Do Pani Doktór - Blance Mamont
Pani doktór
w białym fartuchu
w podkolankach co odmładzają
przynoszę Pani serce do naprawy
Bogu poświęcone
jak nie wyczesany do końca wróbel
niezupełne bo pojedyncze
nie do pary
biedakom do wynajęcia
od zaraz i na zawsze
niemożliwe i konieczne
niewierzących irytujące
zdaniem kobiet zmarnowane
dla Anioła Stróża za ludzkie
dla świętych podejrzane
dla rządu niepewne
dla teologów nieprzepisowe
dla medyków nieznośnie normalne
dla pozostałych żadne
połóż je do szpitala
i nawymyślaj
żeby się choć trochę poprawiło
Jan Twardowski
Raz na jakiś czas piszę o naszym języku polskim. Jednak jak powszechnie wiadomo przedmiot ten w szkole średniej był dla Małej Dziewczynki istną piętą Achillesa, więc może dać sobie z tym tematem spokój? Ale co tam....
Dziś temat, który od dawna dopominał się o swoją uwagę.
Język polski jest fleksyjny. Jest bardziej skoncentrowany na rodzaju niż tak popularny język angielski. To czyni go dla niektórych trudniejszym.
W ostatnich latach zrobiło się głośno o feminatywach. Niektóre osoby nawołują do ich jak najczęstszego używania, inne zaś się im sprzeciwiają. Kto ma rację? Problem trudny, ale i ważny.
I nie jest to tak, że nagle stała się na nie moda.
żeńskie formy były tworzone i używane od dawna
Feminatywy nie są nowością w języku polskim, istnieją w nim od dawna. Przeczytałam, że są nawet starsze niż język polski, ponieważ występowały już w języku prasłowiańskim, z którego polszczyzna się wywodzi.
Jednak było ich zdecydowanie mniej niż dzisiaj, ponieważ przez wiele stuleci społeczna czy też zawodowa pozycja kobiet była niższa niż pozycja mężczyzn. Wielu zawodów też nie było.
Do powszechnego użytku weszły one dopiero na przestrzeni ostatnich kilkudziesięciu czy kilkuset lat.
Gdy kobiety uzyskały prawo do szerszej oferty zawodowej, wówczas zaczęto tworzyć żeńskie formy nowych ról.
Wraz z tą zmianą pojawiły się nowe formy żeńskie. Pierwsza debata na temat feminatywów rozpoczęła się na początku dwudziestego wieku, kiedy kobiety masowo wchodziły na rynek pracy, kiedy też wywalczyły sobie możliwość edukacji uniwersyteckiej... To spowodowało, że język polski musiał za tą sytuacją nadążyć, zareagować... Wiele osób pisało też do Poradnika Językowego z pytaniem: jak te kobiety nazywać. Językoznawcy zalecali tworzenie analogicznych form do tych, które już w języku polskim istniały. Czyli skoro był nauczyciel i nauczycielka, to również może być adwokat i adwokatka, czy też profesor i profesorka, poseł i posłanka... To było uznawane za coś neutralnego i niezwiązanego z żadną stroną sporu politycznego.
Cóż sprowadza waćpana do naszej gazety?”
„Może pani redaktor moje wiersze pozamieszcza?”
"Co pan ma, jakieś fraszki?” – „Nie, Krymskie Sonety
Jedna mi sztuka zwłaszcza wyszła znakomita
Nazywa się Ajudah” – „No, no niech pan czyta”
Andrzej Waligórski
Po II wojnie światowej jednak zmienił się ustrój. Komunizm miał znaczący wpływ na język.
Przestano używać feminatywów w oficjalnych kanałach komunikacji. W latach 50. pojawiła się tendencja, by dążyć do równości, która była rozumiana jako zrównanie kobiet z mężczyznami, również na płaszczyźnie językowej. Co nie oznaczało tak do końca równości szans czy dostrzegania różnorodności. Ale nie o tym dzisiaj.
Językiem równano w górę, do tej bardziej „prestiżowej” formy. Wtedy ukonstytuował się pogląd, że taką są formy męskie.
Miało to wymiar propagandowy. Wskazywało na naszą progresywność. U nas kobieta jest równa mężczyźnie, co widać nawet w języku. Nie ma adwokatów i adwokatek, są sami adwokaci.
Działo się to tak, ale wyłącznie w odniesieniu do zawodów „wyższych”, jak adwokat, wykładowca, lekarz. W zawodach uważanych za „niższe”, jak nauczycielka, sklepikarka, sprzątaczka, fryzjerka końcówka została niezmienna. I do dziś odmiany tych profesji nie budzą kontrowersji.
Także w czasie komunizmu byli autorzy i autorki, którzy sprzeciwiali się temu stanowi rzeczy. Stefania Grodzieńska w „Przekroju” opublikowała felieton wyśmiewający modę nazywania kobiet formami męskimi. Pokazała absurdy, do których może doprowadzić używanie maskulatywów.
Od kilku lat czytuję z niepokojem w prasie polskiej: "o pracowniku naukowym dr Cytowskiej", "o działaczu społecznym Wandzie Wasilewskiej", "o literacie Irenie Krzywickiej".
Jeszcze bardziej się zmartwiłam, kiedy dowiedziałam się z dziennika, że "do pokoju wszedł listonosz Maria Matuszewska".
Zupełnie się rozkleiłam, kiedy pewna instytucja w nekrologu zawiadomiła, że "zmarł nasz drogi kierownik, Helena taka a taka".
Ponieważ jednocześnie przestaliśmy używać pięknej formy "owa" i "ówna" przy nazwiskach, nierzadkie jest zaskoczenie, jak na przykład w artykule, który się zaczyna: "Wybitny nasz pracownik, magister M. Krygier, ku ogólnemu zadowoleniu mianowany został dyrektorem. Zasłużył w pełni na to stanowisko. Ta drobna, łagodna kobieta...." itd.
Nie jestem na tyle zarozumiała, aby się łudzić, że zmienię istniejący stan rzeczy, wybieram więc mniejsze zło. Jeżeli chcemy uniknąć "pudrującego nos elektrotechnika Karasińskiej", musimy się zgodzić na "pudrującą nos elektrotechnik Karasińską", tak jak prosimy do telefonu magister w odróżnieniu od magistra. Zdaję sobie sprawę z doniosłości problemu jako córka profesor i profesora.
Stefania Grodzieńska
Zachęcam do przeczytania całego teksu.
Jednak maskulatywy się przyjęły, a my nie możemy się pozbyć spuścizny po komunizmie. Niestety sama coś o tym wiem.
Proszę zwrócić uwagę, że na przykład w językach pokrewnych, słowackim i czeskim, ten problem w ogóle nie występuje. Jest, zapisując fonetycznie: rektorka, dekanka, profesorka, doktorka, docentka. Mało tego! Jest i Marlena Dietrichowa, nikogo nie dziwi Obamowa, Rooseveltowa, a nawet Brigitte Bardotowa. Podobnie zresztą jest w Niemczech. Nie ma Frau Kanzler Merkel, jest Kanzlerin Merkel, a więc – gdyby chcieć spolszczyć – kanclerka. W języku niemieckim mamy Doktorin, Präsidentin, Rektorin. Tymczasem na gruncie języka polskiego straciliśmy coś, co od wieków jest typologiczną cechą języków słowiańskich – przyrostki żeńskie, czyli formalne wyznaczniki żeńskości.
Jan Miodek
Oczywiście odgrzebując historię wracamy do feminatywów. Ale zaczęło się to od polityki. Zaczęły je używać kobiety z nią związane. Może gdyby wprowadziły je aktorki, piosenkarki czy inne celebrytki, to mielibyśmy do tych żeńskich końcówek inny stosunek. Polityka bowiem dzieli społeczeństwo. Czujemy przynależność do jednej ze stron i to, co promuje ta druga, nie traktujemy poważnie.
Dlatego formy żeńskie niepotrzebnie stały się wyznacznikiem przynależności politycznej. Większość chce pozostać neutralna. Część kobiet rezygnuje z żeńskich końcówek, aby nie sugerować , że są stronnicze. I nadal formy męskie są nośnikami większego prestiżu. Formami żeńskimi go sobie ujmujemy.
Uznajemy je za infantylne, śmieszne... Czy kobiety zakładają językowy garnitur, aby uchodzić za bardziej kompetentne?
Argumentem przeciw używaniu form żeńskich bywa również trudność wypowiedzenia wyrazów np.: architektka, adiunktka...
Także wieloznaczeniowość wprowadza w błąd. Szoferka to kabina samochodu ciężarowego, reżyserka – pomieszczenie w radiu lub telewizji, a pilotka to czapka. Co więcej w słowniku PWN znajdziemy 10 znaczeń słowa pilot, a to jednak pilotka budzi kontrowersje.
Nie ukrywam, że sama mam problem z tymi końcówkami, nie jest entuzjastką feminatywów... Może dlatego, że wychowałam się w czasach, gdy nie były one stosowane? Zapewne zostanę skarcona, zwłaszcza przez niektóre kobiety. Nie podoba mi się słowo "gościni", nie lubię "psycholożki", "ministry", "chirurżki"... Nie stosuję ich. Ale przecież mam do tego prawo... Rozumiem i szanuję jednak kobiety, dla których są one ważne. I mile widziane byłoby odwzajemnienie, a nie pouczanie... Niestety często mamy tendencje do przesadzania i braku zrozumienia dla drugiej strony.
To, że dla kogoś coś jest ważne, nie oznacza, że jest ważne dla innej osoby. Nie należy zmuszać innych na siłę.
Jesteśmy przecież tak różni. Dlatego warto dać sobie przyzwolenie na tą różnorodność.
Za kilka, kilkanaście lat problem językowy zapewne zniknie, ale prawdopodobnie pojawi się nowy...
Robi reformy pani minister,
przygotowała ich całą listę.
Hasło ich główne: frontem do mas.
Front ten już bokiem wyłazi nam.
Tralala, tralala
pani minister rację ma.
Pani minister, pani minister,
jako minister nie jest zła.
Pani ministra reformy nowe,
są bardzo piękne, mądre, celowe.
Tak uszczęśliwią kraj nasz i nas,
że lepiej weźmy nogi za pas.
Tralala, tralala
pani minister rację ma.
Pani minister, pani minister,
jako minister nie jest zła.
A na pytanie pani o lata,
ciężkie więzienie lub praw utrata.
Zresztą ustala się ważną rzecz,
od lat trzydziestu liczymy wstecz.
Tralala, tralala
pani minister rację ma.
Pani minister, pani minister,
jako minister nie jest zła.
Z przyczyn moralnych i gospodarczych
mężom do szczęścia niech dom wystarczy.
Trzy "P" do tego można im dać,
trzy "P" to znaczy: płać, płać, płać.
Tralala, tralala
pani minister rację ma.
Pani minister, pani minister,
jako minister nie jest zła.
Mówią: kobiety, mówią: płeć słaba,
mówią z przekąsem: po prostu baba.
Lecz starczy baby lub kilku bab,
żeby się poddał najtęższy drab.
Tralala, tralala
trudno panowie, chapeau bas!
Górą kobieta, tyłem kobieta,
zawsze kobieta rację ma.
Jerzy Jurandot
Jednak brakuje mi czegoś innego, a co było używane przed wojną i w jeszcze w czasach PRL-u. Moja Babcia, Dziadek, pokolenie rodziców używali żeńskich form nazwisk. Niestety coraz rzadziej do nazwisk żeńskich dodaje się końcówki "-owa", "-ówna", "-ina" i "-anka". Przeciwnicy, a głównie przeciwniczki twierdzą, że dodawanie ich podkreśla przynależność do mężczyzny: ojca lub męża. Zwolennicy zaś, że jest to językowa tradycja, którą warto zachować
Czasy się zmieniają, a z nimi język. Jeśli dziś, ktoś chce używać feminatywów powinien mieć do tego prawo. Ale i druga strona nie powinna być krytykowana i pouczana, jeżeli ich nie stosuje.
Nic jednak nie poradzimy, że język rozwija się wraz z całym społeczeństwem i naturalnym jest reagowanie na potrzeby budowania nowych wyrazów. Niedługo feminatywy będą integralną częścią naszego języka, musimy się jedynie z nimi osłuchać.