czwartek, 25 czerwca 2020

Polskie drogi

Polskie pejzaże.
Krajobraz polski jest Bogiem znaczony
na dróg rozstajach wierne krzyże stoją,
a Matka Boża bzom nuci pieśń swoją,
gdzie wiatru powiew szumi: Pochwalony.

Polskie pejzaże pachną jasną ziemią

co kości wielu bohaterów kryje,
to w nich świadomość naszych dzieci żyje,
w mogiłach ojców piękne czyny drzemią.

Tam hen za lasem droga jak do nieba
co serca wiedzie do świątyni małej,
by dziadki mogły Bogu oddać chwałę
zło- dobrem zwyciężać, kiedy walczyć trzeba.

Tam gwiazdy Pan Bóg zapala na niebie
wieczorem gdy świerszczy ucichła piosenka,
wśród pól konwaliowych Święta Panienka
sen dobry roznosi i łaski uprasza dla Ciebie.

Polskie krajobrazy z bocianem na łące

melodią swojską wpadają do ucha,
kto szczęścia szuka- niech uważnie słucha,
gdy wiatr słowa niesie dobre, kochające.

I nigdzie na świecie tak nie pachną kwiaty
i słowik w czeremchach nie śpiewa tak cudnie,
to tylko tutaj malwy stroją się w południe
i ten, kto to widzi jest w sercu bogaty.

Polskie pejzaże na świecie jedyne,
gdzie radość i smutek przedziwnie splecione,
wczoraj i dziś były i jutro znów one
tworzą tę piękną, przedziwną krainę.

Podnieś wzrok jasny i wycisz swe wnętrze
i uwierz, że szczęście w gałęziach się skryło,
ta ziemia jest twoja i woda i błękit, a dobro, co było
weź w ręce i zanieś ludziom jak kwiaty w podzięce.

Przez okno wlewał się do kuchni blask zachodzącego słońca, który ożywił królujące tu ciepłe kolory.
Chciałabym wskoczyć na latający dywan i polecieć do... No właśnie gdzie?
Nie wyobrażam sobie świata bez możliwości podróżowania. Bez otwartych granic. Chociaż STOP...
Przecież dobrze pamiętam czasy, kiedy nie było takiej możliwości.
Świat sprzed burzenia Muru Berlińskiego. Ale to nie jest temat na dzisiaj.
Jeszcze przed pandemią ludzie z własnej woli odgrodzili się i za mknęli w swoich domach za wysokimi płotami. Większość urlop najchętniej spędzała za granicą, I teraz też najchętniej powędrowałaby zagranicznymi ścieżkami. A raczej plażami i ulicami. Powędrowałaby, bo przecież większość wyjazdów była już opłacona.
Człowiek planuje i planuje, jednak nie wie co go czeka. Nie wie o jaki kamień się potknie, gdzie los w poprzek naszej drogi rozciągnie sznurek.
Ja także jak co roku planowałam wędrówkę moimi złotymi uliczkami. Podróżowałam też po Polsce, zwłaszcza do mojego ukochanego miasteczka. Ale jak będzie w tym roku? Nie wiem. Moje miasteczko jednak na pewno. 
Ale przecież dla nas wszystkich otwiera się worek z nowymi możliwościami.
Zastanawiam się, jak będzie wyglądał świat po pandemii. Nie wiem, czy tak do końca sobie z tym poradzimy. Zawsze zostanie jakiś ślad, nawyk.... Zapewne jeszcze bardziej oddalimy się od siebie.
Mam jednak nadzieje, że to przede wszystkim Matka Ziemia poradzi sobie z nami. Przecież to my jesteśmy dla niej zagrożeniem.
Nawet jak wychodzimy z domu to szybko załatwiamy sprawy jak najprędzej wracamy do domu. Rzadko rozglądamy się po okolicy w której mieszkamy. Na wszystko brakuje nam czasu. A wystarczy tylko zwolnić, podnieść głowę i rozejrzeć się.
Polska jest przecież krajem z pięknymi zakątkami. Na szczęście wie o tym wiele osób. A przede wszystkim Aleksandra, Basia, Marzena  i Zbyszek (kolejność alfabetyczna)
Ola i Zbyszek pokazują dwa przeciwległe regiony, które od lat przemierzają z aparatem fotograficznym
Ola często wędruje przez Dolny Śląsk ścieżkami wspomnień, moich wspomnień. Tych odległych i tych jeszcze wczorajszych. O każdej porze roku maluje zachwycające krajobrazy. Jednak najcenniejsze są szczegóły, które za każdym razem potrafi uchwycić. A to napotkana wiewiórka, biedronkę wędrująca po liściu, zdziwioną srokę, owoce dzikiej róży w śniegowej czapeczce, odpoczywającego motyla, moje ukochane margerytki, krople deszczu na trawie...  Chętnie powędrowałabym z nią moimi znajomymi ścieżkami i jej okiem spojrzała na świat dookoła.
Zbyszek opowiada o Warmii. Krainie którą chciałabym lepiej poznać. Pozwalam ją dawno, dawno temu. Tak dawno, że aż trudno w to uwierzyć. Jednak do dzisiaj doskonale pamiętam niektóre obrazy.
Moja Polska

Moja Polska
jedna i jedyna
zakwita każdej wiosny w starych krzakach bzu
strzegących mogił grobów i kurhanów
biegnie świeżym wiatrem po leśnych ostępach
podnosząc głowy białym konwaliom
wydzwaniającym nuty powstańczych pieśni
pochyla się ze starymi wierzbami
nad urodą tej ziemi
która kryje wyzwoleńcze marzenia Polaków
zapisana w polskim sercu
jedna i jedyna
złota i pszeniczna
pachnąca chlebem i znojem rąk spracowanych
wypływająca z rodzinnego domu
którego szczęścia od zawsze strzegły jaskółki
zielona i kwietna
na łąkach zdobionych bocianami
i odwiecznym – bądź pochwalony
nawet w szumie wiatru
Szopenowska i Norwidowska
przez którą idą całe pokolenia
czujących po polsku
na zawsze jedna i jedyna
w szeleszczących liściach i spadającym śniegu
co roku najpiękniejsza
dla tego kto ją kocha
jedna i jedyna

Dzięki Zbyszkowi poznałam ciekawą historię Warmii.
Z zainteresowaniem spacerowałam uliczkami miast i miasteczek słuchając opowieści sprzed lat.
Jednak najchętniej wędrowałam polnymi ścieżkami i drogami od ka kapliczki do kapliczki.
Czasem także wsiadałam na rower i jechałam przed siebie.
Przemierzając ten uroczy region bardzo lubię zatrzymywać się na skraju drogi, siadać na przydrożnym pieńku i wsłuchiwać się w szum drzew opowiadających historię pobliskiego kościoła lub cmentarza.
Najchętniej jednak przysiadam na pomoście nad jednym z jezior kiedy wschodzi słońce, a mgły jeszcze otulają świat. Te chwile o po ranku są niepowtarzalne.
Jest też zachodniopomorzanka Marzena i jej przede wszystkim niesamowite wrocławskie opowieści. Dzięki niej można poznać nieznane historie znanych miejsc. Marzena swoim "piórem" i zdjęciami prowadzi mnie także ścieżkami o których nie miałam pojęcia. Wrocław w jej obiektywie i słowach jest miastem jeszcze bardziej interesującym, w którym można się naprawdę zakochać.  Ja zakochałam się jeszcze bardziej.
Jednak Marzena nie zatrzymuje nas na wrocławskim przystanku. Zaprasza nas na piękny Dolny Śląsk. Tam dalej tka swoje historie. 
Marzenko, dobrze, że wróciłaś. 
Są też wędrówki Basi po jej uroczym zakątku, jeszcze na innym końcu Polski, który znam tylko z opowieści. Jednak, to co opisuje Basia jest mi bliska. Basine opowieści czasem dosłownie przez nią malowane lub tkane wierszami chwytają za serce. "To sa moje słowa, moje historie, obrazy..."  Dopiero potem sobie uświadamiam "Przecież ja nie umiem malować, ani pisać wierszy".
A Basi mała ojczyzna przypomina tą z moich marzeń, w której kiedyś chciałabym zamieszkać

Mogłabym o tych wędrówkach jeszcze długo pisać. Wszystko jest jednak już opisane, Najlepiej zatem wziąć plecak, wygodne buty i naszymi ścieżkami, niekoniecznie tymi opisywanymi przez Basię, MarzenęOlę i Zbyszka powędrować przed siebie. Nawet gdyby miały one nas zaprowadzić na manowce. Bo i tam może być ciekawie

Polska miłość
Świt zamglony przeszłością
chwyta moje myśli lotem skowronka
nucącego pieśń o Polsce
ukrytej w moim sercu
brzask jutrzenki
wynurza garść wspomnień
czerwonych jak krew i maki
błękitnych jak niebo i niezabudki
jestem stąd
gdziekolwiek pójdę
wracam zmierzchem i o świtaniu
w moją przeszłość
która echem leśnych pamiątek
płynie w przyszłość
jasną bo polską
jak moje serce
zakochane w Polsce
przydrożnych bzów i kapliczek
broniących mnie przed zdradą.


Jednak powoli otwierają się dla nas granice, więc pewnie wybierzemy ciekawe, nieco dalsze podróże jak zawsze stylowej Barbarki i ciekawej świata Łucji  
Chociaż i one wybierają ostatnio też polskie drogi

Wiersze i obrazy Basia Wójcik

wtorek, 16 czerwca 2020

Iść, ciągle iść...


Gonić marzenia...
Na włóczęgę już wyruszyć przyszła pora.
Las nas goni śpiewem ptaków, szumem drzew.
I wołają nas już pola i jeziora.
Zeszłoroczny nasz wesoły pomnąc śpiew.

Ludzie mają swoje sprawy, ludzie lubią się bogacić.
Pełne brzuchy mają, chcą mieć pełen trzos.
A ja gonię, a ja gonię swe marzenia.
Szczęścia szukam, gdzie kaczeńce i gdzie wrzos...

Tym, co iść nie lubią, mówię: do widzenia,
Za dni kilka, może znów powrócę tu.
Idę w świat, by tam dogonić swe marzenia.
Aby spełnić kilka swoich złotych snów.

Więc z dziewczyna swą pod rękę,
I z gitarą, i z piosenką...
Precz mi troski, przecz przykrości, słońce świeć!
Idę gonić, idę gonić swe marzenia...
I spokoju szukać pośród starych drzew...

Tak, to proste, że i gadać szkoda czasu.
Lepiej plecak wziąć i iść przed siebie wprost.
Szukać wiatru i zapachu szukać lasu.
Jak najdalej zadymionych wielkich miast.

Zrozum bracie, tak to trzeba.
Łóżkiem trawa, dachem drzewa
Z wiatrem biegać i z ptakami śpiewać w glos.
Trzeba gonić, trzeba gonić swe marzenia.
A nie czekać ile trosk przyniesie los.
Bułat Okudżawa
Właśnie dowiedziałam się, że 19 czerwca obchodzimy World Sauntering Day, czyli Dzień Leniwych Spacerów.
Święto jak najbardziej na czasie. 
Ostatnio świat zwolnił, a nawet zatrzymał się. To skłoniło nas do wyciszenia się, do refleksji. Przestaliśmy pędzić na oślep narzekając na biegnący czas. 
Na co dzień większość z nas gdzieś biegnie, je w pośpiechu, jest w „niedoczasie”, załatwia mnóstwo spraw jednocześnie i pobieżnie, nie ma czasu na odpoczynek...  Nawet sposób odpoczywania zmusza nas do ciągłej aktywności, sportu, spotykań, bywania w różnych miejscach, zwiedzania, bawienia się. Bierne odpoczywanie, leniwe spacery, leżenie plackiem zwłaszcza dla młodszego pokolenia wyszło z mody. Jest też  postrzegane jako strata czasu. Przecież w tym czasie można by tyle zrobić.  Ale pośpiech, łapanie wielu srok z ogon mogą się w przyszłości na nas zemścić. Czyż nie lepiej przejść przez życie spacerując, zamiast dostawać zadyszki? 
O tym, że  spacer wpływa korzystnie na nasze zdrowie, mówił już starożytny grecki lekarz, ojciec medycyny – Hipokrates: „Spacer jest najlepszym lekiem człowieka”.
A ta pora roku wyjątkowo skłania do spacerowania.
Czerwiec to miesiąc najkrótszych nocy. To możliwość wstawania z łóżka o brzasku wraz z pierwszymi promieniami słońca. A przecież po przeciwnej stronie bieguna w grudniu ciężko nawet przy terkoczącym głośno budziku podnieść się siódmej. A rześki, świeży pachnący i rozświergotany  czerwcowy poranek potrafi zachęcić do wyjścia na balkon z ciepłym kubkiem herbaty.
Kto jednak jest na tyle jeszcze zwariowany, aby o tej porze witać wraz ze mną dzień? Nie znam nikogo. Jednak to wczesne letnie wstawanie mam po mojej prababce, której imię przyjęłam na bierzmowaniu. Z opowiadań mojej cioci, wiem, że prababka wstawała o świcie, aby zająć się kwiatami, w tym pelargoniami (nawiasem pisząc ich prapra….. przodkowie kwitną na moim balkonie – to taka więź łącząca mnie z prababką, przekazana mi przez jej najmłodszą córkę)
W czerwcu napełniam duszę nadzieją i urzekającymi, prawdziwymi zapachami róż, akacji, piwonii, jaśminów…
Najbardziej jednak napływają marzenia przed nocą św. Jana. Warto wówczas zatrzymać zegarek, powiesić problemy na kołku i pójść do lasu w poszukiwaniu kwiatu paproci, A może go tak naprawdę nie ma?

Już tradycją stało się z czasem
I należy do dobrego tonu,
Żeby panny chodziły na spacer
Z żołnierzami swojego plutonu,
Żeby każdy chłopaczek nieduży
Zamiast marzyć że jest komandosem,
marzył sobie że w plutonie służy
I z plutonem śpiewa pełnym głosem
Andrzej Waligórski

Jednak warto w to wierzyć i dążyć do spełnienia marzeń
Marzenia... czym byłoby życie gdybyśmy nie mogli marzyć, śnić?
Dobrze jest czasem  pomarzyć i mieć nadzieję na spełnienie.
Zazwyczaj wszystkie marzenia spełniają się tylko w bajkach, a w rzeczywistości nic samo łatwo nie przychodzi.
Najczęściej jednak nasze marzenia są zamknięte w pudełkach, które okryte kurzem naszej szarej codzienności leżą zapomniane na półkach. Często o nich zapominamy, nie odkurzamy…. Taka przechowalnia z zapomnianymi marzeniami. Może kiedyś znajdę kwitek i zabiorę je od Staruszka z długą siwą brodą, który każdego dnia je pilnuje i nie pozwala im wyfrunąć i odlecieć w  świat. Ten Staruszek z długą siwą brodą wierzy, że kiedyś przechodząc koło przechowalni, zatrzymam się i zabiorę pozostawione u niego na przechowanie pudełko.
Dlatego każdego dnia, gdy przechodzę obok uśmiecha się do mnie i stara się o czymś powiedzieć.
Może o tym, że chyba o kilku moich marzeniach zapomniałam.
Moje marzenia leżą już tak długo na pólkach pokrytych kurzem. Tak, wiem powinnam je znowu zabrać z przechowalni. Nie powinnam o nich dłużej zapominać.
Moim największym, niespełnionym marzeniem jest posiadanie własnego, małego domku z ogródkiem gdzie w takie czerwcowe długie dni można posiedzieć napawając się zapachami mieszającymi się dookoła. Domku z przestronną, jasną kuchnią, ze świeżymi ziołami na parapetach. Domku z kominkiem w dużym pokoju….
Staruszek, który Czas się nazywa kiedyś mi powiedział: „Marzenia nigdy nie umierają. Jak myślisz, że są już martwe, to się mylisz. One tylko zapadły w długi sen zimowy, jak niedźwiedź. Jednak pamiętaj, gdy to marzenie drzemie za długo, to potem nagle budzi się głodne i złe jak miś.”
Nie mogę też zapomnieć mówić głośno o swoich marzeniach. Ne tylko Staruszek Czas jest dobrym słuchaczem. Wystarczy, że rozejrzę się dookoła i  z pewnością znajdę obok osoby, które pomogą mi je spełnić.

Marzenia są jak obłoki...
Marzenia muszą być jak obłoki
żeby nie mogły przedwcześnie spadać na ziemię
więc bywają lekkie i pierzaste
siadają puchem na błękicie nieba
tańczą nad moją głową
wbrew rozumowi każą wierzyć
uporczywie myśleć że nadejdzie niedościgłe
że stanie się kolejny cud
a skoro obłoki płyną z każdą chwilą
więc nie miej za złe marzeniom
gdy ubiorą się w inne kształty i kolory...
Basia Wójcik  

piątek, 5 czerwca 2020

Poimieninowe myśli


Kiedy przychodzisz do mego domu
Zrywam się na równe nogi
Rozsuwam ściany
Zgarniam okruchy ze stołu
Na białym obrusie stawiam karafkę
Pełną krystalicznie czystej wody
Sok z winogron i pszenne pieczywo
Roztacza swój ożywczy zapach 
Jerzy Binkowski


Imieniny minęły pełne telefonów, sms i mms-ów (zdecydowanie wolę rozmowę, ale to nie jest temat na dzisiaj). Nastał kolejny tym razem spokojny dzień, który minął niepostrzeżenie. Właśnie zdążyłam zasnąć. Miałam miły, kolorowy sen. Staram się go zatrzymać. Jednak umknął bezpowrotnie, gdy zdałem sobie sprawę, że telefon dzwoni w rzeczywistości.
A przecież telefon milczał przez cały dzień. Ani razu nie przerwał błogiej ciszy w moim ogrodzie. Teraz nie przestawał dzwonić. Cóż w życiu nie ma równowagi.
I co to za zwyczaj, a przede wszystkim sens, pytać o tak późnej porze czy przypadkiem nie śpię. Skoro już podniosłam słuchawkę.... To tak jak pytać, czy się nie przeszkadza, skoro widać, że tak jest lub mówić, że nikogo nie ma w domu, kiedy jest się samemu.
Telefon często dzwoni w najbardziej nieodpowiedniej chwili. Niestety, jeżeli go nie wyciszymy całkowicie i nie schowamy do szuflady lub po prostu nie wyłączymy, to będzie mrugać do nas i nieustanie podskakiwać.
Tego wieczoru, a raczej nocy miałam wyłączony telefon. Dzwonił jednak domowy telefon rodziców.
Trudno jednak nie odebrać dzwoniącego telefonu. Nasza natura na to zazwyczaj nie pozwala. Ma to związek z naszym sumieniem. Dzwonią rodzice, ktoś z pracy... Tej nocy pomyślałam, że coś się stało. Na szczęście nie. Ktoś ledwo znajomy, po latach milczenia, chciał spytać moją mamę, co u niej. Czy nie mógł tego zrobić wcześniej, zamiast stawiać cały dom na nogi w nocy?
Tak ludzie są bardzo spontaniczni. Ledwo pomyślą o kimś i już sięgają po telefon. I dobrze. Kontakty są potrzebne. Przecież ludzie, jeszcze przed epidemią pozamykali się w domach i nie daj Boże odwiedzić kogoś bez zapowiedzi. Trzeba było  zadzwonić, umówić się. A co dopiero teraz.
A przecież drugi człowiek jest po to, aby z nim posiedzieć, porozmawiać, a nawet pomilczeć.
My jednak wolimy zamknąć się w  domu. I nawet tam długo nie przebywamy razem. Posiłki spożywamy w biegu, nie czekamy na wspólny obiad, kolacje...  Szybko uciekamy od stołu, nierzadko zabieramy pełny talerz do swojego pokoju.
Tam przecież jest telewizor, komputer, telefon... Dzieci nie wiedzą co dookoła dzieje się w przyrodzie.
Kiedyś to było nie do pomyślenia.
Na lipę
Gościu, siądź pod mym liściem, a odpoczni sobie!
Nie dojdzie cię tu słońce, przyrzekam ja tobie,
Choć się nawysszej wzbije, a proste promienie
Ściągną pod swoje drzewa rozstrzelane cienie.
Tu zawżdy chłodne wiatry z pola zawiewają,
Tu słowicy, tu szpacy wdzięcznie narzekają.
Z mego wonnego kwiatu pracowite pszczoły
Biorą miód, który potym szlachci pańskie stoły.
A ja swym cichym szeptem sprawić umiem snadnie,
Że człowiekowi łacno słodki sen przypadnie.
Jabłek wprawdzie nie rodzę, lecz mię pan tak kładzie
Jako szczep najpłodniejszy w hesperyskim sadzie.
Jan Kochanowski
Jeszcze ... lat temu ludzie wspólnie spacerowali, w letnie wieczory mieszkańcy domów siadali na werandach, tarasach schodkach... Sąsiedzi rozmawiali "przez płot".....
Kto dzisiaj tak robi? Niewielu. Nawet kilka dni temu nasza sąsiadka, bez zwykłego grzecznościowego uprzedzenia, postawiła wysoki płot. Moja mama bardzo to przeżyła. Przecież przez wiele lat jej rodzice tego nie zrobili. Wręcz przeciwnie. Bardzo lubili te sąsiedzkie pogaduszki ze wszystkimi. Nieraz wystarczyło zwykłe "dzień dobry" i tradycyjny uśmiech. Niestety nie ma ich już z nami. Sąsiadka odeszła w zeszłym roku.
Czasy się zmieniają. Coraz więcej ludzi teraz każdy zamyka się w swoim świecie. Odgradza się nawet od ludzi których zna od urodzenia. Rozumiem, że czasem potrzebujemy samotności, odpoczynku od innych. Sama często muszę pobyć z własnymi myślami tylko w swoim towarzystwie. Ale żeby tak cały czas?
Jednak brakuje mi tych minionych lat, które bezpowrotnie odchodzą. Tej przeszłości prawie zamierzchłej, kiedy byłam piękna, a na pewno młoda.... Ale nie o to chodzi, jaka byłam tylko co miałam.  W tamtych czasach najprostszym sposobem na podtrzymywanie takich więzi było wzajemne odwiedzanie się, rozmowy na ulicy lub "przez płot"... Wizyty często bez zapowiedzi (no tak, telefon był rzadkością), spontaniczne były w Polsce codziennością. Niespodziewane pukanie do drzwi wywoływało ciekawość i radość z odwiedzin. Można więc było zapukać do drzwi i oczekiwać, że gospodarz otworzy drzwi z uśmiechem, a na stole obok herbaty zaraz pojawi się ciasto. 
Wszyscy słyszeli o polskiej gościnności. Od setek lat krążyła opinia, że jak mało który naród potrafimy przyjąć w swoje progi przybyszy. Sarmacka gościnność znana i ceniona była w świecie. Tam ludzie nie odwiedzali się. Naturalnie przychodzili do siebie, ale niezapowiedziana wizyta była wręcz nie na miejscu. Polakom, którzy znaleźli się w takim kraju bardzo brakowało tej naszej bezpośredniości, serdeczności....
Z chwilą pojawienia się wszechobecnych mediów sytuacja ta uległa zmianie. Dogoniła nas mentalność naszych zachodnich sąsiadów. Nadmiar informacji, tempo życia, ilość obowiązków, pogoń za karierą.... To powoduje, że zamykamy się, a gość z osoby pożądanej staje się intruzem. Mamy coraz mniejszą ochotę na czyjeś wizyty, a co dopiero niezapowiedziane. Taka spontaniczna wizyta zazwyczaj wywołuje grymas niezadowolenia. Często jednak się zdarza, że po prostu nie otwieramy drzwi. 
Spontaniczność jest mało akceptowanym zjawiskiem. Jest to bowiem działanie wymykające się spod kontroli. A przecież jak tracimy kontrolę, to tracimy poczucie bezpieczeństwa.
Gościnny pokój na wsi
Od­pro­wa­dzi­li mnie do drzwi,
za­pa­li­li świecz­kę stro­ska­ną
i tro­chę na­zbyt gor­li­wie
ży­czy­li mi do­bra­noc.

Na sto­le bu­kiet róż bia­łych
mój przy­jazd świę­ci...
Spo­koj­ne są, nie­ru­cho­me,
jak ręce świę­tej pa­mię­ci...

A tam­ci od­cho­dzą w ra­do­snej kom­pa­nii -
ten coś szep­cze,
ta zęby szcze­rzy,
i ze śmie­chem zbie­ga­ją po scho­dach
do swo­ich bez­piecz­nych leży.

Zo­sta­wi­li mnie w izbie wiel­kiej jak sto­do­ła,
sa­mot­ną w go­ścin­nym skrzy­dle.
Łóżecz­ko, la­wen­dą pach­ną­ce,
za­pra­sza, skrzy­piąc obrzy­dłe.

Bli­sko łóż­ka sza­fa jak klasz­tor,
ta­jem­ni­cza jak pani Bła­wac­ka,
na­gle, trza­śnię­ciem nie za­po­wie­dzia­nym,
prze­ra­ża mnie znie­nac­ka.

Sta­nę­łam bez­rad­nie,
za­ła­ma­łam ręce,
w mat­ni go­ścin­nych po­koi - - -
Że w jed­nym z nich trum­na za­po­mnia­na stoi,
zdą­ży­li mi już po­wie­dzieć.

Pro­si­li, by się nie dzi­wić,
je­śli usły­szę ło­mot i po­gwa­ry.
Wuj był - no i jest - wlaź­li­wy -
lecz nie mów­my źle o umar­łych!

I oto ktoś oknem szarp­nął,
błysk świe­cy po ką­tach lata,
- roz­twie­ra­ją się drzwi lu­na­tycz­ne
z pi­skiem nie z tego świa­ta...

Zie­ją na czar­ny ko­ry­tarz -
i wiem na pew­no,
że ktoś się tam w głę­bi wy­dłu­ża
smu­gą po­wiew­ną...

Świe­ca zga­sła.
Duch pod­szedł w po­de­szwach na fil­cu.
Sta­ry sto­lik dwu­na­stą wy­stu­ku­je wła­śnie
i w na­prę­że­niu cze­ka go­ścin­na sy­pial­nia,
kie­dy gość wresz­cie za­śnie.
MARIA PAWLIKOWSKA-JASNORZEWSKA

Na szczęście w moim małym miasteczku, do którego tęsknię obowiązuje jeszcze:
„Gość w dom, Bóg w dom"