sobota, 29 czerwca 2024

Na jagodowym szlaku...


Jagodowym traktem znaczonym miłością
idzie Pełna Łaski z Dziecięciem pod sercem
cały świat zamiera w bezruchu
w hołdzie Słowu co wnet Ciałem się stanie
trwa cisza
promienie słońca tkają dywan
pod stopami Świętej Panienki
niosącej pokorną służbę w darze
trwa radość
Maryja bierze Elżbietę w ramiona
by życie mogło witać życie
trwa cud
leśne zwierzęta rozpoczynają jagodową ucztę
otulone dobrocią, która została na wieki...
wiersz i obraz Basi Wójcik
Niedawno utkałam opowieść o jagodach. To skłoniło Izę do namalowania obrazu Matki Boskiej Jagodnej. A ja znowu pomyślałam, że jeszcze o niej nie pisałam. Pora więc to nadrobić.
W kościele katolickim kult Matki Bożej stał się istotną częścią wiary katolickiej. W kalendarzu liturgicznym, z tego co znalazła, wymienia się aż 19 świąt maryjnych o różnej randze. Oprócz tego Matce Bożej poświęcone jest wiele świąt o zasięgu regionalnym.
Szczególne uznanie Matka Boża znalazła w pobożności prostego ludu, którego codzienny byt naznaczony był niełatwym życiem i ciężką pracą. Jednocześnie pobożność ta stała się wyrazem zawierzenia i głębokiego zaufania, jakim obdarzano Matkę Bożą. Chętnie zwracano się do Niej ze swoimi sprawami. Powierzano Jej swoje troski i niedole, ból i łzy… Proszono Ją o odmianę ciężkiego losu, o nadzieję na lepsze jutro...
Ludowe tytuły Najświętszej Maryi Panny swoje uzasadnienie miały w zmianach pór roku i związanej z nimi przyrody. 
Maryja była uznawana za matkę natury, mającą wpływać na plony ziemi, zapewniając urodzaj, a kobietom płodność. W tamtym czasie lud był całkowicie uzależniony od natury. Zwracając się więc Maryi miał nadzieję na opiekę i przetrwanie.
Zbliża się lipiec, a wraz nim kolejne święto maryjne.
2 lipca przypada staropolskie święto liturgiczne Matki Bożej Jagodnej. Święto to powstało na wsi w Polsce w wyniku zespolenia katolickiej uroczystości Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny z przedchrześcijańskim świętem płodności, podczas którego składano bóstwom ofiary z płodów ziemi, aby zapewnić sobie urodzaj.
Oba święta obchodzono jednocześnie przez setki lat, aż do roku 1969, do reformy liturgicznej Pawła VI, kiedy papież przesunął obchody Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny na dzień 31 maja, a Matka Boża Jagodna pozostała na swoim tradycyjnym miejscu w kalendarzu, 2 lipca.
Legenda głosi, że brzemienna Maryja wybrała się na spotkanie ze swą krewną Elżbietą. A gdy tak szła samotnie przez las, poczuła nagle głód. Nie miała jednak ze sobą żadnego prowiantu. Okazało się, że wokół rosły piękne, dojrzałe jagody. Matka Boska posiliła się nimi i zebrawszy siły, wyruszyła w dalszą drogę.
Jagodna- lipcowa
Lud polski zwie Cię Jagodną, Maryjo
pełna łaski i zerwanych jagód
niesionych w darze Elżbiecie,
ciągle myślę o Twoim posługiwaniu
i darze odwiedzin w potrzebie,
a Ty nadal przychodzisz
tym razem do Barbary
po drodze zbierasz jagody
niezbędne mi do życia
i przynosisz, nawet gdy zapomnę poprosić
Jagodna przez rok cały
Jagodna przez całe moje życie
Basia Wójcik
Tak narodziła się Matka Boska Jagodna, opiekunka matek i ciężarnych, szczególnie tych, które miały trudności z donoszeniem ciąży albo niedawno straciły dziecko. Tego dnia tradycja ludowa zabraniała zrywania jagód, poziomek i innych leśnych owoców. Kobiety wierzyły, że jeśli do 2 lipca nie będą ich zbierać ani jeść i polecą się w modlitwie Matce Boskiej Jagodnej, to za jej przyczyną odejdzie od nich zły omen i będą mogły urodzić zdrowe i silne potomstwo, odporne na choroby i czary. Natomiast one będą mogły cieszyć się szczęśliwym macierzyństwem. Dopiero następnego dnia można było zbierać poziomki, jagody, maliny czy borówki.
W tradycji ludowej Matka Boża Jagodna uważana była za opiekunkę jagód leśnych i ogrodowych oraz matek i kobiet ciężarnych, zwłaszcza tych, które miały trudności z donoszeniem ciąży albo niedawno straciły dziecko.
Matko z Latyczowa
dalekiego Podola
Z kościoła
który wznieśli rycerze
Z daniny od każdego
końskiego kopyta
Historią jak sztandarem okryta
Tułaczko Wygnanko
Co w skromnej kaplicy
w Lublinie
Z nami żyjesz
Módl się za nami”
Ks. Jan Twardowski
Matka Boża Jagodna była darzona wielką czcią na kresach. Jej słynący cudami obraz znajdował się w klasztorze dominikanów w Latyczowie. Pierwszym tragicznym wydarzeniem, jakie dotknęło latyczowskie sanktuarium, było powstanie Chmielnickiego w 1648 roku, gdy spustoszono klasztor, czyniąc z niego stajnię. Na szczęście dominikanie przewieźli wizerunek Madonny do Lwowa, gdzie znalazł schronienie w kościele Bożego Ciała. Do Latyczowa i odbudowanej świątyni Madonna Latyczowska powróciła dopiero na początku XVIII wieku, 1 lipca 1722 r., w wigilię święta Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny, obraz został umieszczony w odbudowanej kaplicy. Odtąd dla upamiętnienia tej uroczystości odprawiano w Latyczowie odpust – nazywany „Wielką Jagodną”, na który pielgrzymowali wierni obydwu obrządków – unickiego i katolickiego.
Podczas wojny z bolszewikami w 1920 r. został wywieziony do Warszawy i miał tam pozostać na stałe. Jednak w latach 20. wrócił do Łucka (Latyczów znalazł się na terenie Rosji sowieckiej) i był dla wierzących wielkim wsparciem podczas krwawych „czerwonych nocy” na Wołyniu. W 1945 r. cudowny obraz po raz kolejny „udał się na emigrację” do Lublina i przebywa tam do dziś – znalazł schronienie w kaplicy sióstr bezhabitowych.

Matka Boska Jagodna, Panienka Maryja
Która owocnym, rodnym drzewom sprzyja
Chodzi po sadzie kwitnącym i śpiewa
Pocałunkami budząc w wiosnę drzewa
Nocą wieśniaczki jej śpiew słyszą we śnie,
Wieść, aby jagód nie jadły przedwcześnie,
Każdą jagodę z ust matce odjętą
Da zmarłym dziatkom Panna w jagód święto
Leopold Staff

Przeczytałam, że na terenie wschodniej Polski i kresów odpusty Matki Bożej Jagodnej są organizowane bardzo uroczyście. 
Bardzo znany jest  obraz Matki Boskiej Jagodnej w Krasnobrodzie na Lubelszczyźnie, gdzie oczywicie 2 lipca odbywa się uroczysty odpust. 

sobota, 22 czerwca 2024

Jestem za, ale też trochę przeciw...

Do Pani Doktór - Blance Mamont
Pani doktór
w białym fartuchu
w podkolankach co odmładzają
przynoszę Pani serce do naprawy
Bogu poświęcone
a takie serdecznie niezgrabne
jak nie wyczesany do końca wróbel
niezupełne bo pojedyncze
nie do pary
biedakom do wynajęcia
od zaraz i na zawsze
niemożliwe i konieczne
niewierzących irytujące
zdaniem kobiet zmarnowane
dla Anioła Stróża za ludzkie
dla świętych podejrzane
dla rządu niepewne
dla teologów nieprzepisowe
dla medyków nieznośnie normalne
dla pozostałych żadne

połóż je do szpitala
i nawymyślaj
żeby się choć trochę poprawiło
Jan Twardowski
Raz na jakiś czas piszę o naszym języku polskim. Jednak jak powszechnie wiadomo przedmiot ten w szkole średniej był dla Małej Dziewczynki istną piętą Achillesa, więc może dać sobie z tym tematem spokój? Ale co tam....
Dziś temat, który od dawna dopominał się o swoją uwagę.
Język polski jest fleksyjny. Jest bardziej skoncentrowany na rodzaju niż tak popularny język angielski. To czyni go dla niektórych trudniejszym.
W ostatnich latach zrobiło się głośno o feminatywach. Niektóre osoby nawołują do ich jak najczęstszego używania, inne zaś się im sprzeciwiają. Kto ma rację? Problem trudny, ale i ważny.
I nie jest to tak, że nagle stała się na nie moda.
żeńskie formy były tworzone i używane od dawna
Feminatywy nie są nowością w języku polskim, istnieją w nim od dawna. Przeczytałam, że są nawet  starsze niż język polski, ponieważ występowały już w języku prasłowiańskim, z którego polszczyzna się wywodzi.
Jednak było ich zdecydowanie mniej niż dzisiaj, ponieważ przez wiele stuleci społeczna czy też  zawodowa pozycja kobiet była niższa niż pozycja mężczyzn. Wielu zawodów też nie było.
Do powszechnego użytku weszły one dopiero na przestrzeni ostatnich kilkudziesięciu czy kilkuset lat.
Gdy kobiety uzyskały prawo do szerszej oferty zawodowej, wówczas zaczęto tworzyć żeńskie formy nowych ról.
Wraz z tą zmianą pojawiły się nowe formy żeńskie. Pierwsza debata na temat feminatywów rozpoczęła się na początku dwudziestego wieku, kiedy kobiety masowo wchodziły na rynek pracy, kiedy też wywalczyły sobie możliwość edukacji uniwersyteckiej... To spowodowało, że język polski musiał za tą sytuacją nadążyć, zareagować... Wiele osób pisało też do Poradnika Językowego z pytaniem: jak te kobiety nazywać. Językoznawcy zalecali tworzenie analogicznych form do tych, które już w języku polskim istniały. Czyli skoro był nauczyciel i nauczycielka, to również może być adwokat i adwokatka, czy też profesor i profesorka, poseł i posłanka... To było uznawane za coś neutralnego i niezwiązanego z żadną stroną sporu politycznego.
„Kłaniam się pani redaktor!” – „Witam witam wieszcza!
Cóż sprowadza waćpana do naszej gazety?”
„Może pani redaktor moje wiersze pozamieszcza?”
"Co pan ma, jakieś fraszki?” – „Nie, Krymskie Sonety
Jedna mi sztuka zwłaszcza wyszła znakomita
Nazywa się Ajudah” – „No, no niech pan czyta”
Andrzej Waligórski
Po II wojnie światowej jednak zmienił się ustrój. Komunizm miał znaczący wpływ na język.
Przestano używać feminatywów w oficjalnych kanałach komunikacji. W latach 50. pojawiła się tendencja, by dążyć do równości, która była rozumiana jako zrównanie kobiet z mężczyznami, również na płaszczyźnie językowej. Co nie oznaczało tak do końca równości szans czy dostrzegania różnorodności. Ale nie o tym dzisiaj.
Językiem równano w górę, do tej bardziej „prestiżowej” formy. Wtedy ukonstytuował się pogląd, że taką są formy męskie.
Miało to wymiar propagandowy. Wskazywało na naszą progresywność. U nas kobieta jest równa mężczyźnie, co widać nawet w języku. Nie ma adwokatów i adwokatek, są sami adwokaci.
Działo się to tak, ale wyłącznie w odniesieniu do zawodów „wyższych”, jak adwokat, wykładowca, lekarz. W zawodach uważanych za „niższe”, jak nauczycielka, sklepikarka, sprzątaczka, fryzjerka końcówka została niezmienna. I do dziś odmiany tych profesji nie budzą kontrowersji.
Także w czasie komunizmu byli autorzy i autorki, którzy sprzeciwiali się temu stanowi rzeczy. Stefania Grodzieńska w „Przekroju” opublikowała felieton wyśmiewający modę nazywania kobiet formami męskimi. Pokazała absurdy, do których może doprowadzić używanie maskulatywów. 
Od kilku lat czytuję z niepokojem w prasie polskiej: "o pracowniku naukowym dr Cytowskiej", "o działaczu społecznym Wandzie Wasilewskiej", "o literacie Irenie Krzywickiej".
Jeszcze bardziej się zmartwiłam, kiedy dowiedziałam się z dziennika, że "do pokoju wszedł listonosz Maria Matuszewska".
Zupełnie się rozkleiłam, kiedy pewna instytucja w nekrologu zawiadomiła, że "zmarł nasz drogi kierownik, Helena taka a taka".
Ponieważ jednocześnie przestaliśmy używać pięknej formy "owa" i "ówna" przy nazwiskach, nierzadkie jest zaskoczenie, jak na przykład w artykule, który się zaczyna: "Wybitny nasz pracownik, magister M. Krygier, ku ogólnemu zadowoleniu mianowany został dyrektorem. Zasłużył w pełni na to stanowisko. Ta drobna, łagodna kobieta...." itd.
Nie jestem na tyle zarozumiała, aby się łudzić, że zmienię istniejący stan rzeczy, wybieram więc mniejsze zło. Jeżeli chcemy uniknąć "pudrującego nos elektrotechnika Karasińskiej", musimy się zgodzić na "pudrującą nos elektrotechnik Karasińską", tak jak prosimy do telefonu magister w odróżnieniu od magistra. Zdaję sobie sprawę z doniosłości problemu jako córka profesor i profesora.
Stefania Grodzieńska
Zachęcam do przeczytania całego teksu.
Jednak maskulatywy się przyjęły, a my nie możemy się pozbyć spuścizny po komunizmie. Niestety sama coś o tym wiem.
Proszę zwrócić uwagę, że na przykład w językach pokrewnych, słowackim i czeskim, ten problem w ogóle nie występuje. Jest, zapisując fonetycznie: rektorka, dekanka, profesorka, doktorka, docentka. Mało tego! Jest i Marlena Dietrichowa, nikogo nie dziwi Obamowa, Rooseveltowa, a nawet Brigitte Bardotowa. Podobnie zresztą jest w Niemczech. Nie ma Frau Kanzler Merkel, jest Kanzlerin Merkel, a więc – gdyby chcieć spolszczyć – kanclerka. W języku niemieckim mamy Doktorin, Präsidentin, Rektorin. Tymczasem na gruncie języka polskiego straciliśmy coś, co od wieków jest typologiczną cechą języków słowiańskich – przyrostki żeńskie, czyli formalne wyznaczniki żeńskości.
Jan Miodek
Oczywiście odgrzebując historię wracamy do feminatywów. Ale zaczęło się to od polityki. Zaczęły je używać kobiety z nią związane. Może gdyby wprowadziły je aktorki, piosenkarki czy inne celebrytki, to mielibyśmy do tych żeńskich końcówek inny stosunek. Polityka bowiem dzieli społeczeństwo. Czujemy przynależność do jednej ze stron i to, co promuje ta druga, nie traktujemy poważnie.
Dlatego formy żeńskie niepotrzebnie stały się wyznacznikiem przynależności politycznej. Większość chce pozostać neutralna. Część kobiet rezygnuje z żeńskich końcówek, aby nie sugerować , że są stronnicze. I nadal formy męskie są nośnikami większego prestiżu. Formami żeńskimi go sobie ujmujemy.
Uznajemy je za infantylne, śmieszne... Czy kobiety zakładają językowy garnitur, aby uchodzić za bardziej kompetentne?
Argumentem przeciw używaniu form żeńskich bywa również trudność wypowiedzenia wyrazów np.: architektka, adiunktka...
Także wieloznaczeniowość wprowadza w błąd. Szoferka to kabina samochodu ciężarowego, reżyserka – pomieszczenie w radiu lub telewizji, a pilotka to czapka. Co więcej w słowniku PWN znajdziemy 10 znaczeń słowa pilot, a to jednak pilotka budzi kontrowersje.
Nie ukrywam, że sama mam problem z tymi końcówkami, nie jest entuzjastką feminatywów... Może dlatego, że wychowałam się w czasach, gdy nie były one stosowane? Zapewne zostanę skarcona, zwłaszcza przez niektóre kobiety. Nie podoba mi się słowo "gościni", nie lubię "psycholożki", "ministry", "chirurżki"... Nie stosuję ich. Ale przecież mam do tego prawo... Rozumiem i szanuję jednak kobiety, dla których są one ważne. I mile widziane byłoby odwzajemnienie, a nie pouczanie... Niestety często mamy tendencje do przesadzania i braku zrozumienia dla drugiej strony.
To, że dla kogoś coś jest ważne, nie oznacza, że jest ważne dla innej osoby. Nie należy zmuszać innych na siłę.
Jesteśmy przecież tak różni. Dlatego warto dać sobie przyzwolenie na tą różnorodność.
Za kilka, kilkanaście lat problem językowy zapewne zniknie, ale prawdopodobnie pojawi się nowy...
Robi reformy pani minister,
przygotowała ich całą listę.
Hasło ich główne: frontem do mas.
Front ten już bokiem wyłazi nam.

Tralala, tralala
pani minister rację ma.
Pani minister, pani minister,
jako minister nie jest zła.

Pani ministra reformy nowe,
są bardzo piękne, mądre, celowe.
Tak uszczęśliwią kraj nasz i nas,
że lepiej weźmy nogi za pas.

Tralala, tralala
pani minister rację ma.
Pani minister, pani minister,
jako minister nie jest zła.

A na pytanie pani o lata,
ciężkie więzienie lub praw utrata.
Zresztą ustala się ważną rzecz,
od lat trzydziestu liczymy wstecz.

Tralala, tralala
pani minister rację ma.
Pani minister, pani minister,
jako minister nie jest zła.

Z przyczyn moralnych i gospodarczych
mężom do szczęścia niech dom wystarczy.
Trzy "P" do tego można im dać,
trzy "P" to znaczy: płać, płać, płać.

Tralala, tralala
pani minister rację ma.
Pani minister, pani minister,
jako minister nie jest zła.

Mówią: kobiety, mówią: płeć słaba,
mówią z przekąsem: po prostu baba.
Lecz starczy baby lub kilku bab,
żeby się poddał najtęższy drab.

Tralala, tralala
trudno panowie, chapeau bas!
Górą kobieta, tyłem kobieta,
zawsze kobieta rację ma.
Jerzy Jurandot
Jednak brakuje mi czegoś innego, a co było używane przed wojną i w  jeszcze w czasach PRL-u. Moja Babcia, Dziadek, pokolenie rodziców używali żeńskich form nazwisk.  Niestety coraz rzadziej do nazwisk żeńskich dodaje się końcówki "-owa", "-ówna", "-ina" i "-anka". Przeciwnicy, a głównie przeciwniczki twierdzą, że dodawanie ich podkreśla przynależność do mężczyzny: ojca lub męża. Zwolennicy zaś, że jest to językowa tradycja, którą warto zachować
Czasy się zmieniają, a z nimi język. Jeśli dziś, ktoś chce używać feminatywów powinien mieć do tego prawo. Ale i druga strona nie powinna być krytykowana i pouczana, jeżeli ich nie stosuje.
Nic jednak nie poradzimy, że język rozwija się wraz z całym społeczeństwem i naturalnym jest reagowanie na potrzeby budowania nowych wyrazów. Niedługo feminatywy będą integralną częścią naszego języka, musimy się jedynie z nimi osłuchać.

niedziela, 16 czerwca 2024

Poezja nie tylko starych studni i zepsutych zegarów

Muzeum
Są ta­le­rze, ale nie ma ape­ty­tu.
Są ob­rącz­ki, ale nie ma wza­jem­no­ści
od co naj­mniej trzy­stu lat.

Jest wa­chlarz - gdzie ru­mień­ce?
Są mie­cze - gdzie gniew?
I lut­nia ani brzęk­nie o sza­rej go­dzi­nie.

Z bra­ku wiecz­no­ści zgro­ma­dzo­no
dzie­sieć ty­się­cy sta­rych rze­czy.
Omsza­ły woź­ny drze­mie słod­ko
zwie­siw­szy wąsy nad ga­blot­ką.

Me­ta­le, gli­na, piór­ko pta­sie
ci­chut­ko try­um­fu­ją w cza­sie.
Chi­cho­cze tyl­ko szpil­ka po śmiesz­ce z Egip­tu.

Ko­ro­na prze­cze­ka­ła gło­wę.
Prze­gra­ła dłoń do rę­ka­wi­cy.
Zwy­cię­żył pra­wy but nad gło­wą.

Co do mnie, żyję, pro­szę wie­rzyć.
Mój wy­ścig z suk­nią na­dal trwa.
A jaki ona upór ma!
A jak­by ona chcia­ła prze­żyć!
WISŁAWA SZYMBORSKA
Dookoła nas jest wiele rzeczy materialnych. Jednak przedmioty to nie tylko wytwory pracy człowieka. To także  towarzysze naszego dnia codziennego. Od wieków są z nami. Wszak to człowiek je stworzył, ukształtował. Ale to właśnie dzięki nim człowiek buduje swoją relację ze światem. Przetwarza to, co daje mu natura, zaspokaja swoje potrzeby, poznaje nowych ludzi, kontaktuje się z nimi. 
Bronisław Malinowski w książce Argonauci zachodniego Pacyfiku, podkreślał, że wiele przedmiotów poza swoją funkcją pierwotną (np. książka służy do czytania) może doczekać się też innych, wtórnych sposobów zastosowania (podparcie stolika, któremu ułamała się noga, czy obciążenie sklejanych przedmiotów). Przedmioty mają swoje nazwy – imiona, którymi wzywamy je na pomoc: kłonia wasągowata (narzędzie używane dawniej do łowienia ryb), cep (narzędzie używane do młócki zboża), warząchew (łyżka do nalewania zupy) – to tylko niektóre z nich. Trzeba przyznać, że działają na wyobraźnię. Poznając przedmioty z minionych epok lub różnych kultur, zdobywając umiejętność nazywania ich po imieniu, zyskujemy unikatową wiedzę o fragmentach świata odległego od nas w czasie lub przestrzeni. Przywołując te dziwne słowa, w pewnym sensie powołujemy do widmowego życia rzeczywistość, w której istnieją lub istniały. A kiedy dowiemy się jeszcze, jaka była lub jest funkcja obco wyglądającego przedmiotu o dziwnie brzmiącej nazwie, nasza wyobraźnia pozwoli nam na chwilę zanurzyć się w tym świecie. By dać przedmiotom głos i pozwolić im opowiadać historie, potrzebujemy nie tylko samego bestiarium rzeczy, ale także dużej dawki wyobraźni. Pomost między jednym a drugim zbudują słowa 
Mała Dziewczynka żałuję tylko, że niedługo nie będzie już śladu po wielu pięknych wyrażeniach: haczka, ryczka,farelka, kanka, szaber, onegdaj, urwipołeć, safanduła, harmider, galimatias, dyrdymałki, podfruwajka, wszelako, przeto, wtrynić, rozbisurmaniony, ścichapęk.... (do tych mam szczególny sentyment). Mogłaby tak jeszcze długo  wymieniać, ale to nie jest tematem dzisiejszej opowieści. 
Zapewne każdy zetknął się kiedyś z pojęciem „przedmiot z duszą”.
Co jednak znaczy to określenie? Co wyróżnia te rzeczy? Co sprawia, że z wielu produktów, z którymi mamy do czynienia, tylko niektóre wydają nam się wyjątkowe?
Generalnie, bardzo często „przedmiot z duszą” bywa synonimem pracy wykonanej ręcznie i z najwyższą starannością, w których wykonanie ktoś „włożył serce”.
To prawda, ale dla Małej Dziewczynki nie do końca.
Jej zdaniem, przedmioty, zwłaszcza te stare mają duszę. Czyli taka rzecz niesie ze sobą jakąś historie.
Stare przedmioty
Na starych strychach starych domów
Wciśnięte w najciemniejszy kąt
Dawno już nieprzydatne komuś
Stare przedmioty cicho śpią

Przez wieku pół i jeszcze ćwierć
Leżą tam, na nic nie czekając
Możliwa jest podwójna śmierć,
Martwe przedmioty umierają

Bezduszna rzeczy rzeczywistość
Wypchnęła je na ślepy trakt
Może przydarzyć się to wszystkim,
Bo nowe wciąż się pcha na świat.

Jak w domu starców podopieczni,
Których już nie odwiedza nikt
Same czekają tu na wieczność.
Tylko czasami im się śni,

Że kiedyś ruszą w długi marsz
Szukać tych, co je zapomnieli
I będzie tak, jak bywa w snach –
Powrócą do swych właścicieli

Martwe przedmioty, a znów żywe,
Sensem wypełnią się ich dni.
Będą potrzebne, więc szczęśliwe –
W końcu od tego mamy sny.
Wojciech Machowski
Mała Dziewczynka lubi stare przedmioty, chociaż nie ma ich zbyt dużo w domu. Jednak ogromną przyjemność sprawia jej obcowanie z nimi. Każdy stary przedmiot jest bowiem niepowtarzalny Te wszystkie cacka i cudeńka budzą we mnie zachwyt tym, że:
 są tak unikalne,
 stworzyła je ręka ludzka, a nie maszyna,
 udało się im przetrwać wiele lat, bo ktoś zadbał, aby były wykonane dokładnie i z dobrego materiału
 opowiadają mi czyjąś historię.
Może to dlatego, że Mała Dziewczynka jest przywiązana do tradycji, zwłaszcza tej rodzinnej.
Ma w swoim mieszkanku kilka takich pamiątek.
Dzbanuszek do śmietanki, który Dziadek używał, gdy pił kawę. Ileż to ciekawych rozmów usłyszał, gdy w Domu byli goście i opowiadali różne historie. Ileż ludzi poznał? A może był tam ktoś znany i szanowany w mieście? Wszak Dziadek w swoich kręgach zawodowych był bardzo ceniony. 
Figurka uśmiechniętego, szklanego Murzyna (teraz pewnie Mała Dziewczynka powinna użyć innego słowa, ale wówczas...), którego ktoś czasem pogłaskał po głowie i coś miłego powiedział.
Kryształowy wazon Babci. Ileż to pięknych bukietów przyjmował do swojego wnętrza, zwłaszcza skomponowanych przez artystycznie uzdolnioną Babcię. Gdyby umiał malować pewnie stworzyłby setki obrazów pokazujących niespotykany talent Babci. W domu Dziadków zawsze na stole musiały być kwiaty. A Babcia z działki nigdy nie wracała bez nich.
Talerze z babcinej zastawy. Ileż pysznych obiadów na nich podawano gościom.  
Obraz namalowany przez Dziadka. A postać na nim namalowana była świadkiem wielu zdarzeń rozgrywających się dookoła. Pewnie nieraz byłoby lepiej, aby niektóre zachowała dla siebie:))) Po co wspominać, że Mała Dziewczynka wyjadała cukierki, czytała książki lub nieliczne wówczas kolorowe gazety lub o zgrozo oglądała bez pozwolenia telewizję zamiast....  
Czarno-biała cukiernica z domu Dziadków pamiętająca czasy kryzysu, gdy czasem była pusta. Zapewne opowiedziałaby słodkie i gorzkie historie.
Widelczyk. Ciekawe do kogo należał i czyja ręka go trzymała? Pewnie tą tajemnicę zachowa już dla siebie.
Czerwony telefon z obracaną tarczą, który słyszał wiele ważnych radosnych i smutnych informacji. Wszak telefon był wówczas rzadkością i nikt bez potrzeby nie rozmawiał przez długie minuty.
Tak, niektóre z ich były produktem masowym, czyli z encyklopedycznego punktu widzenia "bez duszy".
Jednak Mała Dziewczynka za nic na świecie nie wyrzuciłaby ich, chociaż niektórzy mówią: „po co trzymasz takie stare rupiecie? Kto teraz trzyma kryształy? Na co ci ten trzeszczący telefon z tarczą, którego już nie używasz?” A ona ich nie wyrzucam, bo wie, że tą rzecz lubili jej Dziadkowie, inną znowu jej  Babcie… To przecież jedyne co jej po nich pozostało, nie licząc fotografii w kolorze sepii i tych późniejszych czarno-białych. 
Gdyby ktoś spytał Małą Dziewczynkę o to co zabrałaby, gdyby mogła wziąć z mieszkania tylko parę rzeczy, to te przedmioty, zdjęcia i listy byłyby na pierwszym miejscu.
Tak, Mała Dziewczynka jest sentymentalna, zbyt często odwraca się wstecz… Jednak za dzisiejszym życiem nie nadąża. Czasem gubi drogę, zatrzymuje się i boi się spojrzeć co jest za zakrętem.
Stare przedmioty mają duszę. Zdaniem Małej Dziewczynki oznacza to, że każda rzecz pozornie już bezużyteczna niesie ze sobą jakąś historię. Czasem nie dbamy o rzeczy materialne psujemy, niszczymy, nie szanujemy, nie naprawiamy, kupujemy nowe. A przecież należy  pamiętać, że każdy przedmiot swoim wyglądem odzwierciedla zachowanie jego właściciela. Biorąc pod uwagę np. stary zabytkowy zegar, który widział już niejedno, może nawet przeżył wojnę, zamieszki, wysłuchiwał rodzinnych kłótni, spoglądał na zakochane pary, wybijał czasem złą lub dobrą godzinę... I taki zegar, niby niepozorny przedmiot, a przeżył więcej niż niejeden z nas.
Jak pisał Leopold Staff czasami patrzymy na coś, co wydaje się nam bezużyteczne. A potem, gdy słyszymy historię i dowiadujemy się, co się za nią kryje, patrzymy na te rzeczy inaczej.
Dzieciństwo
Poezja starych studni, zepsutych zegarów,
Strychu i niemych skrzypiec pękniętych bez grajka,
Zżółkła księga, gdzie uschła niezapominajka
Drzemie były dzieciństwu memu lasem czarów…

Zbierałem zardzewiałe, stare klucze… Bajka
Szeptała mi, że klucz jest dziwnym darem darów,
Że otworzy mi zamki skryte w tajny parów,
Gdzie wejdę blady książę z obrazu Van Dycka.

Motyle-m potem zbierał, magicznej latarki
Cuda wywoływałem na ściennej tapecie
I gromadziłem długi czas pocztowe marki…

Bo było to jak podróż szalona po świecie,
Pełne przygód odjazdy w wszystkie świata częście…
Sen słodki, niedorzeczny, jak szczęście… jak szczęście…