piątek, 25 lutego 2022

Światełko w tunelu

Nie wierzę...

Nie wierzę w łaskę Opatrzności
Lecz w piękno nie nazwane wierzę
W to, co mi sprzyja z wysokości
Co mnie naznaczy i wybierze...
Gdy w pysze piekło wre ogniste
Jakże je duch pokona Boży?
O, byle serce było czyste
A reszta jakoś się ułoży

Kręcę się niczym wół w kieracie
Nadzieję swą w zanadrzu chroniąc
Wszystko zdobywam, wszystko tracę
Wiecznie spóźniając się i goniąc
Niech wonnie piecze się pieczyste
Nim otchłań się u stóp otworzy...
O, byle niebo lśniło czyste
A reszta jakoś się ułoży

Do każdej rzeczy modły wznoszę
Do wszystkich rzeczy, ścian i kranów
O życie bez rozłąki proszę
I bez porywczych huraganów
Niech się rozjaśnią dale mgliste
Niech świat nie burzy się, nie sroży...
O, byle ręce były czyste
A reszta jakoś się ułoży
OKUDŻAWA
Mało co mnie ostatnio cieszy. Wszystko raczej martwi, niepokoi, złości…. Jestem niespokojna, rozdrażniona, wszędzie widzę dużo czarnych kolorów, na wszystko odpowiadam „nie”... Wiem, że nie lubię siebie w takim nastroju i że marzę już o wiośnie, o zieleni, o przebudzeniu z tego długiego zimowego snu. Chciałabym mieć ponownie wewnętrzny spokój i  poczucie bezpieczeństwa. Jednak zauważyłam, że im więcej mam lat, tym trudniejsze jest przystosowanie się do zmian. Niewiele  pomagają słowa typu: nie martw się, będzie dobrze….
Już raz przekonałam się, że gdy stoję sama na zakręcie, gdy życie nie otwiera drzwi chociaż pukam, to wówczas zaczynają rosnąć mi dłuższe rogi (rogi mam, bo tak obdarował mnie mój znak zodiaku)
Nagły, niespodziewany, przymusowy nadmiar wolnego czasu może się szybko znudzić i przerodzić w się w smuteczki. Wcześniej każdy dzień był zaplanowany, zapracowany i chociaż narzekałam na brak wolnej chwilki, to przynajmniej nie było czasu na tego rodzaju uczucia.
Mój świat tkwi nadal w zawieszeniu. Zawisłam w nim jak kosmonauta starając się czegoś uchwycić, zanim nie porwie mnie kolejny powiew wiatru i wraz z innymi nie odpłynę….
Chciałabym się schować przed całym światem, usiąść w ciszy, odpocząć, zapomnieć… Chciałabym za pomocą mojej różdżki sprawić, aby wszystkie słabości zamieniły się w siłę… Z jednej strony chciałabym dać wszystkiemu sama radę, bez niczyjej pomocy.  Jednak z drugiej strony potrzebuję czyjejś pomocnej dłoni, która da mi do zrozumienia, że nie jestem tu sama.
Nadzieja
Nadzieja bywa, jeżeli ktoś wierzy,
Że ziemia nie jest snem, lecz żywym ciałem,
I że wzrok, dotyk ani słuch nie kłamie.
A wszystkie rzeczy, które tutaj znałem,
Są niby ogród, kiedy stoisz w bramie.

Wejść tam nie można. Ale jest na pewno.
Gdybyśmy lepiej i mądrzej patrzyli,
Jeszcze kwiat nowy i gwiazdę niejedną
W ogrodzie świata byśmy zobaczyli.
Niektórzy mówią, że nas oko łudzi
I że nic nie ma, tylko się wydaje,
Ale ci właśnie nie mają nadziei.
Myślą, że kiedy człowiek się odwróci,
Cały świat za nim zaraz być przestaje,
Jakby porwały go ręce złodziei.
CZESŁAW MIŁOSZ
Wiem, trzeba samemu coś robić, działać, inaczej nic samo się nie stanie. Tylko, co więcej można zrobić? Może już jestem tak zagubiona, zmęczona, że nie widzę innych możliwości jak wydostać się z tego dołka.
Mój nastrój zapewne tworzę sobie sama, ale ma na niego wpływ także wszystko to, co dzieje się wokół.
Gdy świeci słońce jest tak jakby na pozór inaczej. Słońce rozjaśnia i ogrzewa i daje nadzieje.
Wierzę że wraz z wiosennym słoneczkiem przyjdą lepsze dni, uśmiech rozjaśni moją twarz. Wraz z pojawiającą się zielenią, śpiewem ptaków powróci wiara, nadzieja i radość.
Marzę więc o przejażdżkach rowerowych, o spacerach po ukochanych polach, o spokoju i ciszy... Chcę zapomnieć o szarości i przenikliwym chłodzie panującym dookoła, nie tylko w przyrodzie. Wierzę, że wraz z wiosną zagości znowu ciepło, a wszystko będzie się mieniło wesołymi barwami. Czy tak dużo wymagam od wiosny? Wiem jednak, że na takie marzenia jest jeszcze za wcześni, ale wiem, że i zielone światełko w końcu zapali się dla mnie.
I właśnie ostatnio zapaliła się pomarańczowa lampka, dając mi znak, abym była gotowa do dalszej drogi. Wierzę, że to właśnie znaczy to światełko. Że nie ostrzega mnie przed czymś, czego wolałabym uniknąć. Tego jednak nie jestem pewna do końca.
Zatem moim zdaniem, mam taką nadzieję, że odrobina szczęścia przysiadła cichutko obok mnie na drodze. Nie mogę uwierzyć w ten mały pomarańczowy punkcik, który rozbłysnął na moim zakręcie. Jest niczym świetlik w nocy, którego nie można dotknąć, uchwycić…
To pomarańczowe światełko jest błyskiem nadziei. To ono kieruje moje myśli ku następnej chwili, ku kolejnemu dniu. Już wiem, że tam za zakrętem:
   istnieje niebo,
   świeci słońce,
   odnajdę spokój,
   świat uśmiecha się do mnie,
   biegnie czas, który nie chce zwolnić
   łąka mieni się kolorami pachnących kwiatów
   czeka na mnie mój Anioł, aby poklepać mnie po ramieniu i poprowadzić naprzód przez dalsze życie
Światełko
Pojawiłaś się w moim sercu znienacka
kolejne światełko
co rozjaśnia mroki zapadające
niewiadomo skąd i dlaczego
iskierka maleńka
o której kruchość drżę każdego dnia
bo również jest moja

uśmiech który chciałoby się
zatrzymać na wieki
przynosi bezbrzeżny spokój
i wycisza niepokoje
zmęczonych dni

dokąd cię nie znałam
nie wiedziałam
że kolejną iskrę radości
przyniesie mi w darze dobry los
bym mogła ją chronić
przed powiewem każdego wichru.
Basia Wójcik

sobota, 19 lutego 2022

Opowieść wyciskająca łzy?

Cebula

Co innego cebula.
Ona nie ma wnętrzności.
Jest sobą na wskroś cebula
do stopnia cebuliczności.
Cebulasta na zewnątrz,
cebulowa do rdzenia,
mogłaby wejrzeć w siebie
cebula bez przerażenia.

W nas obczyzna i dzikość
ledwie skórą przykryta,
inferno w nas interny,
anatomia gwałtowna,
a w cebuli cebula,
nie pokrętne jelita.
Ona wielekroć naga,
do głębi i tym podobna.

Byt niesprzeczny cebula,
udany cebula twór.
W jedej po prostu druga,
w większej mniejsza zawarta,
a w następnej kolejna,
czyli trzecia i czwarta.
Dośrodkowa fuga.
Echo złożone w chór.

Cebula, to ja rozumiem:
najnadobniejszy brzuch świata.
Sam się aureolami
na własną chwałę oplata.
W nas - tłuszcze, nerwy, żyły,
śluzy i sekretności.
I jest nam odmówiony
idiotyzm doskonałości.
Wisława Szymborska
Cebula to jedno z warzyw, które gości na moim stole od zawsze.  Dodaję ją praktycznie do wielu potraw, gdyż wzmaga ona smak każdej z nich.
Cebula znana jest powszechnie od wielu lat. 
W Europie tak samo jak na innych kontynentach trudno dziś znaleźć kraj, w którym ta wspaniała roślina nie byłaby stosowana.
Za ojczyznę tej rośliny uważa się Azję Południowo-Zachodnią, gdzie zaczęto ją uprawiać około 5 tys. lat temu. Z Azji, a dokładniej Persji, cebulę przetransportowano do Egiptu i Grecji. Grecy i Egipcjanie zachwycili się wysokimi walorami smakowymi cebuli. Nawet Rzymianie regularnie spożywali daną roślinę wierząc, że ma ona bezpośredni wpływ na znaczną poprawę sprawności fizycznej. Jednak z powodu wywoływania  łez zakazywano jedzenia jej w czasie świąt państwowych. Natomiast budowniczych i niewolnikow karmiono cebulą, bo "dodaje ochoty do pracy i strzeże przed wszystkimi chorobami".
Także Aleksander Wielki używał cebuli do wzbudzania entuzjazmu wśród swoich żołnierzy. W Indiach wierzono, że wywar z cebuli jest najlepszym afrodyzjakiem.
W Grecji uważano, że cebula „mgli oczy i wzbudza miłosne chęci”. Jednak największą sławę zyskała dzięki Arabom, którzy polecali ją ugotowaną z grochem i przyprawioną cynamonem, imbirem i kardamonem jako doskonały afrodyzjak.
W starożytnym Egipcie na malowidłach w grobowcach władców uwieczniano stosy tego warzywa leżące na stołach podczas uczt. Egipcjanie bardzo szczególnie traktowali cebulę i z wielką czcią odnosili się do jej wyglądu, gdyż według nich jej koncentryczny układ warstw symbolizował życie wieczne i prawdopodobnie dlatego faraonów chowano za stertą cebul. Małe cebulki znaleziono nawet w oczodołach mumii Ramzesa IV.
Cebula  była hodowana w chińskich ogrodach, wzmianki o niej możemy już też spotkać w najstarszych tekstach wedyjskich. 
Jednak Budda odradzał swoim uczniom jedzenie cebuli.
Nazwa cebuli została przytoczona w biblijnej Księdze Liczb – a kuchnia żydowska nie może się bez niej obejść.
W Ameryce cebulę przywiezioną przez osadników z Europy zaczęto uprawiać od 1648 r., później okazało się, że Indianie wcześniej już znali i zjadali różne dzikie gatunki miejscowych cebul.
Przyjdźcie potrzaskane klony jasne i żółte
obszarpany z liści grabie dyskretny
żołnierze z dziurami w głowach
przyjdź dziewczynko spalona z łopatką do piasku
i chłopcze coś przed śmiercią grał na scenie słonia
przyjdź stara kwoko na urwanej łapie
przyjdźcie cierpienia niewinne
przyjdźcie Adamie i Ewo coście za szybko chcieli wiedzieć
co dobre a co złe
przyjdź cebulo co w swoich trzech sukienkach
namawiasz do płaczu
przyjdzie i powiedzcie
że to nie Jego wina
ksiądz Jan Twardowski
W Polsce warzywo pojawiło się prawdopodobnie w XII wieku, jednak nie było ono wówczas aż tak popularne jak ma to miejsce w obecnym czasie.
Znalazła taką oto cebulową legendę, popularną w okolicach Kraśnika.
Dawno, dawno temu święty Piotr udał się do Pana Boga, aby prosić o łaskę dla swej matki. Była to ponoć kobieta zła i skąpa, która  naśmiewała się z innych i nikomu nie pomagała. Dlatego po śmierci trafiła do piekła.
Jednak święty Piotr nie potrafił pogodzić się z jej losem. Bóg nie był przychylny prośbie Piotra, ale właśnie wtedy świętemu przypomniał się jedyny dobry uczynek, jaki jego matka spełniła przez całe swoje życie. Dała kiedyś biedakowi garść łupin cebuli, aby mógł ufarbować wielkanocne pisanki dla swoich dzieci.
Po wysłuchaniu Piotra Bóg zgodził się, aby wyciągnąć grzesznicę z piekła. Do piekła spuszczono nitkę, aby kobieta mogła się jej uczepić. Gdy inne dusze to zobaczyły, uczepiły się szat matki świętego Piotra. Kobieta gwałtownie strząsnęła je z siebie i w tym samym momencie nić się zerwała, a ona spadła jeszcze niższej, prawie do samego piekielnego paleniska.
W 1871 roku w Rosyjskim Ludowym Zielniku napisano o leczniczych właściwościach cebuli.  Wspomniano o jej zastosowanie jako środka zapobiegającego „najbardziej zaraźliwym chorobom i morowemu powietrzu”.
Cebula ma własności antyseptyczne, moczopędne i wykrztuśne. Pomaga w leczeniu ran, dolegliwościach skórnych, ukąszeń owadów, hemoroidów, czyraków, bólu zęba, ucha i dróg oddechowych. Surowy sok działa moczopędnie, a cała cebula pobudza apetyt i przyspiesza przemianę materii. Działa przeciwpasożytniczo. Uważa się, że pobudza wątrobę i jest korzystna dla serca i układu nerwowego.
Znane są zalecenia lekarzy odnośnie  stosowania cebuli przy cukrzycy, miażdżycy tętnic, nadciśnieniu.
Syrop z cebuli  przygotowany z posiekanej cebuli i przesypany warstwą cukru, do tej pory stosowany w mojej rodzinie, pomaga na przeziębienia.
Bardzo ważną właściwością cebuli jest to, że w jej główkach zawarte są fitonicydy, substancje niszczące drobnoustroje w takich chorobach jak nieżyt dróg oddechowych, angina, katar. Dlatego też wdychając fitonicydy, powstające po niszczeniu komórek cebuli, odczuwając  ”łzy cebulowe„ należy wiedzieć, ze jest to zabieg leczniczy, za pomocą którego można zwalczać m.in. przeziębienie.
Sposobów na powstrzymanie płaczu przy krojeniu cebuli jest wiele. Żucie gumy, zapałka trzymana w zębach, przeżuwanie skórki chleba... Każdy ma swój sposób, choć nie zawsze skuteczny. Na pewno polanie ją wodą trochę pomaga, bo w ten sposób blokujemy wydzielanie się gazu z cebuli. Ale czy warto...?
Cebulę także należy jadać w celach upiększających, znakomicie działa na porost włosów i wzmacnia paznokcie.
Można również płukać włosy jej sokiem lub wywarem.
Roślina ta słusznie jest uważana za dobry środek witaminowy. Pomaga w leczeniu niedoboru witamin w organizmie.
Istotną właściwością cebuli jest to, że przetworzona (gotowana, pieczona...) zachowuje wiele właściwości leczniczych. Dla osób z delikatnym żołądkiem i chorą wątrobą  zwiększa możliwość  korzystania z tego wspaniałego naturalnego leku.
W kuchni cebula wykorzystywana jest na mnóstwo sposobów od surowej poprzez gotowaną, pieczoną, parzoną, smażoną, karmelizowaną... Surowa dla mnie najlepsza, ale....
Nie należy zapominać także o sczypiorku, synku cebuli. Ale to już inna historia.
„Społeczeństwo wytrwało dzięki cebuli i za to należy się jej pomnik” – powiedział już w naszym wieku mer Drohobycza Mykoła Huk doceniając jej właściwości zdrowotne, gdy na Ukrainie wybuchła epidemia grypy i w aptekach zabrakło leków.
Egipcjanie wierzyli w ” boskość ” cebuli. Może i my uwierzymy? Ja trochę wierzę.
Cebula i Szczypior
Żalił się szczypior (głośno, na dworze),
że żyć z cebulą dłużej nie może.

- Mam tego dosyć, dzisiaj odchodzę!
Razem nie będzie nam już po drodze.
Pójdę do rzepy, naszej sąsiadki
(tylko spakuję swoje manatki).

- Och, ty szczypiorku, wątły łobuzie...
jeśli odejdziesz, to będziesz tchórzem.
Czy ty naprawdę jesteś tak ślepy,
chcesz mnie zostawić dla jakiejś rzepy?

Co ty w niej widzisz? Pomyśl troszeczkę.
Wygląda, jakby połknęła beczkę,
ciągle się śmieje i jest niemądra;
zarozumiała, smarkata flądra.

Myśli, że jest z niej wielka królewna,
a to roślina zwykła, pastewna.
Ja, co innego, piękna cebula...
mogłabym zostać i żoną króla.

Było nam pięknie (prawie jak w raju).
Wszyscy wokoło cię podziwiają,
wyrosłeś dumny na mojej głowie.
Czemu więc zmykasz? Proszę, odpowiedz.

- Ależ złociutka, po co te żale?
Nie pasujemy do siebie wcale!
Za naszą przyjaźń zbyt wiele płacę,
gdyż ja przez ciebie codziennie płaczę.

Długo nie trwały jednak te waśnie,
dochodzą słuchy, że wrócił właśnie.
Już nie odejdzie(miejmy nadzieję),
bo bez cebuli, on nie istnieje.
Arkadiusz Łakomiak

wtorek, 15 lutego 2022

O czym szumi łąka Małej Dziewczynki

Łąka w kwiatach, nad łąką latające kwiaty,
Motyle różnofarbne, niby tęczy kosa,
Baldakimem z brylantów okryły niebiosa;
Dalej szarańcza ciągnie swój całun skrzydlaty.
Adam Mickiewicz

Za oknem zima nie daje za wygraną. Co prawda świeci słońce, ale poranny mróz nadal szczypie w nos i uszy.
Wszystko tak jakby nadal  spowolniało, zamarło. 
Mała Dziewczynka także tkwi w jednym punkcie i czasem tylko kręci się w kółko. 
A przecież powinna jak wszyscy iść dalej, dotrzymać kroku każdej uciekającej chwili, która nie chce na nią zaczekać. Nie powinna niczego przeoczyć, nigdzie nie spóźnić się. Czy zdąży więc otworzyć drzwi, gdy zapuka do nich szczęście?
Czasem szczęście muska ją delikatnie swoim skrzydłem, kiedy przelatuje w pobliżu. Teraz niestety pofrunęło do innego domu. Tak to już jest, że nie zawsze jest na wyciągniecie ręki.
Szczęście? Czym ono jest? Własne łóżko, herbata, cieszenie się każdą chwilą…?
Niestety, pogoń za uciekającym czasem sprawia, że nie dostrzegamy piękna w każdej minucie życia.
Dzięki zegarom, łudzimy się, że mamy kontrolę nad czasem, ale tak naprawdę stale spoglądając na zegarek stajemy się jego niewolnikiem.
Zapominamy, o tym że powinniśmy mieć czas także dla siebie. Za wszelką cenę staramy się rozdwoić i być w dwóch miejscach jednocześnie. Niestety często więc w nasze życie zakrada się bałagan i nie zawsze da się wszystko poukładać jak w eleganckiej bombonierce.
Doskonale wiemy, że czas to bogactwo, które nie da się zaoszczędzić. Łatwo go jednak roztrwonić. Życie przecieka nam przez palce zwłaszcza wtedy, gdy snujemy plany na przyszłość
Dlaczego jednak czas najszybciej ucieka w najlepszym wieku człowieka?
Mała Dziewczynka ma teraz dużo czasu na refleksje. Czy to dobrze? Przecież życie utkane jest chwil, drobiazgów, które należy dostrzegać i cieszyć się nimi. Dobrze jest mieć taki ciepły kolorowy, sweterek, z którego nie uciekają oczka.
Tęczowy, kolorowy, sweterek…. Mała Dziewczynka ma taki, jeszcze z ubiegłego wieku, który wydziergała jej Babcia. Tylko ten jeden udało się jej zachować z czasów dzieciństwa. A było ich więcej, wszystkie w ciepłych kolorach, dzięki którym w szkole była nazywana Słoneczkiem.
Mała Dziewczynka czuje, że musi otworzyć swoją szufladę wspomnień. Po chwili otacza ją powiew letniego, ciepłego wiatru.

O trawie
Piękne są góry i lasy
i róże zawsze ciekawe
lecz z wszystkich cudów natury
jedynie poważam trawę.
Ks. Jan Twardowski

Mała Dziewczynka zamyka oczy i już wędruje z Babcią ich ulubioną dróżką między polami i łąkami. Co chwila zanurza się w wysokich trawach, przykuca, wącha kwiaty. Jest mała i drobna, dlatego prawie nie widać jej ze ścieżki. Babcia jednak widzi czubek jej głowy. Mała Dziewczynka łudzi się jednak, że chociaż przez chwilę jest niewidoczna dla otaczającego świata. Z uwagą spogląda na uwijające się nad makami i chabrami pracowicie pszczoły oraz beztroskie motyle. Słucha cykania świerszczy.
Potem powoli rusza. Jednak marsz przez takie wysokie trawy jest wolniejszy, ale Mała Dziewczynka ma wrażenie, że idzie, a raczej brnie przez falujące, kolorowe morze. Z uwagą patrzy dookoła i się dziwi. Ileż to można tam dostrzec. Białe, żółtookie rumianki, czerwone maki, błękitne chabry, fioletową macierzankę, kłujące osty, przycupnięte stokrotki, żółty dziurawiec, koniczynki...
Trawom wysokim się kłaniaj
rozkołysanym w objęciach wiatru
ich serca bielejące przygarnij
zanim zdążą wyfrunąć pod niebo
nad liściem zielonym się pochyl
biedronki poszukaj czerwonej
z siedmioma kropkami szczęścia
co chodzi dziwnymi ścieżkami
nie bój się pyłu i piasku
bo one ci krzywdy nie zrobią
przywołaj ciszę milczeniem
i otul się w woal spokoju
być może odnajdziesz na nowo
zgubione radości kruszynki
co szarość zamienią w kolory
nie bój się w niebo popatrzeć
z ufnością dziecka małego
widzisz jak tańczą obłoki
a żaden nie spada na ziemię
bo wokół dzieją się cuda
wystarczy serce na oścież otworzyć...
Basia Wójcik
Mała Dziewczynka otwiera oczy. Wie, że to już przeszłość, która nie powróci. Jednak o każdej porze roku tęskni do tych traw, łąk, polnych dróżek. Jeżeli byłoby to możliwe codziennie by tam wędrowała. Przecież każda z córek Króla Słońce obdarza łąki czymś specjalnym. Dzięki temu przypomina każdego dnia kolorowy koc tkany od nowa.
Pani Zima tka na wysokich trawach błyszczące koronki poprzetykane perełkami. Do tego wszystko dookoła pola, łąki, ścieżki  okrywa białą pierzynką. Tak opatulona przyroda śpi w ciszy. A nie mogący spać mieszkańcy łąki przeczekują w swoich norkach największe mrozy.
A potem otwiera się okienko w pałacu Króla Słońce i  zdarza się cud. Tam, gdzie spocznie błękitnooki wzrok najmłodszej z sióstr, wszystko zamienia się w kolorowy kobierzec.
Razem z przyjściem Królewny Wiosny cała przyroda budzi się do życia.  Dla Małej Dziewczynki to przede wszystkim żółte główki mleczy wychylające się ze świeżo zielonej trawy, z których można szybko upleść wianek. Gdziekolwiek Mała Dziewczynka spojrzy, tam pełna paleta barw, ale i rewia zapachów.  Jak pachnie łąka?  O każdej porze dnia inaczej. O poranku bardzo orzeźwiająco, gdy źdźbła traw błyszczą od rosy w promieniach nieśmiałego słońca. Wieczorem kuszą zapachy kwiatów, które rywalizują ze sobą, o palmę pierwszeństwa. A zapach łąki po ciepłym deszczu jest jeszcze inny, bo pojawia się zapach ziemi. 
Pracowita  Pani Lato jest chyba najbardziej łaskawa dla łąk. Nie tylko sprawia, że trawy szumią najpiękniej, a świerszcze koncertują najgłośniej. Mała Dziewczynka o łąkach myśli najczęściej w sierpniu przed świętem Matki Boskiej Zielnej. Przecież polne kwiaty, zioła oraz wysokie trawy doskonale nadają się do bukietów. Dobrze też komponują się z kwiatami ogrodowymi.
Gdy nadchodzi Królewna Jesień Mała Dziewczynka lubi zaplątać się w nitki babiego lata, a nad głową usłyszeć odlatujące ptaki. Niestety trawy żółkną i zasychają, kwiaty przekwitają, ptasie gniazda pustoszeją. Jednak Mała Dziewczynka kocha tę porę za mgły snujące się nad łąkami. Wszystko dookoła cichnie. Łąki, podobnie jak ich mali mieszkańcy, zasypiają.  Znowu nadejdzie Pani Zima a z nią szarości i biel.
Którą łąkę kocha Mała Dziewczynka najbardziej? Trudne pytanie. I nie tylko ona ma z tym problem:)))
Łąkowe pytania.
Które łąki kocham najmocniej?
ciągle sobie zdaję to pytanie
może te złociste na wiosnę
utkane z żółtego mleczu i słońca
a może te ulotne z dmuchawcami
szybującymi do niebios szczęścia
nie wiem czy nie piękniejsze rumiankowe
zasypane bielą płatków nieśniegowych
a przecież makowe mienią się miłości czerwienią
a bławatkowe ciągle odbijają niebo
i firletkowe różowe przebijają się nad trawy
………………………………………………………………..
brodzę w ich bezpiecznej przystani
w każdej z moich pięciu pór roku
tam znajduję bezkres wolności
poszukując odpowiedzi na pytania
szumią trawy i wdzięczą się kwiaty
a kiedy lato spływa gromadą świerszczy
pojmuję sercem
te zielne- polskie są najbardziej moje…
Basia Wójcik

czwartek, 10 lutego 2022

Poeta trochę znany, ale wielokrotnie zapomniany

Po co żyjemy

Życie jest diabła warte
poza Szopenem, Mozartem;
poza Słowackim i Mickiewiczem
jest w ogóle niczem.

Ja nie, żeby pisać Sonety,
nie żeby Króla Ducha –
sercem poety
pragnę posłuchać...

Czego? – no, Wisły, no, oczywiście,
kiedy brzozowe liście,
jeszcze nie bardzo zielone,
jeszcze onieśmielone,
a już kładą się na ziemię, na wodę,
w białodrzewiu hodując urodę,
i wiem, że przyjdę, zobaczę
i że się na nowo rozpłaczę,
że takie zielone i młode.

No, na przykład sosny
albo klony, przyjacielskie, klony!
Jestem radosny,
bo klon jest zielony.

Życie jest diabła warte,
jeżeli nie jest uparte,
no bo trzeba, przyjaciele wrócić,
wszystko tam zmienić, odwrócić –
żeby sosny szumiały nad Wisłą
i żeby słońce zabłysło
w złocie zboża, w broni hartowanej,
w oczach bliskich, we krwi przelanej,
nad Mazowsza równiną otwartą –
i żeby żyć było warto.
Od dawna obiecywałam sobie, że powinnam jedną opowieść poświęcić poecie, do którego mam wielki sentyment. Jednak w mojej głowie jest tyle tematów, które jeszcze dłużej czekają na swoją kolej. Jaki i kiedy wybrać? Teraz jednak nadarzyła się właściwa chwila, aby utkać opowieść o Władysławie Broniewskim. 
To przecież komunista - pomyśli ktoś. Tak... komunista. Więc jak mogę mieć do niego sentyment? Przecież Broniewski został obrzydzony mojemu pokoleniu. Na akademiach „ku czci” byliśmy maltretowani takimi wierszami, jak „Elegia na śmierć Ludwika Waryńskiego”, „Pokłon rewolucji październikowej”, „Na śmierć rewolucjonisty”... A w mojej szkole, noszącej imię poety, było to szczególnie uciążliwe. Recytowanie wierszy (do dziś pamiętam, że na apelu recytowałam z bijącym sercem wiersz o Pierwiosnku), konkursy z życiorysu poety (w jednym nawet zaszłam bardzo daleko), tworzenie izby pamięci.... 
ZIELONY WIERSZ
Ja nie chcę wiele:
Ciebie i zieleń,
i żeby wiatr kołysał
gałezie drzew,
i żebym wiersze pisał
o tym, że...
każdy nerw,
każda chwila samotna,
każdy ból - jakże częsty, jak częsty! -
zwiastuje odchłań,
mówi : nieszczęsny....

ja nie chcę wiele,
ale nie mniej niż wszystko:
Ciebie i zieleń
i żeby listkom
akacji było wietrznie,
i żeby sercu - bezpiecznie,
i żeby kot się bawił firanką
jak umie
żeby siedzieć na jerozolimskim ganku
i nic nie rozumieć.

Pętacki wiersz
sam wiesz, że łżesz,
ale dlaczego tak boli, tak boli?
chyba już nic nie napiszę
w ogromną i groźną ciszę
schodzę powoli

ja nie chce wiele:
Ciebie i zieleń...
Jednak tak naprawdę Władysław Broniewski był postacią pełną sprzeczności. Po prostu po polsku złożoną, skomplikowaną. Był komunistą, który lubił przywoływać swoje szlacheckie pochodzenie, redaktorem lewicowego "Miesięcznika Literackiego" chlubiącym się Virtuti Militari i czterema Krzyżami Walecznych zdobytymi w legionach Piłsudskiego, rewolucyjnym trybunem, który stracił wszystkie zęby w więzieniu na Łubiance, poetą, który odmówił Bierutowi napisania nowego polskiego hymnu, ale ze swojego "Słowa o Stalinie" był bardzo dumny.
Dziś znana jest, o ile w ogóle jest, tylko jedna twarz Władysława Broniewskiego - proletariackiego poety, który po drugiej wojnie światowej znalazł się po stronie panujących.
Z życiorysu i bogatej twórczości Broniewskiego komuniści usuwali to wszystko, co nie pasowało im do wizerunku sztandarowego poety PRL-u. Nie są zatem powszechnie znane inne wcielenia poety, którego osobowość była skomplikowana i zagadkowa. 
Ostatnio wyczytałam, że postać i romantyczne wiersze Władysława Broniewskiego znajdują się w literackim czyśćcu. Ktoś inny nawet dodał, że wiersze poety znalazły się raczej w poetyckim piekle. Wciąż czekają na wyjście z niego, na wydobycie z niepamięci.
Dlaczego ja staram się właśnie dzisiaj wyciągnąć go z tego zapomnienia? Władysław Broniewski zmarł 10 lutego 1962 roku, czyli równo 60 lat temu.
Jego życiorys jest powszechnie dostępny, więc tylko "króciutko" (bo mogłabym pisać i pisać) z paroma ciekawostkami.

Jak to przyjemnie otworzyć oczy
i zobaczyć -ba! cóż? - świat ten,
i tak pięknie go radością otoczyć,
i objąć światłem.
Radość? Światło? No, a zgryzoty,
gdy przymkniesz oczy?
Żużlem burym wyda się złoto,
mrok cię otoczy.
Miejże oczy aż do spalenia
jasno otwarte:
na radość życia, radość tworzenia
i że to życie coś warte.

Władysław Broniewski urodził się 17 grudnia 1897 roku w Płocku w inteligenckiej rodzinie o tradycjach patriotycznych. Wiersze pisał od dziecka. Wychowywały go babka i matka, która miała oryginalny sposób na utrzymanie w domu dorastającego syna, Aby nie włóczył się z kolegami, co wieczór stawiała mu na stole karafkę z wódką. Jej zdaniem, lepiej było, gdy chłopak pił w domu. Potem Broniewski wspomina, że tak właśnie zaczęła się jego przygoda z alkoholem, który towarzyszył mu przez całe życie.
Już w gimnazjum deklarował poglądy socjalistyczne, zakładał półlegalną drużynę skautową i tajną sekcję "Strzelca". W 1915 roku opuścił szkołę i wstąpił do Legionów. Po odmowie przysięgi na wierność Austrii w 1917 roku był internowany w Szczypiornie. Zwolniony, zdał eksternistycznie maturę i rozpoczął studia na Wydziale Filozoficznym Uniwersytetu Warszawskiego. Po wybuchu wojny polsko-bolszewickiej jako przekonany zwolennik Piłsudskiego zaciągnął się do wojska. Został odznaczony krzyżem orderu Virtuti Militari oraz czterokrotnie Krzyżem Walecznych. Do cywila wrócił w 1921 roku, w stopniu kapitana.
Ewciu, ty masz piegi.
Mama tak samo.
Ewciu, trochę przebiegnij,
mama tak samo.

Ja napiszę to, co najpiękniejsze,
przeczytasz, gdy podrośniesz,
a wiersze najulubieńsze
będą o sośnie,

ta sosna stoi nad wodą,
ku niej się nachyla
i cieszy się, że zielona, młoda.
Dziadzio napisał. Była taka chwila.
W latach 20-tych wstąpił do lewicowego Związku Niezależnej Młodzieży Socjalistycznej – Życie. W komunistycznym piśmie "Nowa Kultura" opublikował przekład wiersza Majakowskiego "Poeta robotnik" (1924), który podpisał pełnym nazwiskiem i uważał za swój debiut literacki. Tłumaczeniami Broniewski zajmował się przez całe życie.
W roku 1925 Broniewski wspólnie ze Stanisławem Ryszardem Standem i Witoldem Wandurskim wydali pierwszy biuletyn poetycki pt. „Trzy sławy” –  pierwszy w Polsce manifest poetów proletariackich. W tym samym roku wydał swój pierwszy tom poezji „Wiatraki” oraz otrzymał prestiżową posadę sekretarza redakcji "Wiadomości Literackich", którą piastował do 1936 roku. Współpracował jednocześnie z "Miesięcznikiem Literackim", z którego redakcją, po opublikowaniu w piśmie protestu przeciw torturowaniu więźniów politycznych, został w 1931 roku aresztowany. W więzieniu Broniewski spędził dwa miesiące.
W 1934 roku przebywał kilka tygodni w ZSRR.
W kwietniu 1939 roku Broniewski napisał najgłośniejszy chyba wiersz "Bagnet na broń". We wrześniu 1939 jako ochotnik dostał przydział do piechoty w Zbarażu. Po klęsce wrześniowej przebywał we Lwowie.
Tam w 1940 roku został aresztowany (pod pretekstem oskarżenia o pijaństwo i wszczynanie bójki oraz o bliskie związki z władzami sanacyjnymi) i osadzony w więzieniu na Zamarstynowie, a potem w Moskwie, na Łubiance.
Pobyt w więzieniu ostudził jego rewolucyjny zapał. Powstały wówczas wiersze bardzo osobiste, ściśle związane z przeżyciami artysty.
Tułacza Armia (za życia poety nigdy niewłączony do zbiorów jego twórczości)
Tam na Uchcie, na Soświe
stoi sosna przy sośnie.
Drzewa piękne, masztowe wyrosły.
Myśmy ostrym toporem
rozprawiali się z borem
nie dla Polski - dla Rosji! dla Rosji!

Dobywaliśmy węgiel
pod Polarnym aż Kręgiem
lub spławialiśmy las na Pieczorze.
I rzucała nas dola
na bezdroża, na pola,
w tundrę, tajgę, za góry, za morze...

Bieda była, oj, bieda!
Trzeba było się nie dać
trzeba było być twardym, upartym,
poprzez łagry i tiurmy
jak na froncie do szturmu
iść z żołnierskim honorem i hartem.

Dziś w angielskiej kantynie
przy dziewczynie i winie
wspominamy, jak gdzieś na Ładodze
od tyfusu, malarii
tysiącami śmy marli
i tysiące nas padły na drodze.

Dobrze jest, że nas nie ma
tam, gdzie zima, Kołyma,
gdzie Workuty, Irkucki, Tobolski,
że przez morze kaspijskie
i przez piaski libijskie
wędrujemy prościutko do Polski.

Na granicy Arabii
dostaniemy karabin,
ładownice wypełnią naboje,
będą czołgi i działa,
i zwycięstwo, i chwała,
gdy z tułaczki ruszymy na boje.
Aleksandr Wat wspomina, że z podziwem patrzył na postawę Broniewskiego w więzieniu. Gdy za próbę porozumienia się między celami skazano obu na pobyt w karcerze, Broniewski przez pięć dni chodził po celi śpiewając pieśni legionowe. W tym czasie Wat załamał się na śledztwie i zaczął odpowiadać na pytania NKWD.
Broniewski dostał wyrok pięciu lat zesłania w Kazachstanie, udało mu się jednak zaciągnąć do armii Andersa, z którą wyszedł z ZSRR.
W Jerozolimie w czerwcu 1943 roku ukazał się najsławniejszy chyba tomik wierszy 
"Bagnet na broń".
Po wojnie namawiano Broniewskiego do pozostania na emigracji. Jednak postanowił wrócić do Polski. W liście napisał: "Dalsze pozostawanie na emigracji oznacza dla mnie dalszą, nieznośną rozłąkę z córką, żoną i drogimi mi ludźmi, uwiąd twórczy i ogólną depresję. Do sytuacji w Kraju nie odnoszę się entuzjastycznie, spodziewam się jednak, że będę mógł żyć, tak czy inaczej pracować nad odbudową i pisać".
Wrócił w listopadzie 1945 roku. Niedługo potem okazało się, że jego ukochana żona Maria nabawiła się w Auschwitz nieuleczalnej choroby krwi i mimo leczenia w klinice w Szwajcarii zmarła. Broniewski pił i rozpaczał. Włączył się w oficjalny nurt życia literackiego.
Był hołubiony przez komunistyczne władze, chociaż nigdy nie należał do żadnej partii politycznej. Na 25-lecie pracy twórczej otrzymał willę na Starym Mokotowie.  
Był dla dygnitarzy poetą wymarzonym. A to pisał manifest, aby głosować w referendum 3xtak, a to pisał wiersze o planie sześcioletnim, a to broszurkę o budowie mostu Poniatowskiego. W roku 1949, w związku z 70. rocznicą urodzin Stalina, ogłoszono konkurs na poemat o nim, w którym Broniewski wziął udział. "Słowo o Stalinie" - jak sam Broniewski wyznał - napisane zostało w trakcie trzydniowego ciągu alkoholowego. Sam poeta uważał ten wiersz, za bardzo udany.
Dlatego przymykano oczy na to, co po pijanemu zdarzyło mu się w sytuacjach publicznych wygadywać.
Anka
Anka, to już trzy i pół roku,
długo ogromnie,
a nie ma takiego dnia, takiego kroku,
żebym nie wspomniał o mnie:

o mnie, osieroconym przez ciebie,
i choć twardość sobie wbijam w łeb,
nie widzę cię w żadnym niebie
i nie chcę takich nieb!

Żadna tu filozofia
sprawy tej nie zgładzi:
mojej matce, mojej siostrze było: Zofia,
i jakoś czas na to poradził.

A ja myślę i myślę o tobie
po przebudzeniu, przed snem...
Może ja jestem coś winien tobie? -
bo ja wiem.

Na Powązkach ośnieżona mogiła,
brzozy coś mówią szelestem...
Powiedz, czyś ty naprawdę była,
bo ja jestem...
Uległość wobec władzy miała jednak dla Broniewskiego pewne granice. Bolesław Bierut poprosił poetę o napisanie nowego hymnu Polski. Jednak poeta stanowczo odmówił. Podobno w odpowiedzi wręczył prezydentowi kartkę ze słowami: "Jeszcze Polska nie zginęła...". "Bo to tak, jakbym orłowi polskiemu urwał głowę" - argumentował poeta.
Stopniowo zaczął jednak być coraz bardziej kłopotliwy. Zmarła jego jedyna córka Anka. Poeta poświęcił córce swój tomik wierszy "Anka". "Z nią jeździłem wzdłuż Wisły i Wisłą. Ja pisałem poemat, ona tworzyła film. Bardzo kochałem i kocham moją córkę. Było jej na imię Joanna. A po śmierci nazwę ją Wisłą"  mówił Władysław Broniewski.
Anka
Aniu, mówię na głos, ale cichutko, bo tak mi lepiej,
żeby się myśl najczulsza nie umknęła,
Aniu, już prawie rok, jak idą ślepi,
za tobą, któraś mi się umknęła.

Mówię na głos cichutko, cichuteńko,
żeby Ewa nie usłyszała:
stąd bliziutko, zamknięte okienko,
mogę przysiąc, że nie będzie słyszała.

Aniu, my stąd, z Juraty,
wybieraliśmy się Rzeką Wisłą
w światy, a może w Zaświaty,
no i nic z tego nie wyszło.

Anulu! Od kiedy ciebie nie ma,
podjąłem tym groźniej, tym śmielej
poemat,
z którego będzie Wesele!

Na naszej ziemi nie będzie Hiroszimy,
będą tańczyły topole i wierzby,
płockiej zimy my się nie boimy:
popłyną szkockie jesienne zmierzchy.

O tej Wiśle ja nie powiedziałem
tobie tego, com pragnął,
ale wierz mi, że naręczem całem
tobie wiersz by się ugiął i nagnął,

tobie będą sprawy się działy,
ty byłaś dla nich,
tobie będą słowiki śpiewały
w każdych doznaniach.

Zawsze pierwsza, choć nieżyjąca,
choć taka na pozór daleka,
jedyna spośród tysiąca -
a ojciec czeka...
Gdy jednak zmarł Stalin, a później Bierut i nastąpiła zmiana warty, Broniewski stał się idealną postacią, którą można obwinić za całe zło związane z propagandą stalinowskiego systemu. W 1956 r. nie posłuchał kolegów, aby odciąć się od niedawnej przeszłości. Był na to za stary i zbyt dumny. Nic bardziej nie budziło jego wstrętu niż widok całej chmary byłych obrońców i zwolenników Stalina, którzy teraz go krytykowali. 
O Broniewskim pisał w Newsweeku Łukasz Saturczak
W całej polskiej historii XX-wieku żaden inny pisarz nie unosił się honorem bardziej niż Władysław Broniewski. Choć jeśli dla kogoś dalej pozostaje on przede wszystkim poetą z sowieckiego dworu, który oddawał cześć generalissimusowi, uzna to, co napisałem, za mało zabawny żart.
Ulica Miła
Ulica Miła wcale nie jest miła.
Ulicą Miłą nie chodź, moja mila.
Domy, domy, domy surowe,
trzypiętrowe, czteropiętrowe,
idą, suną, ciągną się prosto,
napęczniałe bólem i troską.
W każdym domu cuchnie podwórko,
w każdym domu jazgot i turkot,
błoto, wilgoć, zaduch, gruźlica.
Miła ulica.
Miła ulica.
Na ulicy Miłej jest zakład pogrzebowy,
obok jatka i sklepik z balonem wody sodowej,
naprzeciwko - klinika lalek, naprawa parasoli...
Perspektywa rzeźnickim nożem przecina oczy. To boli.
Jezdnią, po kocich łbach, trąbiąc pędzi pogotowie,
to pod trzynastym powiesił się fryzjer, który miał źle w głowie:
czytał powieści detektywne, chciał zostać aktorem,
wiecznie coś deklamował albo śpiewał piskliwym tenorem.
Moja mila, ty nie wiesz, jak źle
ulicą Miłą błąkać się we mgle,
niosąc bezdomne marzenie i nie napisany wiersz.
No, powiedz, miła czy wiesz?
To nie była dusza fryzjera, to był anioł prawdziwy,
jak z trampoliny wzbił się z ulicznej perspektywy,
leciał na białych skrzydłach i ponad każde podwórko
rzucał bawiącym się dzieciom jedno bialutkie piórko,
dzieci piórka anielskie rączkami chwytały, chwytały,
a wtedy z ciemnego nieba spadł śnieg anielsko biały.
Ludzie, ludzie, ludzie wieczorni gorliwie dreptali piechotą,
anioł zniknął, dzieci posmutniały, zostało błoto.
W nocy nad ulicą Miłą - gwiaździsta ospa.
W nocy na ulicy Miłej - rozpacz.
i wiele troski zobaczysz, mila, przechodząc miastem,
ale najwięcej na ulicy Miłej pod numerem trzynastym.
W suterenie pogrzeb.
Niedobrze.
Na parterze płacze wdowa po fryzjerze.
Na pierwszym piętrze - plajta, komornik. A na drugiem
służąca otruła się ługiem.
Na trzecim piętrze rewizja - mundurowi, tajniacy.
Na czwartym czytają "Kurier Warszawski" - "poszukiwanie pracy".
Na poddaszu dziewczyna dziecko dwudniowe zabiła.
Miła ulica.
Ulica Miła.
Na ulicy Miłej ani jedno drzewko nie rośnie,
na ulicy Miłej - w maju! - ludzie nie wiedzą o wiośnie,
ale cały rok hula perspektywa łysych gazowych latarni,
łbem waląc w mur cmentarny.
Moja miła, ja tą ulicą nie chodzę,
choćby mi było po drodze.
Nawet kiedy do ciebie się śpieszę,
nie idę ulicą Miłą,
bo kto wie, czy się tam nie powieszę.
Coraz częściej wpadał w ciągi alkoholowe, co dodawało mu odwagi w wygłaszaniu poglądów. Zaczęto go odwozić na leczenie do kliniki psychiatrycznej, ale było zdecydowanie za późno.
"Nie głaskało go życie po głowie wbrew obiegowym opiniom, wbrew pozorom. W gruncie rzeczy był samotny - choć zawsze otaczał go tłum - rzadko szczęśliwy, a pod koniec jego życia uważałam go wręcz za tragiczną postać. O Władysławie Broniewskim niemal wszyscy piszący notują: pił i telefonował po nocy, zamęczając czytaniem wierszy. To prawda. Pił. Telefonował. Czytał wiersze. I płakał. Tylko jakoś nikomu nie przyszło do głowy zapytać, dlaczego? Co sprawiło, że coraz częściej uciekał w alkohol? Że jedyne chwile, kiedy próbował coś o swoim stanie ludziom powiedzieć, to były te nocne godziny, kiedy po prostu musiał usłyszeć czyjś głos" - wspominała Kira Gałczyńska 
W tym okresie pojawiają się też utwory opisujące  zachwyt poety nad pięknem polskiego krajobrazu. 
Równino mazowiecka,
rozpostarta szeroko,
po tobie błądzi moje serce dziecka
i męża oko.

Z Tumskiej spoglądam Góry
na Królewski Las,
zaciera jego kontury
czas.

Mokradła i kaczeńce…
Dawno to było temu.
Myśli już nie dziecięce i nie młodzieńcze.
Czemu?

Starzeję się, jak płocki dąb,
silny podobnie,
z czasem i z losem ząb za ząb,
i nie podchodźcie wy do mnie!

A kiedy runę, to na tę ziemię,
którą kocham,
i ciebie, pieśni, też pogrzebiemy
z ostatnim szlochem.
Ostatnie lata Broniewskiego zdominowane zostały w jego twórczości przez problematykę rozrachunku z życiem, starzenia się i umierania.
Mój pogrzeb
Mnie ta zie­mia od in­nych droż­sza,
ani chcę, ani umiem stąd odejść,
tu­taj Wi­słą, wia­tra­mi Ma­zow­sza
prze­szu­mia­ło mi dzie­ciń­stwo i mło­dość.

W moim oknie pole i to­po­le,
i ja wiem, że to wła­śnie - Pol­ska.
Stąd i ra­dość, i chmu­ra na czo­le,
tu­taj sło­wa me zbro­ję jak woj­ska.

A te sło­wa zro­zu­mie zie­mia,
choć­by mia­ły krwią się wy­są­czyć:
prze­cież na­wet mury wię­zie­nia
ob­ra­sta­ją po­ezją jak pną­czem.

Tu­taj do mnie naj­cich­szym list­kiem
uf­nie mó­wią to­po­le i wierz­by,
moje ser­ce tu wie o wszyst­kiem,
chy­ba tu­taj umrę - bo gdzież­by?

Więc gdy umrę, do­brze mnie otul,
zie­mio czar­na, zna­jo­ma, do­bra,
sze­re­ga­mi ża­łob­nych to­pól
nie­chaj idzie za mną kra­jo­braz

i niech w srebr­nym li­ści po­pło­chu
dłu­go szu­mią nad­wi­ślań­skie drze­wa
o tym wszyst­kim, com czuł i ko­chał,
o tym wszyst­kim, czo­gom nie wy­śpie­wał.
Niedługo przed śmiercią Broniewskiego ówczesny minister kultury przesłał mu kwiaty i czekoladki. Poeta odesłał prezenty - kwiaty polecił złożyć na grobie Andrzeja Stawara, marksisty, który odciął się od komunizmu, a czekoladki oddać Jerzemu Kornackiemu, który wtedy siedział w komunistycznym więzieniu.
Zmarł 10 lutego 1962 roku roku na raka krtani, został pochowany na Powązkach

Po 1989 roku wiersze Broniewskiego zniknęły z list lektur szkolnych i podręczników. Dziś poeta jest na nowo odkrywany, a ceniony przede wszystkim za umiejętność przekazywania emocji. Również jego barwna biografia wzbudza zainteresowanie.
Choć jego nazwisko jest słynne, Broniewski to w gruncie rzeczy jeden z najmniej znanych poetów ubiegłego wieku. Był cenzurowany w okresie międzywojennym i w Polsce powojennej. Komuniści, chcąc w nim widzieć piewcę ustroju, pomniejszali osobisty nurt twórczości i pomijali krytykę Związku Radzieckiego. Usuwali też z biografii poety fakt służby w Legionach i w armii Andersa.
Teraz wiersze Władysława Broniewskiego czekają na inteligentnych, a nie stereotypowo patrzących czytelników. Czy doczekają się ich?

Jest Broniewski tragiczny, czyli wiersze do Anki i o Ance. Jest Broniewski liryczny, czyli wiersze o Marii. Trzeci Broniewski to piewca Mazowsza i Wisły, jego małej ojczyzny. Jest wreszcie Broniewski-rewolucjonista, żołnierz-tułacz, autor wierszy pisanych w czasie II wojny światowej w Rosji i Palestynie. To przepiękny Broniewski, płaczący.
Mariola Pryzwan

To człowiek o wielokrotnie "połamanej" biografii W swoim życiu stanął wobec wszystkich największych wyzwań XX wieku, za co płacił wielką cenę. Był jednym z najbardziej "skłamanych" poetów PRL-u, gdyż odebrano mu część życiorysu, uczyniono zeń funkcjonariusza frontu ideologicznego – powiedział.
Mariusz Urbanek

Po roku 1956 ten stary i chory już człowiek miał na tyle odwagi, że do mnie, pętaka, podszedł i powiedział, iż prosi o przebaczenie. Nie, że przeprasza, ale że prosi o przebaczenie. Zrobiło mi się nieprzyjemnie; poszliśmy znów na wódkę i znów Broniewski mnie korygował aż do chwili, kiedy wspólnie straciliśmy przytomność usnąwszy na jednym łóżku, przy czym ja spałem przytulony do niego, jak szczenię do suki. Myślę o nim często; myślałem o nim czytając znakomity esej Miłosza o Gałczyńskim. Czyżby również i Broniewski był poetą dworskim?
(...)
Nie potrafię o nim myśleć inaczej jak dobrze; nie potrafię przestać czytać jego wierszy; i nie potrafię przestać ich kochać. I kiedy myślę o nim, przypomina mi się najgenialniejsza scena śmierci, jaką czytałem w Wojnie i pokoju, kiedy jeden człowiek umiera, a drugi pyta: „I gdzie on teraz jest?” Ja także pytam się siebie: I gdzie on teraz jest? Ten komunista nie znoszący partii; ten bolszewik zdobywający order za dzielność w walce przeciw innym bolszewikom; ten więzień Stalina, który chciał uwięzić innego człowieka za to, iż obraził jego oprawcę; ten wielki, nieszczęśliwy poeta i dobry człowiek – gdzie on teraz jest? Czy istnieje dla nas, ludzi, takie miejsce – jak w tej murzyńskiej pieśni – gdzie spotykamy się wszyscy: czyści, dobrzy i bez gniewu. A jeśli spotykamy się tam, to o czym będzie pisał i w co będzie wierzył?
Marek Hłasko

Nad Wisłą się urodziłem, tam minęło moje dzieciństwo, moja młodość, i tam chciałbym dobiec do końca mych lat. Nawet wtedy, gdy byłem na obczyźnie i jeździłem łódką po obcych wodach, wspominałem Wisłę i Płock, który jest moim rodzinnym miastem i który bardzo kocham. Zwiedziłem kawał świata, ale zawsze bliższe mi były wierzby nad Wisłą, niż palmy nad Jordanem lub Eufratem. Dla mnie piasek wiślany, topole, wierzby, sosny uczuciowo znaczą tyle, co matka, córka.

Broniewski jestem. Polak, katolik, alkoholik