niedziela, 26 maja 2019

Powinno być o .... jest o ...

DOM RODZINNY
Kiedy otwieram bramy pamięci,
w oczach wiruje dawny świat dziecięcy.
Widzę dom rodzinny w cieniu drzew ukryty,
zapachem żywicy i dzikim winem spowity.
Choć wiele lat minęło,
kiedy dzieckiem byłam, pamiętam,
jak leśnymi ścieżkami chodziłam.
Szumu drzew i wiatru słuchałam,
niebo tęczą malowane podziwiałam.
Wciąż słyszę, jak ptaki swym śpiewem
dzień wychwalają,
koniki polne na swych skrzypkach,
piękny koncert grają.
Tęsknota w zakamarkach mego serca skryta,
widzi matkę na progu,
która ze łzami nas żegna i wita.
Tak odległe jest teraz miejsce
sercu memu bliskie,
gdzie rodzice od świtu do nocy,
czuwali nad domowym ogniskiem.
I choć nie zawsze był czas na pieszczoty,
i uściski,
to mój dom rodzinny,
będzie memu sercu zawsze bliski.
znalezione w Internecie
Znowu wracam do czasów dzieciństwa.
Ostatnio otworzyłam szufladę komody u rodziców i powiało zapachem dzieciństwa, gdy wyjęłam swój stary, kolorowy sweter, który nosiłam kiedyś pod koniec szkoły podstawowej i całe liceum. Jedyny sweter, z tak wielu zrobionych przez Babcię, a który udało mi się uratować przed wyrzuceniem. I tak moja mama nie wie po co go jeszcze trzymam. Jednak, gdy tylko na niego spojrzę, gdy go dotknę, odpowiedź przychodzi sama. Ten sweter jest kolorową nitką, która łączy mnie z tamtymi już odległymi czasami.
Widzę Babcię, która siadała przy żółtym kaflowym piecu ( kto dzisiaj takie pamięta?) i robiła na drutach: swetry, kamizelki, czapki…. Nie przypominam sobie chwili, aby kiedykolwiek miała wolne ręce. Zawsze były one zajęte czymś pożytecznym. Te chwile, gdy siedziała przy piecu należały do jednych z moich ulubionych. Zawsze wtedy opowiadała różne historie lub śpiewała piosenki, które teraz czasem szumią mi w głowie.
To dzięki jej kolorowym swetrom, kamizelkom w szkole nazywana byłam Słoneczkiem.
Szkoła minęła dawno, Babci i jej kaflowego pieca nie ma jeszcze dłużej…
Babcia starała się mnie nauczyć robić na drutach i szydełkować. A ja, jak to z rogacizną bywa, zaparłam się i nie miałam do tego serca. Dopiero jak odeszła pokochałam te robótki. Dlaczego nie robiłam tego, gdy żyła?
Nie chcę o tym zapomnieć. Dlatego staram się pamiętać wszystko, przecież bez tego byłabym całkiem inną osobą, biedniejszą, bardziej pustą….
Może właśnie dlatego mam szufladę z tęczowym swetrem. Szufladę, w której zatrzymałam kawałek moich wspomnień. Nigdy nie chciałabym, aby ktoś niespodziewanie otworzył ją i zrobił tam porządek i powyrzucał „starocie”
Niedługo mam imieniny. Jednak dawno temu, obchodziłam je w środku lata. Jednak kiedyś moja Babcia udowodniła mi, że swoje święto powinnam obchodzić innego dnia. Miałam do wybory trzy warianty. Wybrałam oczywiście ten najlepszy – majowy.
Gdyby Babcia żyła, to pewnie jak co roku czekałby na mnie za parę dni biszkopt z truskawkami i czerwoną galaretką.



Babcia to są miłe ręce,
książka, herbata słodka,
śmieszne słowa w dawnej piosence,
suknia dla lalki i szarlotka.
Babcia to bajka, której nie znamy,
pudełeczka, perfumy, włóczka,
babcia to mama mojej mamy,
a ja jestem jej wnuczka.
Kamieńska Anna



Jednego tylko żałuję…. Nie zdążyłam porozmawiać z Babcią o czymkolwiek ważnym, czy też nie. Ani o kwiatach w ogrodzie, ani poważnie o życiu. Tylko Babcia zrozumiałaby moje nastroje, mój zachwyt nad ogrodem. Razem z nią moje wspomnienia byłyby znacznie bogatsze.
Gdyby żyła martwiłaby się nadal o nas i tym wszystkim co dzieje się dookoła. Cieszę się jednak, że dożyła spełnienia przepowiedni z wiersza Słowackiego. I lepiej, że nie doświadczyła stanu wojennego. Nie…Wcale nie lepiej… Śmierć to najgorsze co może zdarzyć się między ludźmi. Śmierć pozbawia nas wszystkiego. Tak bardzo chciałabym pokazać jej moje mieszkanko, balkon …. Opowiedzieć jej o moich marzeniach, radościach, obawach, niepokojach…

A może:
Trzeba umieć zapomnieć nareszcie,
Nie powtarzać bez końca i znów
O młodości, miłości i mieście,
Które kiedyś nazywało się…..

Chyba nie chciałabym tego. To prawda, że czasem udaje się zamknąć na klucz moje odległe, bolące wspomnienia. Staram się oszukać w ten sposób samą siebie, bo przecież jak się gdzieś nie zagląda, to tak jakby tego nie było. Nie potrafię jednak tego tak na zawsze zrobić. Przecież te wszystkie przeżyte i zapamiętane chwile są dla mnie niczym delikatne, unikalne kwiaty, które należy pielęgnować wciąż od nowa, bo są tego warte. Są przecież częścią mojej prawdziwej historii.
Kończę… Ekran przysłania mi mgiełka utkana nie tylko z moich wspomnień.
Babcia na wiosnę
Niebo włożyło turban obłoczny z jaskółką,
Jabłonie stoją w wielkich kapeluszach z kwiatów
Szeptania-pogłaskania lecą z pyłem kwiatów
Omijając twarz moją jako liść pożółkłą.

Lipy stroją się w jedwab zielony i nowy,
Jak biżuteria szczęścia płoną sznury kwiatów
Pocałunki żeglują na muzyce kwiatów
Mijając moją szyję w szaliku włóczkowym.

Zamknę najszczelniej serce przed śpiewem słowika
I pójdę przez gąszcz kwitnień, rozkwitów, kwiatów,
Przez chmury całowanych, kołysanych kwiatów,
Nie śmiąc przypiąć do piersi fijołka czy storczyka.

Pod modną parasolką świat w śmiechu się trzęsie.
Patrzy zabójczym okiem zza bukietu kwiatów,
Ma we krwi wszystkie wonie, wszystkie gwiazdy światów,
I ma mnie, jak bezwiedną, zimną łzę na rzęsie.
Maria Pawlikowska-Jasnorzewska

niedziela, 19 maja 2019

Majowe tęsknoty

Majowe świty pachną słodko,
gdy słońce radość intonuje; 
brzask się zakrada w moje okno, 
obłoki stroją się w purpurę. 
Rozwieszam na nich swoje wiersze,
w odcieniach różu im do twarzy, 
wiatr je potarga zwiewnym gestem, 
by mogły lepiej się rozgwarzyć 
ciepłotą uczuć, którą z rana 
chciałam cię dzisiaj obdarować. 
Melodia wersów delikatna,
refren powtarza się w dwóch słowach. 
A kiedy dzień na dobre wstanie, 
usłyszysz z góry lekki poszum; 
strofy miłością rozśpiewane 
sfruną do ciebie, jak puch z topól.
Ewa Pilipczuk 
Majowy czas upływa bardzo szybko. Staram się w jednak w tej codziennej gonitwie zatrzymać się, rozejrzeć się i zachwycić tym czym dookoła czaruje nas majowa natura.
Miło jest móc nacieszyć się kolorami i zapachami kwiatów, zielenią drzew i trawników, porannym śpiewem ptaków. Każdą chwilę chciałabym zatrzymać na dłużej. Jednak z tygodnia na tydzień wszystko dookoła w przyrodzie się zmienia. Podobnie jak w naszym życiu. Bzy już przekwitły, spadają płatki tulipanów, nie ma już nieśmiałych konwalii..... Na szczęście są zachwycające barwą i zapachem piwonie, a także moje ukochane irysy. Za chwilkę jak co roku na moje imieniny zakwitną róże.
Ale to wszystko się zmienia, biegnie do przodu. Dlaczego nikt i nic nie chce się zatrzymać? Żyjemy w miastach, codziennie wykonujemy praktycznie te same czynności, ale brakuje nam czasu aby zatrzymać się i zastanowić dokąd to nasze życie zmierza. Gonimy za sukcesem, pieniądzem i zapominamy o rzeczach ważnych. A przecież czasami tak mało nam do szczęścia potrzeba. Wystarczy uśmiech, dobre słowo,. zapach kwiatów, szum wiatru...
Może powinnam zatrzymać czas i wszystkich biegnących do przodu? A może wystarczy tylko wyrzucić wszystkie zegary, bo chwili raczej nie złapię? 
A może to ja powinnam uciec do miejsca, gdzie czas płynie wolniej, a może po prostu zatrzymał się? Ale czy jest takie miejsce na ziemi, gdzie nie ma wyścigu szczurów i człowiek żyje w zgodzie z naturą?
Tak wiem, co niektórzy o tym myślą "Dużo piszesz o tym co byś chciała...a co się nie zdarza". 
Niestety nie zawsze z daleka wszystko wygląda na takie proste. Niedawno siedziałam sobie na zakręcie, nie mogłam go minąć, aby zobaczyć co jest dalej. Patrzyłam jak wszyscy przebiegają obok i mało kto przysiada obok mnie. To też nie było dobre. Czasem nie da się zrealizować do końca tego, co by się chciało. A chciałabym po prostu szybkim, pewnym krokiem wędrować po ścieżkach mojego życia, mając również czas na podziwianie świata dookoła.  Ale jak już minęłam ten ostatni zakręt i wyszłam na prostą, to porwało mnie pędzące życie. Zazwyczaj na koniec tygodnia udaje mi się wyrwać z jego ramion i na jakiś czas zatrzymać. Ale i tak jest chwila...   
Mijam ludzi co w pośpiechu potrącają promień słońca
biegnący w darze ciepła
są jak rozrzucone liście
które poszybują podniebnym lotem
poza zasięg naszych myśli
niespokojne podmuchy wiatru
zasypują ich oczy kurzem
jakby nie było gwiazd
które iskrami potrafią rozpalić nadzieję
Chciałabym podnieść każdy liść
i promień poskładać na nowo
i kurz zamienić w gwiazdy
ale ich bieg wytraca z ręki
kolejny promień słońca
Basia Wójcik
Często obserwuję pociągi przejeżdżające obok mojego bloku. Niedaleko mojego Domu także słychać gwizd lokomotyw. Także w moim miasteczku, w domu moich dziadków słychać było przejeżdżające pociągi. 
Jak słyszę i patrzę na pociągi, to zastanawiam się czy mkną do tego mojego miasteczka, do mojego dzieciństwa.
Chętnie już dzisiaj wsiadłabym ponownie do pociągu i pojechała tam. Teraz w maju musi być tam naprawdę pięknie. Co prawda ogródka moich dziadków już nie ma, ale chętnie powędrowałabym uliczkami ich miasteczka.
Jako dziecko nie wyobrażałam sobie, że wakacje mogłabym spędzić gdziekolwiek indziej. Z chwilą wybrzmienia ostatniego dzwonka mama pakowała nam walizkę i odwoziła do babci i dziadka. Do dziś to mieszkanie, ta działka są dla mnie kwintesencją wakacji, odpoczynku, beztroskiego czasu dzieciństwa.
Niestety to minęło, nie mam już tam prawie nikogo.
Jednak przejeżdżające pociągi wywołują tęsknotę, potrzebę rzucenia tego wszystkiego i ucieczki do ukochanego miejsca.
Może więc w końcówce maja zafunduję sobie taką wycieczkę w prezencie? 
Chcę uciec!
Do miejsca, w którym cisza i spokój.
Chcę uciec!
Tam, gdzie wykrzyczeć można ból,
który w sercu drzemie.
Chcę uciec!
Gdzie za przeszłość
oceniać mnie nie będą.
Chcę uciec!
Z miejsca, w którym plotki
to życie każdego.
Chcę uciec !
Ze świata rzeczywistego.
znalezione w Internecie

środa, 15 maja 2019

Opowieść nie tylko o Puszczy

Do puszczy
Co to za dziwne , co za Boże głosy
Jeśli je dusza w natchnieniu zrozumie ;
Kiedy nad głową cała puszcza szumi
I swych pokoleń opowiada losy !

Niby na morzu płyną wielkie fale
Wierzchem sklepienia - gaiste - swobodne -
Sporne - niesporne i zgodne - niezgodne -
Groźby - nie groźby i żale - nie żale :

Lecz wszystkie razem tak wielkiego tchnienia ,
Jakby im poszło gdzieś od słów stworzenia !
Co znów za urok ! kiedy głucho stanie
Odwieczna puszcza na Boże zaranie .

Nieme olbrzymy stoją niby we śnie ,
Jednak duch taki spod tych sklepień wieje ,
Że całych wieków - a bezkrwawe dzieje -
Stają od razu ! Stają tu współcześnie ,
Życiem zielone i potęgą żywe ,
I jako słowo stworzenia szczęśliwe !

Puszcza - to wielka jest natury księga !
Niema - a mówi kto ją duchem pyta ,
I kto do dziejów i natury sięga ,
Z niej tylko cząstkę tajemnic odczyta ….
Wincenty Pol
Po przeczytaniu rok temu książki Białowieża szeptem. Historie z Puszczy Białowieskiej napisanej przez Annę Kamińską, nie miałam wątpliwości, że przeczytam jej opowieść o Simonie Kossak.
Pisarka bardzo rzetelnie zebrała materiały dotyczące życia Simony Kossak, prawnuczki Juliusza Kossaka, wnuczki Wojciecha Kossaka, córki Jerzego Kossaka – trzech malarzy rozmiłowanych w polskim krajobrazie i historii. Była bratanicą Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej i Magdaleny Samozwaniec. Miała być synem i czwartym Kossakiem, który tak jak przodkowie będzie dźwigać sztalugi i znane nazwisko. Narodziny kolejnej córki nikogo nie ucieszyły. Simona była porównywana do starszej siostry Glorii. Uważana była za brzydką i mało utalentowaną. Simona Kossak jako jedyna w rodzinie nie miała artystycznego talentu. Nawet jej siostra Gloria chwytała za pędzel. Wybrała zatem własną drogę. Jednak to piętno braku talentu artystycznego nosiła całe życie. Od dziecka musiała walczyć, wszak słyszała „Dzieci, do budy!”, gdy wkraczał ojciec. Sama o sobie powiedziała: „Walczę jak mądry dziki zwierz”.
Pierwsza część opowieści o Simonie to życie w Krakowie. Opisane są tutaj relacje rodzinne, ciężkie życie w czasie wojny i tuż po niej, Poznajemy lata szkole i studenckie Simony. Opisana jest też legendarna Kossakówka i krakowski świat towarzysko-artystyczny.
Życie w Krakowie pokazuje jak kształtował się charakter Simony. A życie to nie było łatwe.
Matka Simony Elżbieta - wychowywała córki surowo, wałcząc jednocześnie o byt w powojennym świecie. Po wojnie blask Kossaków nieco przybladł, a wystawne życie doprowadziło do bankructwa. Simona długo szukała swojego miejsca, zaczynała studia od polonistyki, teatru… W końcu odważyła się na biologię, bo zawsze przecież kochała zwierzęta. Od najmłodszych lat to one ratowały jej psychikę przed złym światem ludzi. Może dlatego w przyszłości wyspecjalizuje się w psychologii zwierząt.
Serce puszczy
Wzywa zew serca puszczy.
Wabi, zachwyca dzikością.
Tu brak obrzydliwej tłuszczy,
Choć las szczęści gościom.

Drzewa piękne i stare
Wy w swej wielkiej mądrości
Wywyższacie wszelkie życie,
Choć nie znacie miłości.

Witacie mnie tu życzliwie
Nie odrzucacie złym gestem.
W serdeczności przypływie
Dziękujecie, że jestem.

Jakże wymowna ta cisza
Tutejszego wszem stworzenia.
Nikomu nie ubliża
I zdaje się nie zmieniać.

My „najwyżsi”, czyli ludzie,
Przybieramy milion twarzy.
Trwamy wciąż w obłudzie.
Prawdy nikt nie waży.
Znalezione w Internecie
Druga część książki „Białowieża” opisuje ponad 30 lat życia Simony w puszczy. Simona od razu pokochała to miejsce, a zwłaszcza leśniczówkę ukrytą na polance . Dom był opuszczony, przez lata nikt tu nie mieszkał. Nie było podłóg, dziurawy dach, grzyb.... w ogóle ruina. Życie w Białowieży, na skraju puszczy, w ukochanej leśniczówce Dziedzince było trudne i ciekawe. Chatka bez prądu i wody, dziki jedzące z nią śniadanie, a na werandzie ryś....
Simona stworzyła unikalne miejsce świata ludzi współistniejącego ze światem zwierząt. Tam zwierzęta zawsze miały pierwszeństwo, a obok niemal rajski ogród, umożliwiły także prowadzenie badań naukowych. Simona pracowała najpierw w białowieskim Zakładzie Badania Ssaków Polskiej Akademii Nauk, następnie w Instytucie Badawczym Leśnictwa w Zakładzie Lasów Naturalnych, mogła realizować się zawodowo. 
Kiedyś Simona powiedziała: Mieszkając tak długo w Puszczy Białowieskiej (…) w pewnej chwili zrozumiałam, że przekroczyłam kordon i znalazłam się (…) po stronie drzew i zwierząt. Występuję więc w ich imieniu. Skończyłam studia biologiczne ze specjalizacją psychologii zwierząt, lecz dopiero lata życia w lesie nauczyły mnie rozumieć mowę zwierząt. I znam ją tak dobrze, że należałoby mnie spalić na stosie jako czarownicę…
Mówili o niej „Czarownica” bo rozmawiała ze zwierzętami, miała kruka terrorystę, który kradł złoto i atakował rowerzystów. Spała w łóżku z rysiem i mieszkała pod jednym dachem z oswojonym dzikiem. Wychowała od małego stadko saren, z którymi potem przez wiele lat chodziła po lesie Uważała, że należy żyć prosto i blisko przyrody. Wśród zwierząt znalazła to, czego nigdy nie doświadczyła od ludzi.
Była naukowcem, ekologiem, autorką nagradzanych filmów i słuchowisk radiowych. Aktywnie działała na rzecz najstarszego lasu w Europie.
Niewątpliwą zaletą książki,oprócz dobrze opowiedzianych historii, są zdjęcia. Zwłaszcza te , zwłaszcza te z Puszczy Białowieskiej urealniają niezwykłe życie Simony. Można zobaczyć bawi się z krukiem terrorystą, zimą jeździ swoim komarem przedzierając się przez puszczańskie zasypane drogi, śpiącą na podłodze Simonę, podczas gdy na łóżku obok śpi wielki dzik.
Na książkę składają się relacje rodziny, znajomych i wieloletniego partnera Lecha Wilczka, z którym dzieliła Dziedzinkę. Ten związek był ciekawy i do końca niejasny, ale trwały bo ponad trzydziestoletni, dwóch mocnych, niezależnych osobowości.
Co prawda Białowieża szeptem. Historie z Puszczy Białowieskiej bardziej mnie zachwyciła. Jednak Simona to także ciekawa opowieść nie tylko o życiu Simony Kossak, ale też o historii jej sławnej rodziny.
W leśniczówce
Tu, gdzie się gwiazdy zbiegły
w taką kapelę dużą,
domek z czerwonej cegły
rumieni się na wzgórzu:
to leśniczówka Pranie
nasze jesienne mieszkanie.

Chmiel na rogach jelenich
usechł już i się sypie;
w szybach tyle jesieni,
w jesieni tyle skrzypiec,
a w skrzypcach, bylr tknięte,
lament gada z lamentem.

Za oknem las i pole
las - rozmowa sosnowa;
minął dzień i na stole
stoi lampa naftowa,
gadatliwa promienna
jak ze stołu Szopena.

W nocy tu tyle nuceń
i śpiewań, aż do rana.
Księżyc w srebrnej peruce
gra jak Bach na organach
i płynie koncert wielki
przez dęby i przez świerki -
to leśniczówka Pranie:
nocne koncertowanie.

Chodzi wiatr nad jeziorem
znów zaświecamy lampy;
o, leśniczówko Pranie:
lamp lśnienie, migotanie
księżyc na każdej ścianie,
nocne muzykowanie.

Gwiazdy jak śnieg się sypią,
do leśniczówki wchodzą
każdą okienną szybą,
każdą wrześniową nocą,
w twoim małym lusterku
noc świeci gwiazdą wielką.
Konstanty Ildefons Gałczyński

piątek, 10 maja 2019

Pamiętamy? Zapominamy...

JUBILEUSZ
Gdzie się nie popatrzę, gdzie się nie ruszę, 
Wszędzie się mnożą jubileusze. 
Tu jubileusz wytwórni śrutu, 
Tam jubileusz ciągarni drutu 
Ówdzie miasteczko, zaś indziej gdzieś 
Swój jubileusz obchodzi wieś. 
Zróbmyż naprędce więc analizę 
Jak się urządza taką siurpryzę? 
Logika mówi nam, iż jubilat 
Godny czci, sławy, tudzież defilad, 
Winien odpocząć, natomiast inni 
jemu ten jubel zrobić powinni...

Ale w praktyce? Nieszczęsny pryk 
Sam się do pracy wziąć musi w mig, 
Bo gdyby dłużej siedział i zwlekał, 
Skonałby nim by czegoś doczekał... 
Dalej więc ganiać z przejęcia blady, 
Prosić: - Zamieśćcie ze mną wywiady!

Dalejże szukać pomocy, porad, 
Prosić o wsparcie i protektorat, 
I udawadniać w każdym detalu

Bezsprzeczne prawo swe do medalu.
Później rozkosze ma również duże: 
maluje ściany, wyciera kurze, 
Myje odnóża jak również szyję 
Wywiesza napis: "Joj! Niech ja żyję"!!! 
Pierze koszulę, prasuje mankiet, 
Zamawia salę, orkiestrę, bankiet, 
I o krok będąc od upadłości 
Wielu dostojnych zaprasza gości,
Poczem - od trudów całkiem niebieski 
Po pierwszej wódce idzie na deski... 
Przeto zanoszę korne błaganie: 
- Jubileuszem nie karz mnie, panie!
Kończ waść, a wstydu oszczędź i męki, 
Niech mam zgon szybki lekki i miękki!
Andrzej Waligórski
Każdy kolejny rok to okazja do upamiętnienia lub przypomnienia ważnych wydarzeń sprzed lat. Sejm i Senat podjęły uchwały, w których rok 2019 będzie upamiętniał: Uhonorowani w ten sposób będą: Gustaw Herling-Grudziński, Anna Walentynowicz, Stanisław Moniuszko, a także wydarzenia: Unia Lubelska i Powstania Śląskie.. To także rocznice wybuchu II Wojny Światowej, Powstania Warszawskiego, bitwy na Monte Casino, rocznica pierwszych, częściowo wolnych wyborów parlamentarnych w powojennej Polsce.
Jednak o niektórych datach zapominamy. Pamiętamy o nich niczym o majowych niezapominajkach, które tylko przez chwilę zaprzątają naszą uwagę, aby z czasem ulecieć w niepamięć. W tym roku jednak ta chwila była wyjątkowo długa.
Niestety w wielu kalendariach jak dla mnie zabrakło tej jednej, ale czy mniej ważnej? Pewnie nie, ale może zapomniano o niej, bo nie jest okrągła? A przecież minęło 27 lat od tej daty.
Dzień 10 maja 1992 roku zapamiętałam dobrze. Odszedł wówczas Andrzej Waligórski, legenda polskiego radia, jeden z twórców "Studia 202", twórca Dreptaka, autor między innymi "Bajeczek Babci Pimpusiowej", "Rycerzy". Długo nie mogłam uwierzyć, że już go z nami nie będzie.

Jerzy Skoczylas wspominał:

Jak Andrzej pisał? Miał niebywałą łatwość pisania. Siadał przy swojej maszynie w redakcji i stukał. Pisał tylko na maszynie i dlatego próżno dzisiaj szukać jego rękopisów. Pisał właściwie bez skreśleń. Podziwiałem jego podzielność uwagi. Do redakcji bez przerwy ktoś wchodził, ktoś wychodził, dzwonił telefon, ktoś z Andrzejem pogadał … a on wracał do swojego tekstu i stukał dalej. Po godzinie był gotowy kolejny wiersz, nienaganny pod każdym względem: rytmiczny, dowcipny i z pointą.
Tak powstawały wiersze – felietony, traktujące o sprawach aktualnych, tak rodziły się kolejne odcinki rozmów z Babcią Pimpusiową, tak wreszcie spod klawiatury maszyny maszyny do pisania wychodziły odcinki przygód „Rycerzy trzech”, będące parafrazą sienkiewiczowskiej trylogii. Waligórski był zafascynowany Sienkiewiczem. Znał jego dzieła chyba na pamięć.
Liryzm w pewnym sensie go krępował. Zawsze mówił o sobie, że jest satyrykiem, nigdy poetą. Bardzo bał się, aby nie posądzono go o ckliwość. Może dlatego, że uważał to za mało męskie…
Zwłaszcza że kobiety… tak, kochał kobiety.

„Ktoś przez radio mówi mi

Że dziś w Wiedniu deszcz i mgły
Skąd to wzruszenie i dreszcz
Wiedeń i ty i deszcz.
(…)
U nas też już pada - wiesz
Cóż, zapewne wszędzie deszcz
Widzę cię znowu jak śpisz
Pomyśl czasami - pisz ”

Czy te słowa napisał satyryk? Tak, ale satyryk obdarzony przez los duszą poety. Zaś piosenki o niełatwych rozstaniach Andrzej wręcz się wstydził


„Niełatwe są takie rozstania
Na dworcach małych miasteczek,
Niełatwe są takie rozstania
Coś w sercu ściska i piecze
I głos się urywa w pół zdania
I popiół nerwowo się strąca.
Niełatwe są takie rozstania na dworcach. (…)”

Ale chyba najpiękniej i najbardziej osobiście napisał o Lesi, a właściwie do Lesi, swojej żony. Być może, gdy to pisał, siedzieliśmy wraz z Lesią i liczną ferajną w saloniku na dole i popijaliśmy… no, powiedzmy herbatę, a piętro wyżej Andrzej tworzył przepiękny wiersz pt. „Realizm”.

„...a jak kiedyś wyjdziemy z długów
I kłopotów będziemy mieć mniej,
To ci kupię suknię taką długą,
Jaką kiedyś miała Doris Day,
A do tego śliczny płaszcz szeroki,
Pantofelki na szpilkach i szal,
A dla siebie - wytworny smoking,
I pójdziemy oboje na bal.
Na nasz widok cała sala westchnie
I zaszepce: - Ach, jak im się powodzi!
Spójrzcie tylko, jacy oni piękni,
Jacy eleganccy i młodzi...
A my młodzi nie będziemy już wtedy;
Siwe włosy mieć będziemy na skroniach,
Tyle tylko, że wyjdziemy z biedy,
Tyle tylko, że będziemy spokojni...

Bojąc się przyklejenia mu etykiety lirycznego poety, Andrzej, na odtrutkę, zaraz pisał inny tekst. Robił sobie taki zimny prysznic, by spłukać z siebie tę poetycką strunę. I zaraz pojawiał się wiersz, ot choćby o chudej i rudej, która na dodatek ubierała się w fiolety.


„Nie kochaj chudych i rudych,
Panie Boże broń cię,
Płyń lepiej na Bermudy,
Utop się w trójkącie,
Jak ktoś do rudych włosów
Nosi ciuchy fiolet,
Najlepszy na to sposób
Pistolet. (…)”

Znów z pancerza satyryka, wbrew zamierzeniu autora, niechcący wynurzył się cherubin z lirą. I pewnie znów Andrzej go przepędził, aż coś w nim zagrało i ponownie miał ten dzień, gdy zarośnięty i nieobecny dla świata stukał w swoją maszynę w pokoiku, którego nikomu nie wolno było sprzątać.

W maju 1992r. w pogrzebie na wrocławskim Grabiszynku udział wzięło ponad 4 tys. osób. Zdolność przewidywania w tym przypadku zawiodła go. Nie spoczął ani na Osobowicach, ani na Bujwida. Tego Grabiszynku Andrzej Waligórski nie przewidział. Pisał bowiem w Mojej małej stabilizacji
Nie przeczytam i Gide'a,
Że na Osobowicach
Spocznę lub na Bujwida,
Że napiszą wspomnienie,
Jaki to byłem zdolny,
Że krótkie przemówienie
Zasunie Józio Wolny,
Wiem, że prędko szlochaniem
Kres przyjdzie i prostracji...
Zdolność przewidywania
To atut stabilizacji!!!

Siedem lat temu w okrągła rocznicę śmierci Andrzeja Waligórskiego mało kto pamiętał o tej dacie (cóż ja także o tym nie myślałam). W studio wrocławskiego Polskiego Radia Wrocław miał się odbyć uroczysty koncert, jednak zabrakło pieniędzy. Gdy to przeczytałam, zrobiło się mi smutno na sercu. Przecież Andrzej Waligórski był wrocławianinem z wyboru i kochał to miasto całym sercem. Był legendą wrocławskiego polskiego radia. Cóż teraz musi wystarczyć uliczka na Krzykach, którą nazwano jego imieniem, a którą zmierzał do budynku radia i na której często mijał moją mamę. Jest też gimnazjum na Jemiołowej, a raczej było któremu jeszcze patronuje. Jednak, czy to wystarcza?
Czy będziemy również za kilka lat pamiętać o zmarłej parę dni temu kolejnej wrocławiance Izabeli Skrybant-Dziewiątkowskiej? Czasem spotykałam ją w kościele i pamiętam kiedy pewnego dnia pierwszy raz uśmiechnęła się do mnie i powiedziała "dzień dobry". Zrobiło mi się wówczas tak ciepło na sercu, bo przecież byłam dla niej nieznajomą "małolatą".   
Dlaczego o jednych ludziach pamiętamy, a inni odchodzą w mroki niepamięci? Dlaczego niektóre rocznice celebrujemy, a niektóre trwają tylko na stronach książek historycznych? Czy tak powinno być?
Ja też niedługo będę obchodzić swoją małą rocznice na moich Zielonych Szumiących Stronkach. Szumię już w wirtualnym świecie kilkanaście lat (wcześniej na WP). Ale czy ktoś o tym jeszcze pamięta? 
Jednak nie będę się tym martwić. Najważniejsze, że na moje nadchodzące w końcu maja imieniny zapowiedziało się już parę osób. A już myślałam, że wykręcę się od przygotowywania przyjęcia (nic zresztą jeszcze straconego). Mam tylko nadzieję, że tylko pogoda dopisze.
Dlaczego zapominamy ?
Szybko o innych zapominamy, 
ze swej pamięci wręcz usuwamy 
choć te osoby nam radość sprawiały, 
teraz gdzieś w cieniu się zapodziały...
Bardzo ulotnie świat postrzegamy, 
tylko o siebie za bardzo dbamy... 
Dlaczego pamięć jest bardzo krucha, 
dlaczego w sercu jest taka posucha?
Bądźmy więc mili i pamiętliwi 
wówczas to inni będą szczęśliwi.

znalezione w Internecie

niedziela, 5 maja 2019

Nie całkiem syzyfowe prace

Syzyf
Syzyf swój głaz pchał do góry
Już po raz nie wiadomo który
Może już milionowy raz
Przed szczytem tuż wypuszczał głaz
Aż spiął się, sprężył, chyba zbyt
Popchnął i wtoczył głaz na szczyt
Pot z rozgrzanego czoła otarł
Usiadł i został bez roboty
Pomyślał – za co tu się brać?
Głaz zepchnął, zaczął znowu pchać.
Jonasz Kofta

Mija pierwsza majówka, za chwilę wrócę do siebie i znowu zacznie się codzienność. Mam wówczas mało wolnego czasu. Tak wiem, że dla niektórych znowu marudzę, narzekam i pewnie wydaję się niezorganizowana. I jest to po części prawda. Bo rzeczywiście marudzę, ale gdybym była mniej zorganizowana, to nie byłoby tych zielonych szumiących stronek, nie czytałabym książek... Jednak to, co każdy odkłada na koniec tygodnia, ja staram się zazwyczaj zrobić od poniedziałku do czwartku, aby koniec tygodnia spędzić w moim Domu i cieszyć się każdą chwilą tam spędzoną.  
Czasem, gdy wracam do mieszkania, to robię tylko to co konieczne, aby nie wyglądało nieporządnie, bo tego nie lubię, ale z drugiej strony sprzątanie nie należy też do moich ulubionych zajęć. Czasem jednak niestety porządki polegają głównie na upychaniu wszystkiego do szafy lub po kątach. A teraz wiosną doszedł też balkon, niewielka namiastka mojego Ogrodu. Ale praca z moimi roślinkami w skrzynkach i doniczkach, to tylko przyjemność.
Każdego dnia toczę więc mój kamień, kiedy się udaje osiągnąć cel (czyli mam lepiej niż Syzyf), to zaczynam od nowa. Dzień po dniu, tydzień po tygodniu. Tylko ja nie wtaczam głazu, ale próbuję osiągnąć spokój, czas…. Gdy widzę już mam mój cel (weekend w Domu), to zawsze jednak za chwilę nadchodzi niedzielne popołudnie i kolejny poniedziałek. Ale ten czas w Domu wykorzystuję do maksimum.
Dlatego za każdym razem wspinając się pod górę coraz częściej ogarnia mnie przeczucie nieuniknionej powrotu do początku. Boję się coraz bardziej, że znowu pobiegnę za spadającym kamieniem, trzymając cieniutką nitkę nadziei. Cóż historia Syzyfa to dla mnie nic szczególnego. Tak jak on mozolnie dźwigam ciężar życia.
Czasem mnie ta wędrówka pod górę zniechęca, przygnębia. Jednak im bliżej piątku, tym nastrój poprawia się.
Ale przecież życie każdego zwykłego człowieka jest raczej ciężkie. Każdy ma swój głaz, który usiłuje wtoczyć na górę. Czasem pytam siebie, czy cały czas mamy być skupieni na naszych zmartwieniach, problemach, kłopotach… Może trzeba zostawić głaz na dole przed kolejną wspinaczką i oderwać się od tego wszystkiego.
Po majowym urlopie za chwilę nie będzie śladu. Przepadnie niczym śnieżynka pod dotykiem ciepłych promieni słońca.
Jednak tak jak kwiaty po nocnej ulewie potrafię szybko nabrać sił. Rano przecież leżą na ziemi z ciężkimi główkami. Są przygięte, znokautowane przez ostre krople deszczu. Gdy zaświeci słońce, to uśmiechają się i prostują.
Jednak przecież jest maj... Niebo przejaśniało, ptaki śpiewają radośnie, kwiaty pachną.... Cóż więcej mogę chcieć do szczęścia?
Dziś mam jeszcze mój Dom i Ogród. Oczywiście jest tutaj dużo pracy, która jednak daje mi dużo satysfakcji. Do tego rankiem lub wieczorem są chwile wytchnienia, zatopienia się w zieleni, zapachach.... Chciałabym, aby te momenty trwały jak najdłużej. Ten weekend muszę wykorzystać w pełni, nacieszyć się jego spokojem na kolejny tydzień. I tak jak Basia Wójcik o moim Domu, ulicy, osiedlu mogłabym powtórzyć:
Różana jutrzenka
Różowe poranki
budzą śpiącą wioskę
ponad ukołysane lasy
wypełza różana poświata
wędrująca w niebo
dotyka ustami błękitu
obejmuje w pośpiechu
wschodzący dzień
ukradkiem przenika chmury
przemierza bezkresne obszary
w poszukiwaniu dnia
błyszczy przez moment
porannym powitaniem
zbudzonego serca
wioska śpi jeszcze
drzemią radości i niepokoje
kołysane różową poświatą
i budzone błękitem nieba
********************
czekam na kolejny dzień
z wiarą oczekiwania
na cud
cuda zdarzają się w ciszy...
Wraz z pierwszymi promieniami słońca kwiaty powoli podnoszą głowę, prostują się i uśmiechają do świata. Są niepokonane, aż do przekwitnięcia. Jednak powracają zawsze każdej następnej wiosny. Ze mną jest tak samo.
Praca w ogrodzie przypomina modlitwę. Wycisza, każe się skupić na chwili obecnej, pozwala dostrzec piękno natury.
Gdy jestem w ogrodzie, to chcę zamienić się w gąbkę i wszystko wchłonąć..
Ogród bez drzew to żaden ogród
Tu jestem absolutnie szczęśliwa, Wystarczy klęczeć i babrać się w ziemi, siejąc pachnący i zielony groszek, pietruszkę…. Ziemia to balsam dla dłoni ciepły, wilgotny i tłusty. Zadziwiające, że tak niewiele potrzeba mi do szczęścia. Wystarczy, że moje ręce poczują grudki ziemi, jak mój wzrok spocznie na kojącej zieleni. Klęczę i grzebię w ziemi szczęśliwa jak ryjówka, krecik. Bezcenna radość robienia tego co mnie uszczęśliwia. Dlaczego nie mam tego każdego dnia?
Ziemia uczy spokoju i cierpliwości. Mówi, że cykle się zmieniają, że wszystko co dobre powraca. Po zimie zawsze przychodzi wiosna. Niczego nie można popędzać – zwłaszcza problemów, smuteczków, zmęczenia… kiedyś miną i znowu zaświeci słońce. Kwiat wystawia swoją głowę do nieba dopiero wtedy, gdy będzie na to gotowy.
Dlatego często nie piszę, nie odzywam się. Wsiąkłam w ogrodzie. Po tygodniu pracy biegnę i grabię, pielę, podlewam… Dlaczego jednak mam na to tak mało czasu?  
Lubię ciszę mojego ogrodu
rankiem, rosę na kwiatach liści
słońce wschodzące na horyzoncie
świergot ptaków na drzewach czereśni.

Lubię ciszę mojego ogrodu
kiedy słońce w zenicie na niebie
promieniami pieści me kwiaty
my siedzimy tak obok siebie

Ty nalewasz mi kawę pachnącą
do mojego kubeczka z kotkiem
pszczoła krąży nad krzewem malin
i kukułkę słychac z oddali

Georginie, piwonie i róże
kulami swych kwiatów ogromne
wysokie, smukłe i dumne mieczyki
malwy moje pod oknem dostojne.

Prezentują kolory wszelakie
do słońca kierując swe kwiaty
nasturcji pnącza długie, wijące
wokół dużej kwiecistej rabaty.

Goździki, nagietki, irysy
i inne gatunki bez liku
na grządkach, klombach i wazach
a nawet w wiszącym koszyku

Lubię ciszę mojego ogrodu
kiedy zmrok otula me kwiaty
księżyc wschodzi nad dachem domu
i nie widzisz już żadnej rabaty

Ale czujesz won kwiatów i trawy
i maciejki zapach cudowny
świerszcza granie dobiega z oddali
i ten wietrzyk jak oddech łagodny

Delikatnie pieści twe włosy
czuły niczym kochanki ręka
żaby rechot ze stawu liści
jest dla ucha niczym piosenka

Lubię ciszę mojego ogrodu
w każdym dniu i o każdej porze
bo to raj mój maleńki, własny
zbudowany na własnym ugorze
Eryk Maver

środa, 1 maja 2019

Maj, piękny maj

 Maj
 Najweselsze, najzieleńsze
 maj ma obyczaje.
 W cztery strony - świat zielony
 umajony majem!
 Ciepły deszczyk każdą kroplą
 rozwija dokoła
 z pąków - kwiaty, z listków - liście,
 z ziółek - bujne zioła.
 A po deszczu dzień pogodny
 malowany tęczą
 lubi wiązać krople srebrne
 na nitkę pajęczą.
 A gdy ciepła noc nadchodzi,
 kiedy dzień już zamilkł,
 maj bzem pachnie, wniebogłosy
 dzwoni słowikami!
   znalezione w Internecie
Rozpoczął się maj - miesiąc uważany za najpiękniejszy.
Maj to jedna z dwóch nazw polskich miesięcy, która została zaadaptowana z łaciny. Łacińska nazwa  Maius ma związek z rzymską boginią Mają. Kult Mai sięga czasów staroitalskich. Maja to matka-ziemia, bogini wzrastania. Poświęcenie tego miesiąca jej postaci jest nieprzypadkowe. Przecież wiele roślin kwitnie w tym czasie. Podobne nazwy pochodne od zdołały można potkać w wielu europejskich językach.
W staropolszczyźnie maj był także określany jako trawień – od zielonych, bujnych i rozkwitających w maju traw. Nazwy podobne do staropolskiego trawienia funkcjonują wśród Białorusinów i Ukraińców  травень.
Rodzime nazewnictwo maja uchowało się u Czechów, gdzie piąty miesiąc określa się mianem květen – miesiąc kwitnienia.
Tradycyjnie odrębność zachowali Chorwaci, dla których maj nosi nazwę svibanj. Wyraz ten utworzono od chorwackiej nazwy derenia – ozdobnego krzewu, którego białe kwiaty rozkwitają w piątym miesiącu roku. 

Majowy wiatr
 W majowy wtorek, majowy wiatr
 z odświętną miną do miasta wpadł.
 Wszedł do kwiaciarni przed ósmą tuż
 i kupił bukiet z tysiąca róż.

 Wszyscy zdziwieni patrzyli nań:
 - Dla kogo kwiaty?
 - Dla naszych mam!
 Koło przedszkola przystanął wiatr
 i każdej mamie podarował kwiat.
znalezione w Internecie

Maj rozpoczyna się magicznie. Noc z 30 kwietnia na 1 maja przez długie wieki uważana była za czas czarów i czarownic. Panowało przekonanie, że wiedźmy spotykają się na sabatach. W czasie takich zlotów tańczyły i naradzały się z szatanem, komu ze śmiertelników wyrządzić w najbliższym czasie szkody, a kogo wodzić na pokuszenie. Aby zabezpieczyć się przed złą mocą czarownic, palono tej nocy kukły ze słomy symbolizujące wiedźmy, bydłu dawano do picia wywary z poświęconych ziół, a progi domów skrapiano wodą z cudownych źródeł. W tę noc nieszczęśliwie zakochani zbierali zioła. Wyjątkową moc miał zerwany wówczas lubczyk, stokroć czy przewrotnik, rosnące na rozstajach dróg i w miejscach, gdzie kiedyś stały pogańskie świątynie. 
Później przyrządzano z ziół napój zaprawiony lipcowym miodem i podawano go ukochanej osobie, najlepiej w czasie, kiedy Księżyc był w majowym nowiu lub w rozkwicie wiosennej pełni.
Pierwszy maja był natomiast od wieków świętem miłości. Zakochani obdarowywali się bukiecikami konwalii. We Francji do dzisiaj urządzane są z tej okazji festyny i zabawy na wolnym powietrzu, podczas których uczestnicy przypinają sobie do lewego ramienia bukieciki tych kwiatów.
Czary miłosne odprawiano również w inne dni maja. Wierzono, że zioła zerwane w tym miesiącu w czasie nowiu i dodane do wina są w stanie roznamiętnić nawet najbardziej cynicznego i obojętnego mężczyznę - zakocha się w pierwszej dziewczynie, na którą spojrzy po wypiciu magicznego napoju.
Przesąd, że związki małżeńskie, które składały przysięgę w maju, często kończą się rozstaniem lub przedwczesną śmiercią męża lub żony, rozwinął się w końcu XVIII wieku, choć już w czasach rzymskich niektórzy uważali, że maj jest miesiącem nieszczęśliwym, gdyż był poświęcony zmarłym. Generalnie jednak panowało przekonanie, że rządzony przez Wenus znak Byka, który panuje na niebie do 21 maja, sprzyja tym, którzy chcą stanąć na ślubnym kobiercu, obdarzając ich darem trwałej miłości, a niekiedy także licznym potomstwem.
Dopiero w dziewiętnastym stuleciu, wraz z uczynieniem maja miesiącem kultu Marii Dziewicy, zaczął panować pogląd, że dziewczyny nie powinny w tym czasie stawać się kobietami, nawet jeśli miałoby to nastąpić po uroczystej przysiędze małżeńskiej, gdyż mogło to przynieść nieszczęście.
Maj sprzyjał natomiast składaniu ślubów przez nowicjuszki w zakonach żeńskich. Włożenie w tym czasie po raz pierwszy welonu zakonnego zapewniało wyjątkową opiekę Najświętszej Marii Panny i niezwykłą siłę duchową.
Za wyjątkowo szczęśliwe uważano dzieci, które w tym miesiącu przyszły na świat. Miały być mądre, rozważne i umieć dbać o swoje interesy.
Z dawnych czasów wywodzą się również najrozmaitsze rytuały odprawiane w maju, które miały na celu sprowadzenie materialnej prosperity (nie na darmo astrolodzy nazywali rządzący w tym czasie znak Byka znakiem dobrej fortuny). W maju więc starano się kłaść kamienie węgielne pod nowe domy i w ogóle kupować nieruchomości. Uważano, że budowle, których wznoszenie zakończono w tym miesiącu w znaku Byka, przetrwają wieki. Francuski astrolog, historyk i psycholog Michael Gauqulin zbadał daty zakończenia prac przy budowie słynnych francuskich zabytków i odkrył, że prawie 70 procent słynnych budowli właśnie wtedy oddano do użytku.
W renesansowych Włoszech w maju rozpoczynała działalność zdecydowana większość banków, kantorów czy lombardów oraz instytucji parających się lichwą. Ich właściciele wierzyli, że dzięki temu będą one przynosić zdecydowanie większe zyski.
Na maj czekali z niecierpliwością również hodowcy zwierząt koni, bydła czy owiec. Przełom maja i kwietnia był uważany za czas parad i wyścigów konnych. Wtedy też odbywały się kościelne uroczystości, podczas których oddawano w opiekę Bogu źrebne klacze i ich potomstwo, które przyszło na świat w ostatnich tygodniach. Na początku maja, w dzień poświęcony św. Filipowi, który w średniowieczu był patronem stadnin, w wielu miastach organizowane były końskie targi. Majowe potomstwo klaczy i krów uważano za bardziej odporne na choroby i w przyszłości piękniejsze niż zwierzęta, które przyszły na świat w innych miesiącach roku.
Dla dawnych Słowian maj był czasem celebrowania wiosny w jej pełni, radowania się z rozkwitających drzew, roślin i kwiatów. W maju przyjęło się świętować dawne słowiańskie Stado, a także związane z nimi ludowe Zielone Świątki
Maj to czas zakwitania konwalii, piwonii, czerwonych maków, niezapominajek, jaśminu, bzu, tawuły i wielu innych przepięknych roślin. Nic zatem dziwnego, że to właśnie w tym czasie Słowianie wychodzili na łąki, po to by zbierać kwiaty do majenia. Różnorodność zakwitających w tym czasie roślin sprawia, że bardzo łatwo jest skomponować kolorowy i obfity wianek.
Maj
Po złotej pogodzie 
Majowej i bzowej 
Powoli zapada 
Zmierzch także majowy. 

Obudził się wietrzyk 
Łagodny i miękki 
I brzozom podnosi 
Zielone sukienki. 

Przycicha swawolnie, 
Na trawę się kładzie 
I czeka na księżye 
Zaplątany w sadzie. 
Staff Leopold


Majowe przysłowia 

Chłodny maj, dobry urodzaj.
Ciepły kwiecień, mokry maj - będzie zboże jako gaj.
Częste w maju grzmoty rozpraszają chłopom zgryzoty.
Deszcz majowy, chleb gotowy.
Kiedy mokry maj, będzie żyto jako gaj.
Dużo chrabąszczy w maju, proso będzie niby w gaju.
Gdy kukułka kuka w maju, spodziewaj się urodzaju.
Gdy maj jest przy pogodzie, nie bywają siana w szkodzie.
Grzmot w maju sprzyja urodzaju.
Jeśli w maju grzmot, rośnie wszystko w lot.
Kiedy lipa w maju kwitnie, to w ulach miód zawiśnie.
Na pierwszego maja szron obiecuje dobry plon.
Pierwszego maja deszcz, nieurodzaju wieszcz.
Kto się w maju urodzi, dobrze mu się powodzi.
Na pierwszego maja szron obiecuje dobry plon.
Grzmot w maju nie szkodzi, sad dobrze obrodzi.
Deszcze w świętego Floriana - skrzynia groszem napchana (4.05.)
Na świętego Stanisława w domu pustki, w polu sława (8.05.)
Gdy w maju śnieg pada, suszę zapowiada.
Pankracy, Serwacy i Bonifacy gdy z przymrozkiem stają, lato zimne dają.
Jeśli w maju śnieg się zdarzy, to lato dobrze wyparzy.
Jeśli w maju grzmot, rośnie wszystko w lot.
Gdy się maj z grzmotem odezwie na wschodzie, rok sprzyja sianu i zbożu w urodzie.