piątek, 25 listopada 2022

Dawna fascynacja Małej Dziewczynki

Dygresje jesienne
Gdy ponure jesienne wieczory
Chcą zawładnąć moimi myślami,
To wspominam wiosenne kolory
Przetykane słońca promieniami.

W myślach biegnę lipową aleją,
Z biciem serca podbiegam do Ciebie,
A już oczy twe do mnie się śmieją
I w ramionach mnie swoich kolebiesz.

Patrzę w okno na jesień za płotem,
Co mi okno pochlapała deszczem
I do wiosny powracam z powrotem,
Bo się w mdłym krajobrazie nie mieszczę.

W życiu muszę mieć słońce jak wiarę.
Mrok mnie gubi w gąszczu korytarzy.
Odpływajcie chmury buro-szare,
Tu się nie da normalnie pomarzyć.

Jesień nie jest już panną złocistą,
Już się nie chce jej siadać przy krosnach.
Przyjdzie zima, znowu będzie czysto,
A po zimie, wiadomo, jest wiosna !!!
Anna Zajączkowska
Za oknem szaro, buro, nijako. Ot zwyczajny Pan Listopad. Nic tylko zawinąć się w koc i rozgrzać się też czarną, gorącą, słodką herbatą. Jednak trudno wyrwać się z objęć tej późnojesiennej rzeczywistości. Jak dzień staje się tak krótki, to zawsze mam odczucie, że bardziej brakuje mi czasu niż latem.
Właśnie znalazłam chwilkę, aby nareszcie oderwać się od listopadowej, trochę piłkarskiej  codzienności.
Tak, tak troszkę jestem kibicem tej popularnej dyscypliny, chociaż ostatnio już zdecydowanie mniej niż w ubiegłym wieku. Teraz inne dyscypliny są dla mnie bardziej wciągające i pasjonujące. Ale piłka nożna była tą pierwszą. 
Od zawsze Mała Dziewczynka wychowywała się w otoczeniu chłopców, gdy praktycznie tylko piłka nożna była popularna. Dziadek, brat, bracia rodziców, chłopcy z sąsiedztwa, teraz bratankowie… To zobowiązywało. Mała Dziewczynka od dziecka musiała orientować się w temacie, aby czuć się dobrze w trakcie zabaw i gier na ulicy z chłopcami mieszkającymi w pobliżu.
Jednak z drugiej strony jest taka rodzinna anegdota, że kibicowanie ma ona we krwi. Zanim Mała Dziewczynka się urodziła, to jej źle czująca się mama leżała i oglądała telewizję. A tam wówczas wyboru nie było, była tylko transmisja z mistrzostw świata w piłce nożnej. Wszyscy do tej pory się śmieją, że Mała Dziewczynka już wtedy została kibicem sportowym. 
Od zawsze Mała Dziewczynka lubiła i nadal lubi kibicować różnym sportowcom, ale piłka nożna już dawno zeszła na dalszy plan.
Niektórzy mówią, że jest tylko jedna głupsza rzecz niż granie w piłkę nożną, a mianowicie oglądanie, jak inni grają. Dla dużej jednak grupy ludzi pielgrzymujących do współczesnych piłkarskich świątyń jest to rodzaj religii zastępczej, która nadaje sens ich codziennej egzystencji, zakorzenia w danej wspólnocie i miejscu, pozwala przeżyć stany niemalże mistyczne.
Żadne wydarzenie na świecie nie wytrzymuje porównania z mistrzostwami w piłce nożnej (zwłaszcza mistrzostwami świata). Żadne wydarzenie nie wzbudza tak wielkich emocji i nie przyćmiewa wszystkich innych spraw, które dzieją się na świecie. Specjaliści badają tor lotu piłki, milionowa widownia w napięciu śledzi doniesienia z piłkarskich boisk, na stadionach zasiadają prezydenci i koronowane głowy, zamiera życie społeczne, polityczne i kulturalne. Świat jest w stanie futbolowej gorączki.
Jednak Mała Dziewczynka, oczywiście zawsze kibicowała polskiej drużynie, ale zawsze ma swój inny, ulubiony team. I nie jest to spowodowane brakiem patriotyzmu. O nie, po prostu  zawsze zachwycają ją inne jedenastki. 
Magii meczu ulegają z równą siłą zwykli kibice, jak i intelektualiści czy artyści.
Mała Dziewczynka też jej kiedyś uległa. Pewnie latem tak łatwo nie dałaby się skusić, ale ten szary listopad zachęca do siedzenia w domu i…. Chociaż z drugiej strony ten Mundial w Katarze ma tyle ciemnych stron.... Ale nie o tym dzisiaj. Pewnie nie jedna osoba o tym tutaj przypomni.
Listopadowe nastroje
Deszcz nieśmiało siąpi, bo tak wypada
po szybie spłynąć, wezbraną kroplą dżdżu.
Na zagonach mgielny koc listopada,
w mojej kuchni kawa na granicy snu.

Obok kubka przysiadło zamyślenie
skromnie, jakby nie chciało zmącić ciszy.
Przy stole mocują się: chęć z odrętwieniem,
chcąc, nie chcąc – kibicuję - bo muszę!

Radość życia z bagażem już na przyzbie,
skradła wszystkie, kolorowe dnia wątki.
Myślą, jakby w pogoni stąd do nigdzie,
wlokę po chropowatości moje szczątki

w rozproszeniu, co krztuszą się oparem.
Szastam nimi po kałużach w dłuż i wszerz,
potem wieszam na płocie - niczym łachy stare,
czuję nasiąkam ...to deszcz! To tylko... deszcz !
Szydzik Zofia
„Skoro królową sportu jest lekkoatletyka, to tytuł króla bez wątpienia należy do futbolu"  pisał  Krzysztof Mętrak.
„Niech tylko na boisko wybiegnie Legia, żeby pograć z AC Milan, niech z szatni wyskoczy Górnik, żeby powalczyć z Dynamem Kijów, już mi w gardle staje serce, już puls rozsadza skronie, już straszna oćma spada na mój biedny mózg. I pędzę jak kot za walerianą w straszną otchłań rozkoszy narkotycznej, i lecę głową w dół w cudowną przepaść zapomnienia”.
Tak swoje emocje piłkarskie natomiast opisuje Tadeusz Konwicki.
To wypaczenie ideałów sportu dostrzegał świetnie już na początku XX wieku Witkacy, który w wypowiedzi bohatera Pożegnania jesieni ubolewał, że:
„Dziś sport zabija wszystko, zastępuje nawet sztukę, która upada coraz bardziej. Ja sam bardzo lubię narty, ale nie znoszę jak z was, sportsmanów, robi się największe chwały narodów i kiedy wasze idiotyczne rekordy zajmują tyle miejsca w gazetach, gdzie tego miejsca nie ma nawet na poważną artystyczną krytykę (…)”.
Także papież Jan Paweł II powiedział:
„Piłka nożna jest rzeczą najważniejszą wśród nieważnych, dobrze więc, że zajmując się wyłącznie tymi nieważnymi, dotykamy najważniejszej z nich.”
„Rugby to gra barbarzyńców‚ uprawiana przez dżentelmenów. Futbol to gra dżentelmenów uprawiana przez barbarzyńców.”
Oscar Wilde
„Futbol jest prostą grą‚ pogmatwaną przez ludzi‚ którzy zawsze wiedzą lepiej.
Drużyna piłkarska jest jak fortepian. Potrzebujesz ośmiu, żeby go nieśli, i trzech, którzy umieją na tym cholerstwie grać.”
Bill Shankly
Ten szkocki piłkarz i trener powiedział też:
„Niektórzy sądzą, że piłka nożna to sprawa życia i śmierci. Nie mogę jednak zgodzić się z tą opinią. Jestem bowiem przekonany, że to coś o wiele bardziej poważnego.”
Słowa te  wpisują się w historię kolumbijskiego piłkarza Escobara, dla którego gol samobójczy strzelony podczas mistrzostw świata w USA okazał się... wyrokiem śmierci.  Mała Dziewczynka bardzo to wówczas przeżyła. Nie mogła zrozumieć, jak coś takiego w ogóle mogło się zdarzyć. I chyba od tego wydarzenia powoli traciła tą swoją fascynację tym sportem. Chociaż nadal czasem lubi obejrzeć mecz ba dobrym poziomie. Ale nie jest on teraz najważniejszy.
„W Ameryce Południowej piłka jest wielką, pogańską mszą.”
Eduardo Galeano
„Piłka nożna wypełnia mój czas. I nie chcę go spędzać w żaden inny sposób.“
Rafał Ulatowski
A Mała Dziewczynka? Cóż w czasie mistrzostw, zresztą nie tylko w piłce nożnej, jej życie odrobinę się zmienia. Jednak potrafi odpuścić i skupić się na innych, ważniejszych sprawach. I tylko za Jerzym Pilchem może powtórzyć:
Piłka nożna ogłupia, ale substytutu nie ma.
Jednak chyba trochę tych substytutów jest. Mała Dziewczynka jest o tym przekonana i nie daje się ogłupić. A przede wszystkim nie daje się tej szarej, smutnej porze roku. Wszak  już niedługo będzie cieplej, jaśniej, bardziej ludzko. Musimy tylko trochę poczekać. A teraz:
Ech, chciałoby się gdzieś odlecieć
z tym szalonym wiatrem jesiennym...
Zatańczyć z barwnymi  liśćmi fokstrota,
uwierzyć w magię słonecznych promieni,
i babim latem szczelnie się omotać.

Jesienną szarugą nie smucić się wcale,
tylko wsłuchać się symfonię deszczową.
Bez parasola spacerować starym parkiem,
uśmiechać się do siebie i pisać wiersze,
a w nich na radosną jesień rzucić dobre słowo.

Wskoczyć z impetem do takiego świata,
gdzie nie ma miejsca na chłód, czarne myśli,
jesienną melancholię i smutki dręczace,
gdzie słoneczna radość we włosy się wplata...

Oto moje marzenia, marzenia jesienią pachnące.
Barbara Leszczyńska

piątek, 18 listopada 2022

Ucieczka przed jesienią, czy zimą?

Listopadowe myśli
W płomieniu świecy
dopalają się rozmowy niedokończone
na które z szelestem
spada jesienny liść
pożółkły jak kartki listów
zawierających wieczną miłość
listopadowy wiatr
odwraca wspomnienia
by przydać im tylko ciepłe barwy
pośród alejek zasypanych jesienią
spotykam dawne słowa
spojrzenia oczekujących oczu
i mądrość której nie zagłuszą
kolejne zimy
biała brzoza o złotych warkoczach
podsłuchuje moje rozmowy
ze światem odbitym w blasku świecy
stary dąb puka żołędziami
do serc żyjących
bo zmarli rozumieją mowę wiatru
jesienny cmentarz
widziany przez okna naszego życia
rozbłyska światełkiem nadziei
zobacz
znów spadł kolejny liść
na którym zapisano najpiękniejszy wiersz
który cicho poszybuje
do nieba.
Basia Wójcik
Ostatnie dni, jak przystało na listopad, są trochę brzydkie, mokre i zimne... Kilka dni temu kapryśna córka Króla Słońce znowu zapłakała z żalu, że już tak niewiele dni jej panowania pozostało. Jak można być radosną i wesołą, skoro się wie, że za chwilę przyjdzie najstarsza z sióstr Zima i przysypie śniegiem złote i purpurowe kobierce, które utkała Jesień. Nie ma więc co się dziwić, że patrząc na coraz bardziej nagie, drżące z zima drzewa rozpływa się teraz Jesień we łzach. Dobrze wie, że za chwilę będzie musiała spakować swoje skarby do kosza i wrócić do pałacu Ojca Słońce. Nic dziwnego, że zawodząc błąka się smutna po polach, gdzie wiatr psotnik targa jej kasztanowe włosy.
Dzisiaj zrobiło mi się jej żal i postanowiłam jej w tym spacerze potowarzyszyć. Nie byłyśmy zresztą same, bo towarzyszył nam Pan Listopad.
Przez chwilę żałowałam mojej decyzji, jednak nie zawróciłam... Jesień pomimo mojego towarzystwa nadal rzewnie płakała kroplami deszczu, a biegnący za nami wiatr nie tylko targał naszymi włosami, ale zrywał ostatnie liście z drzew i z przekorą wywijał moim czerwonym parasolem. Jednak nie poddałam się i uparcie podążałam za tą rudą dziewczyną, starając się przemykać pomiędzy śladami, które na ścieżce pozostawiały jej nieprzerwanie płynące łzy.
Szybko zaczął zapadać szaro - granatowy wieczór. Czas było więc wracać do domu i rozgrzać się ciepłą herbatą z miodem i pysznym owocowym deserem. Na szczęście wiatr zrozumiał, że pora na zabawę się skończyła i tym razem wiejąc mi plecy tylko pomógł mi w drodze powrotnej.
Po drodze mijałam jasne ulice i migoczące witryny sklepów. Na chwilę udało mi się zatrzymać przy kwiaciarni i spojrzeć na przedwczesne jeszcze ozdoby świąteczne. Zamyśliłam się... Tak Zima już niedługo. Ale wiatr nie pozwolił mi na dłuższą zadumę. Znowu mocno dmuchnął i popchnął do przodu.
Wróciłam do domu. I jak przystało na tą porę roku, wieczór rozpoczęłam z ciepłym kocem, gorącą herbatą i słodkim deserem gruszkowym. Właśnie takie chwile celebrowane wolniutko i delikatnie rozgrzewają mnie i pozytywnie nastrajają.
Trochę mi tylko szkoda, że mój jesienny koszyk powoli pustoszeje. Śliwki już się skończyły, winogrona powoli też. Gruszki jeszcze są, ale i one niedługo znikną. Pozostaną jak zawsze niezastąpione jabłka, orzechy, no i oczywiście niezawodny, wiecznie trwający przy mnie miód.
Listopad to dla mnie zawsze taki niezwykły czas, inny niż wszystkie. To okazja do spotkań z rodziną, wspomnień, zadumy. Nastrój mój jest trochę na huśtawce i dużo w nim melancholii. Spowolniałam, wyciszyłam się. Także zesmutniałam. Dziś myślami wracam do mojej babci, która odeszła dawno temu. Nie miałam okazji lepiej jej poznać.
Tak listopadowy wiatr przywiewa coraz to nowe wspomnienia.
Jednak… Lubię tą listopadową nostalgiczną jesień - mokrą, szarą, idealną na herbatę w kubku. Do tego fotel i kocyk. Idealne preludium do zimy.
Razem z królewną Jesienią zaśpiewałabym:


Światem zaczyna rządzić zima,
choć ciągle jesień trwa w purpurach,
A ja tak pragnę, choć na krótko,
uciec pociągiem od tej zimy,
W taką podróż chcę wyruszyć,
Gdy podły nastrój i pogoda…
Nie trzeba długo się namyślać,
wystarczy tylko wybiec z domu.

Jednak taka ucieczka niewiele zmieni. To co nieuchronne i tak przyjdzie. Jesień i tak prędzej, czy później musi odejść, oddając panowanie nad ziemią swej starszej siostrze.
To prawda, że kocyk, herbata, książka brzmią miło. Ale  w końcu wiem, że będę musiała wyjść z domu na tą listopadową, wietrzną pluchę.
Tak, będę musiała się z nią zmierzyć, jak każdy z nas. Bo przecież ileż jest takich dni, gdy nie muszę wychodzić z domu, kiedy Pani Jesień rozpacza, a wiatr rozwiewa jej włosy?
Dzisiaj jednak słucham jak deszcz dzwoni o szyby i patrzę jak popołudnie skąpane w szarościach zagląda w moje okna.
Z deserem w ręce wyglądam przez okno.
Królewna Jesień nadal rzewnie płacze, nad tym co nieuchronne. Tylko na chwilę uspokoił ją spacer w moim towarzystwie. Teraz znowu snuje się samotnie po szarych, mokrych uliczkach, a wiatr tylko pcha ją do przodu, jakby chciał jej pomóc w jak najszybszej ucieczce przed jej kruczowłosą siostrą Zimą.
Pora więc przygotować się na tą zmianę. Najstarsza córka Króla Słońce może zawitać niespodziewanie i  nas wszystkich zaskoczyć. Przykrywając szarości młodszej siostry białą pierzynką. I tak na pewno nas zaskoczy. Jak zresztą każdego roku )))
A może
Zobacz znów pada śnieg
może białymi płatkami zasłoni
każdą szarość świata
może przytuli i ogarnie
skołatane myśli niespokojne
a może ukołysze serce zbyt zatroskane
a może to nie śniegu nam potrzeba
tylko ciszy zatopionej w błękicie
która na palcach dyskretnie
wsunie się w zakamarki duszy
by ciepłą falą dobroci
osuszyć łzy niepokorne
nie rezygnuj
szepcze wiatr w nagich konarach drzew
z wiarą że za moment zakwitną młode pąki
przecież jest gdzieś słońce
igrające z jutrzenką poranka
i jest gdzieś okruch wolnego serca
utkanego z nieśmiertelnej miłości .
Basia Wójcik

piątek, 11 listopada 2022

Wspomnienia w kolorze sepii

Stare fotografie
Leżą na dnie w szafie
pamiątkowe fotografie
w album stary są wklejone
tyle wspomnień kryją w sobie

Echem są dawnego życia
nic nie mają do ukrycia
czarno białe kolorowe
takie stare wyjątkowe

Każda fotka to przeżycie
które nam przyniosło życie
a okazję do pstryknięcia
widać w pozowanym zdjęciu

Gdy otwieram swe albumy
cała aż się trzęsę z dumy
bo są w nim osoby bliskie
które znałam od kołyski

Zanurzam się we wspomnieniach
i oglądam bez wytchnienia
jest w pamięci przygód tyle
wszystkie to są cudne chwile

Chociaż czas oblicza zmienia
są pamiątką bez wątpienia
w ramki więc niektóre włożę
by oglądać w każdej porze.
znalezione w Internecie
Listopadowe wieczory,  to czas gdy wspomnienia powracają jak bumerang. Zamiast uchylić się przed jego trafieniem, znowu pozwalam mu uderzyć w teraźniejszość.
Czerwiec. lipiec, sierpień, wrzesień, listopad....  to miesiące rocznic- przypominających o osobach, które znałam zbyt krótko.
Poddaję się więc nostalgii, zostawiam na chwilę pogoń za światem. Nostalgia prowadzi mnie w moją naiwność tamtych lat, gdy w wakacje żyłam każdą chwilą, każdym zapachem czy dźwiękiem. Teraz ta beztroska minęła. A szkoda.... Bo życie stało się taki poważne, mało spontaniczne. 
Otwieram moją szufladę wspomnień i wyciągam album ze zdjęciami.
To zapis wspomnień związanych z różnymi wydarzeniami, a zwłaszcza osobami, o których nie chciałabym zapomnieć. To chwile, które chciałabym zatrzymać na zawsze. Zdjęcia to zamrożona chwila z przeszłości. Jest na nich wszystko. Fotografie te przenoszą przeszłość w przyszłość. Dla mnie są zawsze osnute mgiełką nostalgii i tajemnicy. Przykuwają uwagę, zatrzymują w czasie
Lubię patrzeć na stare fotografie i wracać do czasów, które już bezpowrotnie minęły. Świat zatrzymany na starych fotografiach już nie istnieje, jednak wtedy, gdy były one robione tętnił życiem, był wypełniony emocjami, uczuciami... Był, istniał.... Nawet czasem i ja w nim żyłam. 
Postacie na zdjęciach zostały uchwycone w określonej chwili swojego życia. Czasem są uśmiechnięte, nawet roześmiane, w innej chwili zadumane, zapatrzone w dal lub przybierające określoną pozę. 
Trudno oderwać się od starych fotografii. Najchętniej nie robiłabym tego. Świat dookoła zmienia się, stale biegnie do przodu, ludzie zmieniają się z biegiem lat, przychodzą nowe pokolenia, stare ustępują im miejsca. To normalne, że czas mija, a wraz z nim zmieniają się ludzie, otoczenie, styl życia.... 
Jedno jednak się nie zmienia. Nie zmienia się stara fotografia. Jest taka sama jak kiedyś. 
Stare zdjęcia mają swój urok. Pokazują nie tylko osoby, które żyją tylko w naszej pamięci, czy też jak zmienialiśmy się przez lata. 
Często jednak leżą gdzieś zapomniane. Tylko od czasu do czasu wyciągnięte przywołują wspomnienia.


FOTOGRAFIA
Gdy się miało szczęście, które się nie trafia:
czyjeś ciało i ziemię całą,
a zostanie tylko fotografia,
to - to jest bardzo mało...
Maria Pawlikowska - Jasnorzewska

Stare fotografie... Lubię na nie patrzeć. Dzięki nim mogę zobaczyć rzeczy, których już nie ma, bądź zmieniły się praktycznie nie do poznania. Dzięki nim mogę odtworzyć historię oraz dowiedzieć się jak wyglądało kiedyś życie, świat, kiedy mnie jeszcze nie było.
Kiedy oglądam stare zdjęcia,­ niestety nie zawsze pamiętam kogo przedstawiają. Im starsza fotografia tym trudniej przychodzi mi ją opisać. Po dłuższym namyśle czasem udaje mi się odpowiedzieć na proste pytanie - kto to jest? Czy na pewno jest to moja prababcia? A może to tylko druga żona mojego pradziadka lub też dalsza rodzina... Podobnych pytań mam wiele. Niestety niewiele osób może już na nie odpowiedzieć. Ludzie, którzy mogliby rozpoznać postacie ze zdjęć odeszli. Pozostały zatem bezimienne zdjęcia. Jeśli nie znajdą się inne fotografie, tym razem podpisane na odwrocie, tych tajemnic nie rozwikłam nigdy. Pamięć ludzka jest bowiem ulotna.
Codzienność niczym gumka zamazuje to co już minęło, o czym już nie pamiętamy, bo są inne bardziej absorbujące nas sprawy. Zdarzenia nie opisane znikają, odchodzą wraz z ostatnimi świadkami minionych, odległych dni. Przykro mi, gdy słyszę, że gdy ludzie odchodzą, to później nikt już o nich nie pamięta. Jedną z niewielu rzeczy jakie po sobie pozostawiają to fotografia. Mały obrazek z wizerunkiem osoby zapisanym w ułamku sekundy przez fotografa. Tylko przeszłość cierpliwie składana z okruchów i opisywana może przestać być tajemnicą dla kolejnych pokoleń. Warto zatem ocalić każdy najdrobniejszy okruch przeszłości. 
Stare fotografie
Stare fotografie pożółkłe od tęsknoty 
chowają się pod stertami niewypowiedzianych słów 
które rozmazując swe kształty 
trafiają do szuflad zamiast do serc 
czas pokrywa smutkiem dawną wesołość 
miesza daty i ludzi 
zmienia rysy poddawane nowym emocjom 
chowam pożółkłe fotografie 
gładzę krawędzie postrzępione jak życie 
które deformuje proste kształty 
ocalam wspomnienia zasłuchana w cichy szum wiatru 
błądzącego po szczelinach wspomnień 
i wołam spadkobierców tych kosztowności 
by zdążyli się nauczyć elementarza wspomnień.
Basia Wójcik
Siedzę na podłodze, wyjmuję z szuflady kolejne zdjęcia, zatrzymuję się na chwilę przy każdym z nich. Zastanawiam się, co myśli osoba na niej przedstawiona, jakie miała życie, co lubiła, kochała. Czy to po niej odziedziczyłam melancholię, miłość do natury, książek...
Oglądanie starych fotografii jest jak czytanie książki. To miniaturowe opowieści o przeszłości. Dzięki nim odnajduję ukryte, czasem już zapomniane historie, dawne piękno, które nie powinno przeminąć. Fotografie przechowuję nie tylko w szufladzie, posegregowane w albumach, ale także w sercu i w wyobraźni. Tych mężczyzn, kobiet, większości dzieci nie ma już na świecie. Cieszę się jednak, że pozostały po nich małe obrazki, które uczyniły ich nieśmiertelnymi.
Jednego jednak żałuję. Dlaczego jak byłam dzieckiem, nie chciałam słuchać opowieści dziadków? Teraz jest już za późno, aby ktoś opowiedział mi o starych fotografiach....
Uważam zatem, że warto czasem pochylić się nad  rodzinnymi sepiowymi zdjęciami, przymrużyć oczy i poszukać szczegółów zatrzymanych w kadrze.
 Stare fotografie
Tylko fotografie nie liczą się z czasem
pokazują babcię jak chudą dziewczynkę
z wiosną na czerwonych gałęziach wikliny
jej piłkę przed pół wieku i wróble jak liście
jej warkoczyk tak wierny jak anioł prywatny
jej skakankę jak prawdę bez łez i pożegnań

biskupa w krótkich majtkach na wysokim płocie
fotografie najchętniej ocalają dziecko
wolą uśmiech niż ostre dogmatyczne niebo
również serce co się dyskretnie spóźniło
pokazują wakacje bezlitosne lato
z psem spotkanie pomiędzy pszenicą i owsem
zwłaszcza gdy życie ucieka jak balon
i ślimak chodzi z domem swym bezdomny
kamień z twarzą królewską który nie skamieniał
przed dworem co się spalił siostry cieknie w pasie
dowcipne choć zegarek im płakał na rękach
wspomnienie 6 klasy stygnące jak perła
z dyrektorem jak z ssakiem niewinnym pośrodku
umarł nie zmartwychwstał by odejść jak człowiek
staw pożółkły jak topaz i żabę z talentem
kiedy szczygieł z ogrodu przenosi się w pole
nawet trawę co zawsze wykręci się sianem
krajobraz co już przeszedł dawno w geografię
i oczy już za wielkie by stać je na rozpacz
Jan Twardowski  

sobota, 5 listopada 2022

Paciorki i łańcuszki..... Ciąg dalszy

Rozmodlona- Różańcowa
Gościsz w moim domu najczęściej
i na długie Cię zabieram ze sobą spacery
podróżujesz ze mną wytrwale
chociaż nigdy Cię nie pytam o zgodę
razem przemierzamy tajemnice radosne
kwiaty polne zrywając o poranku
na bolesnych razem stopy ranimy
i obie płaczemy w ukryciu
tajemnice światła też razem rozpalamy
pod słońcem pod gwiazdami i w blasku księżyca
w chwalebnych razem Boga wielbimy
a ja wciąż się uczę od Ciebie
pokornego niech się stanie
i choć ciągle błądzę po bezdrożach i pustyniach
zawsze palce zaciskam na paciorkach różańca
co jak diamenty rozświetlają
ciemności mego zlęknionego serca                                  

Wiem, że nie wszystkich temat zainteresował, ale skoro zaczęłam, to skończę ten mini cykl.

W krajach tradycji wschodniej przyjęło się kilka określeń na sznur modlitewny. W Grecji nazywa się go komboskini (komboskinion), na Półwyspie Bałkańskim – brojanica. W kulturze wschodniosłowiańskiej używane jest z kolei słowo czotki, pochodzące od cerkiewnosłowiańskiego terminu czotka określającego po prostu mały koralik lub kamień.
Niekiedy też używa się terminu werwica wskazującego na linkę lub sznurek. Znamiennie nazywa się czotki w Rumunii – metanii, co wskazuje na grecki źródłosłów w pojęciu metanoia, opisującym głęboką przemianę duchową. Być może nazwa rumuńska jest najtrafniejsza, oddając doskonale zadanie, jakie mają spełniać czotki.
Prawosławny sznur modlitewny (gr. komboskion, po polsku zwany "czotki") to wełniane węzełki lub koraliki nawleczone na sznurek, zakończony krzyżem (z reguły łacińskim). Służy do dwóch celów. Po pierwsze jego zadaniem jest ciągłe przypominanie o modlitwie, dlatego noszony jest na ręku. Po drugie pomaga w odliczaniu modlitw.
Ich wymyślenie w tradycji prawosławnej przypisuje się Pachomiuszowi Starszemu lub Antoniemu Wielkiemu, którzy w ten to podobno sposób zastąpili żmudny i głośny zwycza wrzucania przez modlących się mnichów kamieni do miseczki po każde odmówionej modlitwie.
Prawosławny sznur modlitewny to sznurek używany przez  osoby religijne do odliczania czasu modlitwy na „Modlitwę Jezusową”. można je spotkać w każdym kraju opartym na chrześcijańskiej religii prawosławnej. Te kraje to Rosja, Serbia, Czarnogóra, Grecja, Białoruś, Bułgaria, Cypr, Gruzja, Kraje te mają też własne imię dla tego błogosławionego i cudownego przedmiotu.
W Rosji, na Białorusi, w Gruzji, Mołdawii i Ukrainie nazywa się to „Berbicą”.
W Grecji i na Cyprze nazywa się to Komvhoskhinion / Komboskini lub po prostu Chotki.
W Serbii, Czarnogórze i Macedonii nazywa się to Brojanica
W Bułgarii nazywa się to Broenica
W Rumunii nazywa się to „Matanni”
Początkowo sznury te były dostępne tylko w kolorze czarnym, ale obecnie można je dostać w dowolnym kolorze z dzianiny w krzyże i koraliki. Autentyczne bransoletki modlitewne są ręcznie robione przez mnichów i mniszki w Chrześcijańskim Klasztorze Prawosławnym, Najczęściej czotki zakończone są Krzyżem z tzw. kitką, a dokładnie nazywa się to golgotą. Frędzelki tworzą coś w rodzaju wzniesienia, na którym wznosi się krzyż, symbolizujący cel ostateczny – śmierć, a potem zmartwychwstanie.
Z czotkami związane są również różne ilości węzełków. Występują czotki z 12/33/50/100/300/500 a nawet z tysiącem węzełków. Najczęściej można spotkać te z 100-tkami nawiązanie do 10 przykazań Bożych (10×10). Te co mają 33 węzełki, nawiązują do 33 lat życia i działalności Chrystusa ewentualnie to liczba stopni w drabinie do nieba św. Jana Klimaka.
Niezależnie od liczby koralików czotki służą do odmawiania Modlitwy Jezusowej, czyli do wielokrotnego wymawiania imienia Jezusa w formie modlitewnej.
Jest więc też Lestovka (od staroruskiego słowa „lestwica”, czyli „drabina”) – rodzaj czotek służących do modlitwy u staroobrzędowców. W odróżnieniu od czotek nowoobrzędowców, lestowka  przypomina elastyczną drabinę i symbolizuje w tradycji staroobrzędowców drabinę duchowego wznoszenia się z Ziemi do Nieba. Zamiast paciorków posiada małe belki, najczęściej wykonywana jest z materiałów skórzanych. Kończy się trójkątnym kawałkiem tkaniny lub materiału (lub dwoma zachodzącymi na siebie trójkątami) symbolizującymi Trójcę Świętą i bosko-ludzką naturę Chrystusa.
Lestowka  – to tradycyjne dawne prawosławne czotki na Rusi. Lestowka nazywana jest także „mieczem duchowym” do wypędzania duchowych przeciwników.
Powtarzanie modlitewnych wezwań jest w tym wypadku formą wspinania się coraz wyżej po drabinie biegnącej z ziemi do nieba.
Jednak Lestowka ma dość skomplikowaną i pracochłonną konstrukcję, dlategodziświększość ludzi, którzy mienią się być Chrześcijanami (czyli mówimy o „nowoobrzędowcach”), zamiast lestowek już od dawna stosują modlitewne „czotki”, typowe dla cerkiewnego życia w krajach katolickich Europy Zachodniej.
Poszczególne sekwencje koralików oddzielone są paciorkiem lub węzłem o innym wyglądzie, pełniącym tylko funkcję estetyczną. Na końcu czotki znajduje się tak zwana golgota, kitka, frędzelki układające się jakby w kształt wzgórza, na szczycie którego jest krzyż.
Podobnie jak czotka, tak i lestovka ma formę zamkniętą, co obrazuje nieustanną, wieczną modlitwę.
Odwiedzając Grecję czy też Cypr, na ulicach można spotkać mężczyzn przesuwających w dłoniach sznurki z koralikami, czasem podrzucających je czy kręcących nimi. To jednak nie czotka, a komboloi. Wyglądem rzeczywiście przypomina różańce lub czotki, ale nie ma żadnego znaczenia religijnego (choć dawniej być może takie miało, będąc pierwowzorem komboskionu).
Przesuwanie w dłoniach koralików jest formą masażu dłoni i ma wpływać odprężająco. Przypuszcza się, że niegdyś było też symbolem władzy: „bawiący się" komboloi pokazywał, że ma czas, aby to robić, że sam nie jest zmuszony do zajęć fizycznych, a jednocześnie pokazywał, że nie siedzi zupełnie bezczynnie. Ponadto, gdy komboloi wykonane było i jest z cennych materiałów, podkreśla status posiadacza.

Świętym nieznajomym z imienia
Zapalam świeczki na waszych grobach
i zrzucam zeschłe liście
które jesienią piszą poemat
o codziennym życiu w którym nie brakło łez
o krzyżu dźwiganym razem z Chrystusem
bez Szymona i bez Weroniki

z modlitwy szeptanej o zmierzchu i poranku
z łez i potu zbieranych przez lata
spadające kasztany układają różaniec
podawany do rąk żywym
przez nieznanych świętych
zapalających dla nas światełka na niebie.
Różaniec jest jedną z najbardziej popularnych modlitw na świecie.
Powszechnie różaniec oznacza modlitwę w czasie której rozważa się wydarzenia z życia Jezusa i jego Matki Maryi. Polega na wielokrotnym odmawianiu modlitw "Ojcze Nasz" i "Zdrowaś Mario", których ilość odmierzana jest kolejnymi koralikami. Nazwa różaniec odnosi się także do nabożeństwa, podczas którego wierni wspólnie odmawiają tą modlitwę. Sam przedmiot to charakterystyczny sznur modlitewny, zakończony małym krzyżem. Za krzyżem znajduje się w różnych odstępach 5 koralików, następnie następuje połączenie w formie tarczy, na której często umieszczany jest wizerunek Matki Boskiej, spina on sznur składający się 54 koralików.
Od początku chrześcijaństwa wielu wiernych bardzo poważnie traktowało słowa św. Pawła: „Nieustannie się módlcie”. Odpowiedzią na to wezwanie, szczególnie w środowiskach pustelniczych i zakonnych, były krótkie modlitwy powtarzalne, które skupiały myśli a serca wznosiły ku Bogu.
Znane są opowieści o pustelniku Pawle z Teb (III w.), który starał się odmawiać każdego dnia trzysta razy „Ojcze nasz”. Do liczenia modlitw używał trzystu kamyków, które kładł sobie na kolana i stopniowo zrzucał.
Pierwowzorem Różańca mógł być był psałterz benedyktyński. Czyli wspólne odmawianie wszystkich 150 psalmów w ciągu tygodnia. Benedyktyni z Cluny odmawiali za swoich zmarłych braci 50 Ojcze nasz za spokój ich dusz. Templariusze takich Ojcze nasz musieli odmówić już 100. Codziennie przez tydzień. Dwunastowieczni cystersi, którzy nie odmawiali brewiarza musieli codziennie odmówić 50 Ojcze nasz. Już u nich dla ułatwienia modlitwy pojawia się sznur z paciorkami.
Co ciekawe, zaczęto go nazywać Rosarium, czyli Wieńcem z róż. Ale to jeszcze nie był Różaniec. Przynajmniej nie w takiej formie, w jakiej znamy go dzisiaj. Wciąż brakuje Zdrowaś Maryjo.
Za najstarszy chrześcijański „różaniec” uważa się sznurek z nawleczonymi kulkami, znaleziony w grobie św. Gertrudy z Nivelles (+658). Niestety, ten cenny zabytek gdzieś zaginął. Najstarszy zachowany wizerunek różańca pochodzi z XIII stulecia. Jest on wyrzeźbiony na nagrobku zmarłego w roku 1273 rycerza Gerarda, należącego do zakonu templariuszy. Liczy 158 paciorków. Dopiero na początku XVI wieku zaczęto paciorki grupować w dziesiątki.
Istnieje wiele pięknych legend i opowieści różańcowych.  Czy wszystkie się naprawdę wydarzyły?   Zapewne nie do końca. A może ktoś zna inne różańcowe legendy niż te, które przytaczam?
Jedna głosi, że modlitwę różańcową podyktowała świętemu Benedyktowi sama Maryja. Zakonnik toczył mało skuteczne boje z herezjami głoszonymi przez albingensów, czyli francuską sektę, która odrzucała świat materialny, a Jezusa nie uznawała za człowieka. Benedykt modlił się, pościł bezskutecznie. W końcu objawiła mu się Najświętsza Panienka i poleciła, by do swojego arsenału dorzucił tzw. Psałterz Maryi, czyli 150 zdrowasiek i 15 Ojcze nasz. Benedykt posłuchał i zadziałało.
Kolejna legenda opowiada o człowieku,  który codziennie splatał wieniec z róż, aby nim przyozdobić figurę Madonny. Pewnego dnia otrzymał jednak widzenie, z którego dowiedział się, że Maryja znacznie bardziej ucieszyłaby się z innego wieńca – powtórzonej pięćdziesiąt razy modlitwy „Zdrowaś Maryjo”. Modlitwy stawać się miały w dłoniach Matki Bożej różami, z których sama splatałaby sobie najpiękniejszy wieniec.
Zaciskam w dłoni paciorki różańca,
zamykam tajemnice życia,
te radosne mieszają się z bolesnymi
a chwalebne z tajemnicami światła
wszystkich jest w sam raz
tyle ile mi potrzeba
by idąc po ziemi spoglądać w niebo,
mój wysłużony różaniec
ciągle przemierza życiowe przestrzenie
i niejedno pamięta choć milczy
zamyka nieustannie moje życie
w kolejnych paciorkach lęków i nadziei,
w których niezmiennie odbija się
Oblicze Różańcowej Matki.
Przez długi czas powstanie różańca kojarzono z postacią św. Dominika, który miał go „otrzymać” od samej Matki Bożej podczas objawienia. Widać jednak, że różaniec powstawał przez wieki i nie sposób przypisać jego wynalezienie jednemu człowiekowi. Niewątpliwie natomiast św. Dominik i jego bracia, którzy jako wędrowni kaznodzieje przemierzali świat, ogromnie przyczynili się do rozpowszechnienia tej modlitwy.
Do końca nie jest także pewne pochodzenie nazwy „różaniec”. Niektórzy badacze szukali jej źródła w sanskrycie, czyli starożytnym języku używanym w Indiach, jednak ta hipoteza nie znalazła znacznego poparcia.
Wiele wskazuje na to, że różaniec zawdzięcza swą nazwę średniowiecznej poezji maryjnej, której róża była w tym okresie ulubionym symbolem Matki Bożej.
Termin rosarium można spotkać na przełomie XIII i XIV wieku, jednak bez żadnych odniesień religijnych. Dopiero w XV stuleciu nabrał on znaczenia „Ogrodu różanego”, używanego jako jeden z tytułów nadawanych Maryi.
Nazwa różańca może pochodzić z rozpowszechnionego w niektórych krajach elementu średniowiecznego stroju, a właściwie noszonej w tamtych czasach ozdoby. Niemieckie słowo Rosenkranz oznaczało wieniec lub wianuszek z klejnotów, szlachetnych metali albo po prostu z kwiatów, nakładany na głowę. W XIII wieku ten świecki zwyczaj został przeniesiony do kultu maryjnego. Czciciele Maryi zaczęli Jej wizerunki ozdabiać wieńcami z kwiatów. Zwyczaj ten można spotkać nadal w wielu parafiach.
W 1569 r. Pius V, dominikanin, specjalnym dokumentem nadał różańcowi nową formę  ustalając jednolitą formę Różańca, składającego się z trzech części (radosna, bolesna i chwalebna) po pięć tajemnic każda. Natomiast od około 1600 r. pojawił się zwyczaj odmawiania na początku trzech „Zdrowaś Maryjo” z prośbą o wiarę, nadzieję i miłość. 
Przez wieki dominikanie mieli wyłączne prawo zakładania bractw różańcowych i do dziś są bardzo mocno związani z różańcem.
Do wielkiego rozpowszechnienia Różańca przyczynili się następcy św. Piotra. Szczególne zasługi ma Leon XIII, który poświęcił tej modlitwie wiele swych dokumentów, wskazując ją jako skuteczne narzędzie duchowe wobec bolączek społeczeństwa. W promowaniu Różańca wyróżnili się także bł. Jan XXIII i Paweł VI. Dopiero w 2002 r. papież Jan Paweł II wydał list apostolski Rosarium Virginis Mariae, w którym zaproponował czwartą tajemnicę (choć tak naprawdę, chronologicznie drugą) – światła.
Do spopularyzowania Różańca przyczyniła się przede wszystkim sama Matka Boża. Prawie we wszystkich swoich ostatnich objawieniach Maryja trzymała w ręku różaniec i usilnie prosiła o jego odmawianie. Tak było  w Lourdes (1858 r.), w Fatimie (1917 r.) i nie tylko. Ale to już inna opowieść. Może powstanie, ale jak Basia napisze kolejne wiersze (przynajmniej trzy).
Nasze życie oplecione Różańcem
przebiega przez wszystkie Tajemnice
szukając w Radosnych ulgi
i ciągłych promyków dobroci.

Nasze życie przez Bolesne trudy
wciąż się wspiera na Chrystusa Krzyżu
by nie upaść gdy droga zbyt ciężka
i zaciskają się palce na paciorkach
Tajemnic Bolesnych.

Nasze życie z Chwalebnymi Tajemnicami
mocno stąpa obok Marii i Jezusa
a Różaniec nas zbliża do Nieba
i Człowieka ku nam prowadzi.

Nasze życie poszukuje Światła
by nie zgubić najprawdziwszej Drogi
w Tajemnicach za Jezusem podążamy
prowadzeni przez Maryję Różańcem.
wiersze Basia Wójcik