co widzę przysiadłam obok niego i niepewnie dotknęłam jego ręki. Przecież od tylu lat nie ma go wśród nas. Może nadal śpię i tylko mi się wydaje, że po tylu latach nagle postanowił zejść ze swojej chmurki i powrócić do osób, które kochał i do mojego ogrodu, który tak do końca nie był w stanie zastąpić tego jego jedynego. Bo cóż by on tutaj miał robić w tym ogrodzie „do patrzenia” poza koszeniem trawy i wyrywaniem chwastów? Nie ma tutaj marchewki, kalarepki, nie kwitnie groszek, nie rozpycha się na grządce kapusta, ani nagle na ziemię nie spadnie śliwka….
Zupełnie przeciwnego zdania byłby mój drugi Dziadek, który kochał te kwiatowe ogrody, gdzie po pracy można było odpocząć, zachwycić się zapachem kwitnących piwonii i tylko czasem przyciąć przekwitającą różę. Jednak niestety praktycznie znam go tylko z opowieści. 
To prawda, nigdy nie potrafiłeś Dziadku długo siedzieć bezczynnie. Najważniejszy był dla Ciebie zawsze siew, a potem zbiór.
Tyle przeżyłeś, zwłaszcza w czasie wojny. Nigdy na nic się nie skarżyłeś.
Jednak o wychowaniu dzieci, nie miałeś pojęcia. Wszystko pozostawiałeś w rękach Babci. My mieliśmy być tylko grzeczni, spokojni, jak codziennie kładłeś się na swoją poobiednią drzemkę. Jednak potem zabierałeś nas na wycieczkę: na działkę, do lasu, nad jezioro, na wieś….”
Przycupnęłam koło niego i dotknęłam jego szorstkiej dłoni i poczułam jakże dobrze mi znany zapach klasycznej wody kolońskiej.
„Jak to dobrze, że znowu jesteś. Pewnie nie wierzysz w to, ale bardzo mi czasem Ciebie brakuje. Nic już nie jest takie jak kiedyś. Wszystko się zmieniło. Już nie ma Twojej działki. Tak bardzo bym chciała, abyś czasem był przy mnie. Nie odchodź i nie zostawiaj mnie znowu samej, tak długo na ciebie czekałam.”
„Zawsze jestem przy tobie – szepnął Dziadek – tylko, Ty czasem o mnie zapominasz, gdy gonisz przez każdy dzień.”
W tej chwili chciałabym położyć głowę na jego ramieniu, jednak w tym samym momencie chłodny powiew rozwiewa obraz.... Niespodziewanie czuję łzy płynące po policzkach i tęsknotę, która choć potrafi być tak bolesna, to przynosi ciepło z każdym wspomnieniem...
Dziadek przyjdzie 
Dziadek dzisiaj przyjdzie,
W wielkim krześle siędzie,
Śliczne mi powieści
Opowiadać będzie.

Pal mi się, ogieńku! Pal mi się wesoło!
Wy, złote iskierki, sypcie mi się wkoło!

Dziadek dużo widział,
Dużo ziemi schodził;
Już sam nie pamięta,
Kiedy się urodził.

Pal mi się, ogieńku! Pal mi się wesoło!
Wy, złote iskierki, sypcie mi się wkoło!

Jak nam dziadek zacznie
Prawić różne dziwy,
To świat dawny staje
Przede mną jak żywy.

Pal mi się, ogieńku! Pal mi się wesoło!
Wy, złote iskierki, polatujcie wkoło!

I dawne zagrody,
I ludzie, i pleśnie...
Do rana samego
Marzą mi się we śnie!

Pal mi się, ogieńku! Pal mi się wesoło!
Wy, złote iskierki, polatujcie wkoło! 
Maria Konopnicka
Pozwoliłam sobie dziś na chwile odpłynąć we wspomnienia.
Zastanawiam się, czy ta przeszłość stanie się odległym, nieuchwytnym już wspomnieniem. Może powinnam wziąć nożyczki i odciąć tą nić, która łączy mnie z minionymi chwilami. Jak długo można oglądać się wstecz? Muszę przystosować się do tego świata. Przecież:
KTO KŁOPOCZE SIĘ TYM, CO BYŁO, TRACI TERAŹNIEJSZOŚĆ I RYZYKUJE PRZYSZŁOŚĆ
Tak właśnie zrobiłam ostatnio. Upchnęłam wszystko w zakamarkach szuflady, którą zamknęłam na klucz. Sądziłam, miałam nadzieję, że na dobre, że zamek wytrzyma nacisk i się nie otworzy. Lecz kiedy….. drzwi do szuflady wyskoczyły z zawiasów jak po wybuchu gazu.
Żyję wśród wspomnień i oczekiwań. Jestem pochłonięta przeszłością i chciałabym odpłynąć tam, gdzie już nie ma powrotu. Jednak wiem, że najważniejsza jest teraźniejszość. Czy cokolwiek może się zdarzyć lub istnieć poza teraźniejszością?
Było minęło i wiem, że to już nie wróci. Nikt jednak nie może mieć tej pewności. Cuda się zdarzają. Wiem, że zbyt często oglądam się za siebie, jakby tam szukając ucieczki przed tym co jest i co mnie czeka jutro.
Ale pociesza mnie to, co niedawno przeczytałam: dla niektórych Indian przyszłość nie istnieje. Jest tylko przeszłość, z której czerpiemy doświadczenia i wiedzę. Jest też oczywiście teraźniejszość, która jest tylko mgnieniem, gdyż zaraz zamieni się w przeszłość. Może kiedyś, w poprzednim życiu, należałam do takiego plemienia?
To już było, minęło i znając życie już nie wróci... Dlaczego więc tak trudno jest mi uporać się z dawnymi chwilami... Dlaczego tak trudno wymazać te obrazy tamtych smutków ?
Czy nie piękniej i prościej byłoby gdybym żyła chwilą? Pewnie i tak, ale to nie byłabym już ja.
Wszak moją częścią są te minione dni, lata, bez nich byłabym kimś innym.
Wspomnienie
Nie ma cię
tak jak nie ma śniegu
na skrzydłach skowronka
i trudno uwierzyć
że nie ma twojego uśmiechu
w gałęziach rodzimych drzew
i głosu zapewniającego że będzie dobrze
nie ma cię
na drogach pokrytych kurzem
i w biegu podróżnych
a może jesteś w górskiej mgle
witającej Tatry każdego poranka
i w szeleście znajomych liści
w szumie wartkiego strumyka
i na rozkołysanej karuzeli wspomnień
która znów przywołuje znaki pamięci. 
Basia Wójcik

piątek, 14 czerwca 2019

Pociągiem przez życie

Na małej stacyjce 
stoją ludzie na peronie
pojedynczo i parami
nie chcą wyjeżdżać 

pośpieszne tu się nie zatrzymują

tylko dwa osobowe
- połączenie ze światem
rano i wieczorem

na odludziu nawet nadzieja
przejeżdża bez zatrzymania
tylko się uśmiecha i iskrzy

pozostawia marzenia

kolejne oczekiwanie
i jak zwykle 
sadzę w oku
Jerzy Granowski

Jestem, wróciłam....
Cudownie było pojechać do miejsca, tak bardzo związanego z moim dzieciństwem. Już sama podróż pociągiem przeniosła mnie w minione lata, chociaż teraz pociąg "mknie" do mojego ukochanego miejsca ponad 3 godziny, a kiedyś ciuchcia dowoziła nas w 6 godzin.
Miasteczko powitało mnie słońcem, zapraszając do wędrówki znajomych uliczkach. Cisza, spokój.... Nie mogłam uwierzyć, że znowu tu jestem. Chciałam, aby ten dzień nigdy się nie skończył. Tak dobrze było tu powrócić i cieszyć się znowu każdą chwilą tam spędzoną. Niestety.... Świat biegnie do przodu, czasy się zmieniają.
Niewiele jest rzeczy, które pozostają niezmienne, no.... prawie niezmienne.
Tak właśnie jest z dworcem w miasteczku, z którego wróciłam.
W wielu podobnych miejscowościach stoją stare budynki dworcowe, chociaż życie w nich praktycznie zamarło. Większość mieszkańców przesiadła się do samochodów, autobusów....Składy jeżdżą coraz krótsze, niektóre nawet w całości wycofano, a w wagonach coraz mniej ludzi.
Stare dworce pustoszeją, niektóre są zamykane, perony zarastają trawą, puste, często zabytkowe budynki niszczeją,popadają w ruinę. Są bezbronne wobec ludzkiej obojętności i bezwzględnego upływu czasu.
A przecież stare dworce kolejowe to miejsca nostalgiczne. Kiedyś były budynkami reprezentacyjnymi.
W ostatnich latach zlikwidowano wiele tras kolejowych i PKP musi teraz zapełnić lukę, jaka powstała. Stopniowe ograniczanie przejazdów kolejowych sprawiło, że PKP ma dziś w swojej gestii ogromną liczbę dworców, z którymi nie do końca wiadomo, co zrobić. Przyciąganie ludzi innych, niż tylko pasażerowie, ma sprawić, by opustoszałe dworce odzyskały szanse na rentowność.
Teraz często miasto stara się tchnąć w nie nowe życie, przerabiając je na mieszkania, restauracje, hotele czy centra kultury. Ale urok i czar ich znika.
Na szczęście w moim miasteczku dworzec jeszcze żyje. Ale lata jego świetności minęły. Chociaż, gdy tam byłam poczułam, że świat zatrzymał się tam w miejscu. Kiedyś zniknęły nawet ławeczki, na których można było usiąść w czekając na pociąg. Lubiłam na nich siedzieć i patrzyć na mijających mnie ludzi. Jedni przychodzili wcześniej, inni wbiegali na peron tuż przed odjazdem pociągu. Potrafiłam tak siedzieć i obserwować przez dłuższy czas. Nawet pomyślałam, że to już taka ogólnokrajowa moda, aby chyba w nocy nikt nie mógł tam się przespać. Na szczęście po latach ławeczki znowu są. 
Przez lata moje miasteczko rozwinęło się, rozkwitło, nabrało kolorów po szarej przeszłości.
Jednak w głębi swojej duszy pozostało takie same, jak przed laty. Zwłaszcza tu na dworcu.
Ja także chciałam zatrzymać się tu na dłużej, nie wyjeżdżać tak szybko z miejsca, gdzie moja dusza i serce odpoczywają. Może kiedyś uda mi się nie wsiąść do pociągu powrotnego. Tak chciałabym usiąść na dłużej na ławeczce i patrzeć na pędzących ludzi, na tych co żegnają się lub witają..... Może kiedyś się uda póki dworzec w moim miasteczku istnieje?
Niestety te chwile nie mogły trwać wiecznie. Najchętniej przeniosłabym się do takiego świata na stałe.
Na szczęśćcie zebrałam woreczek wspomnień i będę mogła go otworzyć, jak tylko zatęsknię. To musi mi wystarczyć.
To prawda, podróże sentymentalne są piękne, ale czasem robi się mokro na policzkach, gdy zobaczy się miejsca, do których tęskniło się ponad rok i za którymi znowu już uciekają myśli. Do tego ta piękna pogoda dookoła...
Teraz staram się powrócić do rzeczywistości. Trudno mi znowu twardo stanąć na ziemi. Nie jest jednak łatwo. Ale dam radę... 
Dworzec nadzieja
spóźniłam się na pociąg życia
zmięty kartonik mam wciąż w dłoni
stoję bezradna na peronie
bo nie potrafię go dogonić

ten bilet stracił swoją ważność
kupić nowego już nie mogę
stacja nadzieja jest zamknięta
życie odcięło mi tą drogę

wiatr wyrwał świstek z mojej ręki
więc nikt nie zmieni na nim daty
ostatni pociąg w dal odjechał
szczęście jak zawsze mam garbate

walizkę ciągnę pełną złudzeń
od jej ciężaru bolą ręce
gdy tu poczekam trochę dłużej
to rozczarowań będzie więcej

usiadłam w pustej poczekalni
dworca nadziei w likwidacji
żaden tu pociąg nie zajedzie
nie ma na mapie już tej stacji
znalezione w Internecie

Zawsze sądziłam, że stare dworce kolejowe były nielicznymi magicznymi miejscami, jakie pozostały jeszcze na świecie. Unosiły się na nich wspomnienia dawnych pożegnań, rozstań, początków dalekich podróż, z których nie było powrotu. Jeśli kiedyś się zgubię, niech szukają mnie na dworcu, pomyślałam.
Carlos Ruiz Zafón
Także nasze życie podobne jest do podróży pociągiem. Składa się z wsiadania i wysiadania, spotykania się i żegnania się z ludźmi,niespodzianek niesionych przez los. 
Przychodząc na świat wsiadamy do pociągu, który z biegiem lat nabiera tempa. Spotykamy tam ludzi, z którymi najchętniej odbylibyśmy cała naszą podróż: dziadków, rodziców, przyjaciół..... Niestety z czasem docierają oni do celu swojej podróży i wysiadają na stacji po drodze. Pozostawiają nas często w pustym wagonie. Czujemy się wówczas osamotnieni, pozbawieni ich miłości, przyjaźni, zrozumienia i niezastąpionego towarzystwa.... To prawda, że na ich miejsce do naszego przedziału wsiadają inne osoby, które może z czasem stają się dla nas bardzo ważne, z którymi chcemy kontynuować naszą podróż. Rodzina się powiększa, pojawiają się nowi przyjaciele......
Jednak do końca nie będziemy wiedzieć na jakiej stacji wysiadamy, ani gdzie wysiądą nasi towarzysze.
Są także osoby, które na chwilę pojawiają się w naszym przedziale tak niezauważenie, że nawet nie zauważamy, że zwolnili miejsce.
Wiele osób wysiadając pozostawi po sobie ciągłą tęsknotę, której nigdy się nie pozbędziemy. I we mnie nigdy ta tęsknota nie zniknie. Zawsze będę wracać do mojego miasteczka, choćby tylko w myślach. 
Koniec rozpamiętywania.... Właśnie ktoś nagle wcisnął przycisk "play" i znowu wszystko wróciło na tory, którymi podąża, a raczej pędzi codzienność. Powinnam wsiąść do tego pędzącego pociągu i nieoglądając się za siebie pomknąć z resztą do przodu. Ale czy ja to potrafię?
Rozmyślania na dworcu
Na wszystkich dworcach świata 
W poczekalniach, na peronach 
Każda rozmowa o życiu 
Zostaje niedokończona 

Podróżni różni 
Nic się nie różnią 
Na dworcach każdy 
Staje się próżnią

Jest tak jak wszędzie 
Szczęście, nieszczęście 
Tylko, że w pędzie 
Tylko, że częściej 

Na wszystkich dworcach świata 
Daleką drogą olśnienie 
Toczysz się losu koleją 
Po swoje przeznaczenie 

Suma powrotów i pożegnań 
Daje w efekcie zero 
Niektórym życie jak pociąg 
Niektórym życie jak peron 
Wsiadają, wysiadają 
W bufetach piwem się raczą 
Przyjeżdżają, odjeżdżają 
Płaczą 

Gubią się, odnajdują 
Walizy taszczą 
Zjadani, wypluwani 
Dworców studrzwiową paszczą 

Niech wszystko działa 
Zgodnie z rozkładem 
Pociąg odchodzi 
Ja, nie pojadę
Jonasz Kofta

niedziela, 9 czerwca 2019

Myśli w zielonych odcieniach

Zielony wiersz
Ja nie chcę wiele:
Ciebie i zieleń,
i żeby wiatr kołysał
gałęzie drzew,
i żebym wiersze pisał
o tym, że...
każdy nerw,
każda chwila samotna,
każdy ból - jakże częsty, jak częsty! -
zwiastuje otchłań,
mówi : nieszczęsny....

ja nie chcę wiele,
ale nie mniej niż wszystko:
Ciebie i zieleń
i żeby listkom
akacji było wietrznie,
i żeby sercu - bezpiecznie,
i żeby kot się bawił firanką
jak umie
żeby siedzieć na jerozolimskim ganku
i nic nie rozumieć.

Pętacki wiersz
sam wiesz, że łżesz,
ale dlaczego tak boli, tak boli?
chyba już nic nie napiszę
w ogromną i groźną ciszę
schodzę powoli

ja nie chce wiele:
Ciebie i zieleń...
Władysław Broniewski

bez ogłady, kanciasty, ledwo opierzony, niedojrzały, niedoświadczony, niedowarzony, nieobyty, nieokrzesany, nieopierzony, nieukształtowany, niewprawny, niewyrobiony, początkujący, prostacki, prosty, prymitywny, raczkujący, surowy, świeżo upieczony, świeży, anemiczny, bez rumieńców, bezkrwisty, biały, bladawy, bladolicy, blady, kredowobiały, kredowy, mizerniutki, mizerny, niedokrwisty, papierowy, pobielały, pobladły, pomizerniały, przybladły, trupio blady, woskowy, wybladły, wymizerowany, zbielały, ziemisty, zmizerniały, zmizerowany, amatorski, dyletancki, ignorancki, niedokształcony, niedouczony, niefachowy, niekompetentny, niemiarodajny, niepewny, nieudolny, nieumiejętny, niewiarygodny, nowicjuszowski, ograniczony, młody, uczniacki, bezkrytyczny, cielęcy, dziecinny, frajerski, głupi, głupiutki, gówniarski, infantylny, łatwowierny, naiwniutki, naiwny, naturalny, niedorosły, nierozgarnięty, nieświadomy, prostoduszny, smarkaty, szczeniacki, szczeniakowaty, szczery, sztubacki, ufny, domorosły, laicki, nieobeznany, nieprofesjonalny, niewprawiony, niewykwalifikowany, bezpieczny dla środowiska, ekologiczny, nienaruszający równowagi ekologicznej, nieszkodliwy dla środowiska, proekologiczny, przyrodniczy, środowiskowy, butelkowy, groszkowy, grynszpanowy, malachitowy, morski, oliwkowy, pistacjowy, seledynowy, szmaragdowy, trawiasty, zielonawy, zieloniuchny, zieloniutki, na dorobku, niewykształcony, amator, cienki bolek, debiutant, dętka, dyletant, frajer, ignorant, niedouk, nieuk, nowicjusz, żółtodziób, fizjologiczny, organiczny, prawdziwy, zdrowy, zgodny z prawami natury, pozieleniały, zzieleniały, greenhorn, nowy, probant, turkusowy, zielononiebieski, niedoinformowany, nieznający się, niezorientowany, kwaśny, barwa zielona, zieleń, zieloność, baks, dolar, dolec, kasa, ekolog, mundurowy, żołnierz,

Jednym słowem ZIELONY czyli, barwa powstała poprzez połączenie żółtego i niebieskiego. Jest to barwa powszechnie spotykaną w naturze, kojarzona przede wszystkim z Wiosną.
Niedawno pisałam o SZARYM, ale właśnie zdałam sobie sprawę, że powinnam opowieści o kolorach zacząć od ZIELONEJ barwy. Przecież to kolor moich stronek i w takiej barwie szumią moje myśli.
Przecież te słowa są jakby o mnie:

Masz takie oczy zielone
Zielone jak letni wiatr
Zaczarowanych lasów
I zaczarowanych malw…

Jestem zatem wyjątkowa. 
Ale czy to znaczy też, że mam zielono w głowie? Czy myślę o nierealnych sprawach, jestem niedojrzała, lekkomyślna, beztroska...? Ale czy także cały czas cieszę się życiem, słońcem, niebem...? Czy zawsze dzielę się radością ze światem dookoła? To prawda, że czasem jestem jak Wiosna, która kojarzy się przede wszystkim z zielenią. Ale Wiosna to także wiatr, deszcz, szarość.
A może nie mam zielonego pojęcia o świecie? To stwierdzenie w pewnym stopniu jest prawdziwe. Zazwyczaj staram się takie wrażenie sprawiać, gdy jest mowa o polityce, religii i innych kontrowersyjnych tematach. I chociaż tak naprawdę mam swoje własne, zdecydowane zdanie, to nie wypowiadam go publicznie. Dlatego czasem niektórym wydaję się całkiem zielona jak szczypiorek na wiosnę, który nie jest zorientowany w temacie. Ale to tylko pozory.
W sprawach naprawdę ważnych jestem inna. Inaczej poszłabym na  zieloną trawkę, gdybym o pewnych sprawach nie miała zielonego pojęcia. I dzięki temu nieraz dostaję zielone światło od losu, chociaż nie tak często jakbym chciała. Ale wiadomo zielony to kolor nadziei, więc kto wie, co los przyniesie? I może wówczas ktoś pozielenieje z zazdrości? Wolę jednak, jak to ja, zamiast spoglądać z nadzieją do przodu, odwrócić się i spojrzeć na moje zielone lata, o których przypomina mi zawsze poezja Władysława Broniewskiego.  I tak naprawdę powinnam kiedyś o nim i jego poezji więcej napisać.
Gramy w zielone
-Proszę o zielone!-
Zaklekotał bociek
Do zielonej żabki,
Co siedziała w błocie.

Ale mądra żabka
Prędko myk! pod wodę:
-Miłe mi, bocianie,
Moje życie młode.

Rosły w błocie modre
Niezapominajki
I boćkowi rzekły:
-Znamy takie bajki!

Chciałbyś żabkę połknąć,
Lecz się obejdź smakiem:
Żabka gra w zielone
Z młodym tatarakiem
Władysław Broniewski
A nawiasem pisząc uwielbiam spacerować boso po zroszonej zielonej, porannej trawie. Więc od czasu do czasu ta trawka jest potrzebna.
Zielony to też wspaniałe przestrzenie łąk, sadów, parków i lasów. Dlatego powiedzenie, że kolor zielony kojarzy się z przyrodą to tak, jakby nic nie powiedzieć. To skojarzenie jest bardziej, niż oczywiste.
Wg badań wystarczy już przez 30 sekund patrzyć na zieleń, aby obniżyć poziom stresu w organizmie. Zielony jest więc kolorem o dużym ładunku pozytywnej energii, oprócz spokoju, niesie również harmonię oraz szczęście. Zielony jest kolorem nadziei i wolności. Kojarzy się też ze szczęściem przynoszącym przez czterolistną koniczynkę.
Przeczytałam też, że najchętniej zielone ubrania noszą osoby, które czują potrzebę uporządkowania swoich emocji, którym brakuje wewnętrznej harmonii. Dlatego podświadomie odwołują się do barw natury, jakby sam dotyk tego ożywczego koloru przynosił ukojenie i szansę odnalezienia odpowiedzi na nurtujące ich pytania. Sygnalizują nim brak wewnętrznego uporządkowania, potrzebę odpoczynku psychicznego i odnalezienia własnej drogi. Ich przesłanie to: jestem bardzo wrażliwy, chcę wyciszyć się i skupić na sobie, by odnaleźć równowagę, tęsknię do harmonii i ładu. Jednocześnie niekoniecznie chcą się do tego przyznawać, bo tajnym odpowiednikiem zieleni jest SZARY.
I to ostatnie stwierdzenie wydało mi się bardzo ciekawe. Przecież niedawno pisałam o SZARYM.
Zielono mam w głowie

Zielono mam w głowie i fiołki w niej kwitną
na klombach mych myśli sadzone za młodu
Pod słońcem co dało mi duszę błękitną
i które mi świeci bez trosk i zachodu.

Rozdaję wokoło mój uśmiech, bukiety
rozdaję wokoło i jestem radosną
wichurą zachwytu i szczęścia poety
co zamiast człowiekiem powinien być wiosną!
Wierzyński Kazimierz

W starożytnym Egipcie używano zielonego barwnika do malowania brwi. Zielony kolor był pierwszym uzyskanym syntetycznie, wytwarzanym przez człowieka – produkowali go starożytni Grecy.
Zieleń to ważny kolor islamu. Ulubionym kolorem Mahometa był zielony i ten kolor kojarzony jest z islamem. Znajduje się on na wielu flagach krajów islamskich.
W uzbeckich meczetach zazwyczaj tej barwy są piękne posadzki lub jedwabne szaty. W Koranie znajduje się opis Raju i wizji zbawienia: "Będzie nosił szatę z zielonego jedwabiu".
Symbolem Azji jest zielony jadeit, ukochany kamień Konfucjusza. Jadeit azjatycki jest tym cenniejszy, im jaśniejszy i bardziej soczysty w odcieniu. Wtedy też, podobnie jak malachit bądź szmaragd, symbolizuje mądrość oraz doświadczenie. Te same przymioty zieleni towarzyszą kulturze majańskiej. W tradycji Majów w cieniu świętych drzew Ceiba odprawiane są ważne ceremonie. Korony drzew Ceiba są zielone, bujne, utożsamiane z głową człowieka oraz sferą kosmiczną. W tej samej tradycji zielony to również kolor kierunku południa.
W średniowieczu zieleń uważano za kolor symbolizujący katastrofę i zło, była kojarzona z samym diabłem. Istniał nawet przesąd, że ubieranie się na zielono może ściągnąć złe moce i pecha. Z biegiem czasu zielony zdobywał coraz lepszą reputację i przestał się kojarzyć ze złem, stał się natomiast symbolem losu i przypadkowości – zarówno w ich dobrych, jak i złych aspektach.
Negatywną cechą przypisywaną zieleni jest niestabilność, niepewność (np. zielony listek kierowcy) i losowość (stoły do gry w ruletkę, bilarda). Od czasu wprowadzenia dolarów do obiegu zieleń kojarzona jest także z pieniędzmi. Zieleń często wykorzystywana jest w materiałach graficznych firm, które chcą być postrzegane jako ekologiczne lub funkcjonują w branży związanej z przyrodą, naturą.
Dzisiaj zielony kojarzy się nam z Irlandią i dniem świętego Patryka.
I oczywiście z Zielonymi Świątkami, o których miała być dzisiejsza opowieść. Ale jak zawsze rozpisałam się, na trochę inny temat. Jak to już mam w zwyczaju. Może wiec za rok?

Kiedyś mój syn poprosił mnie:
"Opowiedz, drogi tata
Jak wyglądały, jak wyglądały
Twoje zielone lata
Radosne harce, wycieczki, gry
Młodości twojej beztroskie dni?"

Zielone lata, synku, zielone lata
Do boju trąbka grała nam tra-ta-ta-ta
Zielony mundur, zielony czołg, zielony step
Od pleśni często zielony chleb

Zielonych liści płaszczem kryte mogiły
Dla lat zielonych często trud ponad siły
W zielonym lesie ktoś czasem spał na czatach
Tak wyglądały moje zielone lata

Chwile nadziei, chwile zwątpienia
W pamiętne tamte czasy myśl moja dziś ulata
W rytmie żołnierskim powracają wspomnienia
Moje zielone lata, moje zielone lata

Może twych lat, zielonych lat
Wojenny marsz nie zburzy
Prawdziwie młody poznasz przygody
Piękno radosnych wzruszeń
I o twą młodość, gdy spyta syn
Usłyszy wtedy nie to co ty

Zielone lata, synku, zielone lata
Do boju trąbka grała nam tra-ta-ta-ta
Zielony mundur, zielony czołg, zielony step
Od pleśni często zielony chleb

Zielonych liści płaszczem kryte mogiły
Dla lat zielonych często trud ponad siły
W zielonym lesie ktoś czasem spał na czatach
Tak wyglądały moje zielone lata

Chwile nadziei, chwile zwątpienia
W pamiętne tamte czasy myśl moja dziś ulata
W rytmie żołnierskim powracają wspomnienia
Moje zielone lata, moje zielone lata

Niech rytm żołnierski nie budzi trwogi
Niech płyną w dal piosenki o słońcu i o kwiatach
Oby szczęśliwe były, mój synku drogi
Twoje zielone lata, twoje zielone lata!

sobota, 1 czerwca 2019

Czarowny czerwiec

Czerwiec
Czerwiec sady owocami
okrasił najwcześniej,
czerwienieją w środku czerwca
słodziutkie czereśnie.
Jeszcze swoich drzwi za nami
nie zamknęła szkoła
a już las się niecierpliwi,
do siebie nas woła.
Czekaj lesie, wytrzymaj jeszcze
czerwiec w mig przeleci
i po twoim mchu zielonym
będą biegać dzieci!
Jeszcze tydzień, jeszcze drugi -
skończy się nauka
i w zielonych wrotach lata
kukułka zakuka.
znalezione w Internecie
Zaczyna się czerwiec. Miesiąc kojarzony z końcem szkoły i początkiem wakacyjnego wypoczynku. Dla dawnych Słowian czerwiec był miesiącem przejścia wiosny w lato. To właśnie na ten czas przypadają obchody Nocy Kupały, najkrótszej nocy roku, która przypada na przełom 21 i 22 czerwca.
Dlaczego szósty miesiąc roku nazywamy czerwcem? Najbardziej oczywiste jest skojarzenie z kolorem czerwonym.
Wyrazy czerwiec i czerwony pochodzą od czerwca polskiego – pożytecznego robaczka, dzięki któremu możliwe było wyrabianie barwnika o kolorze nazwanym później czerwonym. W czerwcu bowiem zbierano jego poczwarki po czym suszono je na słońcu i finalnie uzyskiwano czerwony barwnik.
Czasownik czerwić jest dziś używany w pszczelarstwie i służy on nazwaniu czynności pszczoły składającej jaja w komórkach plastra. Wówczas to w plastrach pojawiały się wszakże czerwie.
W staropolszczyźnie szósty miesiąc roku był nazywany jeszcze czyrwieniem, ugornikiem bądź zokiem.
Wśród krajów słowiańskich podobnie szósty miesiąc nazywają dziś Czesi – červen, Ukraińcy – Червень oraz Białorusini – чэрвеня. Nie wyłamali się też Kaszubi ze swoim czerwińc. Obecność podobnych nazw wśród innych narodów słowiańskich świadczy o tym, że zbiory czerwca były praktykowane nie tylko na polskiej ziemi, ale też wśród innych Słowian.
Pozostałe państwa słowiańskie przejęły terminologię łacińską, gdzie nazwa Iunius jest wyprowadzana od postaci Junony, rzymskiej bogini kobiet i macierzyństwa, żony Jowisza.
W starożytnym Rzymie był to miesiąc, w którym zawierano małżeństwa. Pomiędzy 6 a 10 czerwca przypadał okres poświęcony kultowi bogini Junony, żony Jowisza, opiekunki kobiet zamężnych i gospodarstwa domowego. W dniach jej świąt urządzano przyjęcia dla kobiet, na które gospodyni, nawet skromnie sytuowana, musiała zaprosić swoje przyjaciółki. Z tego też powodu te święta obchodzono przez kilka dni, aby każda z kobiet mogła urządzić własne przyjęcie. Na przyjęcia odbywające się w dni Junony dorastające panny zwykle przygotowywały łakocie. Oznaczało to, że są one już gotowe objąć obowiązki pani domu.
W czasie tego święta tradycyjnie wyzwalano niewolnice, które zajmowały się wychowaniem dzieci w patrycjuszowskich domach. Otrzymywały wówczas nie tylko wolność, lecz także opiekę do końca życia w domu swoich byłych właścicieli, a niekiedy nawet prawo do grobu znajdującego się w pobliżu rodzinnego grobowca ludzi, u których służyły.
W czerwcowej magii
Za płotem jaśmin i piwonie,
płomieniem zorzy dyszy niebo;
czerwiec w zapachu mięty tonie,
soczystą zieleń nadał drzewom.

Popatrz, świat wokół w kwietnej szacie,
noc w aromaty uroczysta;
podaj mi rękę, chodź na spacer,
ciepło ma w naszych dłoniach przystań.

Na niebie gwiezdny pył rozkwita,
maki pokryły się już rosą,
przytul mnie mocno i nie pytaj
dokąd idziemy, ani po co.

A póki księżyc nam nie zgaśnie
we włosy jego blask zaplączę.
Zagrają świerszcze, zanim zasnę
w twoich ramionach
jak na łące.
Ewa Pilipczuk
Z antycznych obchodów święta Junony wywodzą się organizowane w średniowiecznej Francji, we Włoszech, w Niemczech i Hiszpanii festyny niewiast. Były to spotkania kobiet organizowane na miejskich błoniach, w ogrodach, podczas których rozrywki dostarczali grajkowie, kuglarze i narratorzy opowiadający wesołe historyjki. Zabawie towarzyszyły tańce, śpiewy i spożywanie mnóstwa przysmaków.
Tak przyjazny kobietom miesiąc musiał również sprzyjać miłosnym czarom. We Francji dziewczyny, które chciały zjednać sobie ukochanego albo choć poznać kogoś, z kim mogłyby związać się w przyszłości, wychodziły w czerwcowe dni przed świtem do ogrodu i obserwowały, kiedy rozwinie się pierwsza róża. Aby magia była skuteczna, dziewczyna musiała zobaczyć ten kwiat przed innymi. Wtedy mogła z niego zerwać płatek i kolcem róży wyryć imię wybranka lub, jeśli go jeszcze nie było, imię, które miałby nosić przyszły ukochany. Następnie należało zawinąć płatek w pergamin i nosić przy sobie od nowiu do nowiu. Później zawiniątko trzeba było podrzucić wymarzonemu mężczyźnie w taki sposób, by nosił je ze sobą.
W połowie czerwca dziewczęta w samotności zbierały o świcie pierwsze poziomki i truskawki. Wierzono, że mają one wówczas niezwykłą moc polepszania urody. Zrobione z nich maseczki nadawały skórze twarzy jasny kolor.
Dzień świętego Jana przypadający na czas letniego przesilenia był od wieków związany z magią. Szczególne znaczenie przywiązywano do niej w krajach słowiańskich. Młodzi ludzie spotykali się wieczorem i w czasie zabawy pozwalali sobie na większe niż zwykle swawole. Dlatego też w Środkowej Europie mówiło się dzieciom, że przyniosły je bociany 9 miesięcy po czerwcowym przesileniu - na przełomie lutego i marca.
Wieczór świętojański sprzyjał wróżbom. W Rosji, na Białorusi i Ukrainie znany był zwyczaj, opisywany m.in. przez Antoniego Czechowa i Aleksego Tołstoja zbierania się młodzieży wokół ogniska i skakania parami przez wysokie płomienie. Ta z par, która nie zawahała się i nie wpadła do ognia, miała mieć zapewnioną miłość wieczną.
Czerwcowe tango
Słyszysz te dźwięki? Noc czerwcowa cicho
pląsa na gwiezdnych szlakach Andromedy,
niepokój myśli wysłała donikąd,
jaśnieje księżyc.

Powietrze gęste od zapachów lata,
rozpala zmysły różanym olejkiem,
usnęły smutki w kosmicznych zaświatach -
podaj mi rękę.

Świerszcz stroi skrzypki w lawendowych wiankach,
szuwar zanucił zielonym szelestem,
żar moich bioder zaprasza do tanga -
przytul mnie wreszcie...
Ewa Pilipczuk 

Przysłowia czerwcowe

Czerwiec daje dni gorące, kosa brzęczy już na łące.
Czerwiec stały, grudzień doskonały.
Kiedy kwitnie w czerwcu bób, to największy wtedy głód, a kiedy mak, to już nie tak.
Od czerwca dużo zależy, czy żniwa będą jak należy.
Pełnia czerwcowa - burza gotowa.
W czerwcu grusze kwiat zrzucają, czereśnie się zapalają.
W czerwcu się okaże, co nam Bóg da w darze.
Chrzest Jana w deszczowej wodzie, trzyma zbiory na przeszkodzie. (24 czerwca)
Gdy się święty Jan rozczuli, to go dopiero Najświętsza Panna utuli. (2 lipca - Marii)
Gdy święty Jan łąkę rosi, to chłop siano kosi.(24 czerwca)
Jak się Janek kąpie w wodzie, żniwom deszcze na przeszkodzie.(24 czerwca)
Gdy deszcz przed Janem, po żniwach rolnik jest panem.(24 czerwca)
Jak się święty Jan obwieści, takich będzie dni trzydzieści.(24 czerwca)
Kiedy z Janem przyjdą deszcze, to sześć niedziel kropi jeszcze.(24 czerwca)
Czerwiec na maju zwykle się wzoruje, jego pluchy, pogody często naśladuje.
Czerwiec po deszczowym maju często dżdżysty w naszym kraju.
Czerwiec mokry po zimnym maju - chłopom w jesieni będzie jak w raju.
Gdy czerwiec chłodem i wodą szafuje, to zwykle rok cały popsuje,
Jaki Medard dzień obwieści, takich będzie dni czterdzieści (8.06.)
Ze świętą Małgorzatą zaczyna się lato (10.06.)
Już Jan ochrzcił wszystkie wody - umyjcie się dla ochłody (24.06.)
Gdy święty Piotr z Pawłem płaczą, ludzie przez tydzień słońca nie zobaczą (29.06.)