piątek, 26 sierpnia 2022

Zamieszkać na Zielonym Wzgórzu

Czy jest jeszcze gdzieś
Prawdziwa ta wieś
Zielona, pachnąca lnem?
Z polami wśród łąk,
Z garnkami, co schną
Na płotach do góry dnem?
Z chatami wśród pól
I z mlekiem na stół,
Z żelazkiem, co duszę ma?
Niech każdy jedzie
Tam, gdzie chce,
A ja swoje ścieżki znam!
Chcę wyjechać na wieś,
Gdzie się zatrzymał w polu czas;
Chcę w nieruchomym stawie
Zobaczyć swoją twarz.
Chcę wyjechać na wieś,
Dojrzałe wiśnie z drzewa rwać,
W glinianym piecu upiec chleb
Ostatni może raz.
Czy jest jeszcze gdzieś
Prawdziwa ta wieś,
Spokojna, wesoła wieś,
Gdzie kisi się barszcz,
Gdzie w piątek na targ
Furmanką się rano gna,
Gdzie całe dwa dni
I noce na bis
Niejedno wesele trwa?
Niech każdy jedzie
Tam, gdzie chce,
A ja swoje ścieżki mam!
Chcę wyjechać na wieś,
Gdzie się zatrzymał w polu czas;
Chcę w nieruchomym stawie
Zobaczyć swoją twarz.
Chcę wyjechać na wieś,
Dojrzałe wiśnie z drzewa rwać,
W glinianym piecu upiec chleb
Ostatni może raz.
Wojciech Stanislaw Trzcinski
Obiecałam TUTAJ opowieść o niezwykłej kobiecie. 
Zatem....
Tasha Tudor, a właściwie Starling Tasha Tudor Burgess urodziła się 28 sierpnia 1915 w Bostonie jako córka architekta marynarki wojennej  i znanej portrecistki Rosamund Tudor. Po urodzeniu została nazwana na cześć swojego ojca. Jednak ponieważ ojciec był wielbicielem Nataszy z Wojny i Pokoju, to córka wkrótce stała się Nataszą. Imię potem zostało skrócone do Tasha.
Wczesne lata Tasha spędziła w Marblehead w stanie Massachusetts, zanim ojciec w związku z pracą, nie został przeniesiony do North Chevy Chase w stanie Maryland.
Podczas spotkań towarzyskich była zwykle przedstawiana jako „córka Rosamund Tudor, Tasha”. To prowadziło do przekonania, że jej nazwisko brzmiało Tudor. Tasha polubiła to brzmienie i ostatecznie zmieniła legalnie nazwisko, gdy po raz drugi się rozwiodła.
Tasha Tudor była znaną i cenioną, amerykańską pisarką i jednocześnie ilustratorką książek dla dzieci. Tworzyła przepiękne, sielskie obrazki, przywołujące wspomnienia spokojnego, beztroskiego i radosnego dzieciństwa.
Tasha Tudor zilustrowała prawie sto książek rysunkani z epoki wiktoriańskiej. Jej utwory przetłumaczono na kilka języków. Jej pierwsza historia, Pumpkin Moonshine, została wydana w 1938 roku jako prezent dla młodej siostrzenicy jej męża. To opowieść o małej dziewczynce i uciekającej dyni. Natomiast ostatnia z książek to Corgiville Christmas wydana w 2003 roku. Rysunki Taszy pojawiały się nie tylko w książkach, ale też na kartkach z życzeniami, zakładkach do książek i przedmiotach codziennego użytku.
Tasha Tudor miała czwórkę dzieci.  
W wieku 57 lat, gdy odchowała dzieci, zamieszkała w domku, wybudowanym dla niej przez syna w miejscowości Marlboro w Vermont i zdecydowała przenieść się ze swoim życiem do XIX wieku. Do epoki, którą kochała i którą tak pięknie malowała słowami i farbą. Zdobyła się na odwagę, aby żyć w sposób, który wielu współczesnych ludzi określiłoby zacofanym, staroświeckim.  Jednak dla Tashy było to urzeczywistnienie marzeń. Tam aranżowała swój świat. Ulubionym okresem historycznym Tashy była właśnie epoka wiktoriańska, dlatego urządziła swoje życie zgodnie z jej duchem. Cofnęła więc czas do 1830 roku bez projektantów i innych doradców, tylko według własnych pomysłów. Zaczęła tworzyć własny wymarzony, dla niektórych nierealny, ale dla Małej Dziewczynki jakże bajkowy świat, do którego i ona by się przeniosła. W którym chciałaby zanurzyć się choć na jeden dzień. 
Pewnie niektórzy pomyślą, że to niemożliwe.... Ktoś napisze ponownie, że Mała Dziewczynka powinna nareszcie dorosnąć i mocno stanąć obiema nogami na ziemi. A nie fruwać w obłokach, albo nie wiadomo gdzie. A ona przecież tak naprawdę bardzo szybko dorosła i w życiu realnym nikt, no prawie nikt, nie nazwałby jej Małą Dziewczynką, którą czasem jest tylko tutaj na zielonych, szumiących stronach. Tu taką może być do woli.
Jednak to nie temat na dzisiaj.
dzień jak co dzień na wsi
siano pachnie snem
siano pachniało w dawnych snach
popołudnia wiejskie grzeją żytem
słońce dzwoni w rzekę z rozbłyskanych blach
życie pola złotolite
wieczorem przez niebo pomost
wieczór i nieszpór
mleczne krowy wracają do domostw
przeżuwać nad korytem pełnym zmierzchu
nocami spod ramion krzyżów na rozdrogach
sypie się gwiazd błękitne próchno
chmurki siedzą przed progiem w murawie
to kule białego puchu
dmuchawiec
księżyc idzie srebrne chusty prać
świerszczyki świergocą w stogach
czegóż się bać
przecież siano pachnie snem
a ukryta w nim melodia kantyczki
tuli do mnie dziecięce policzki
chroni przed złem
Józef Czechowicz
Tashy Tudor udało się to. Przez 36 lat konsekwentnie rezygnowała ze wszystkiego, co przyniosła cywilizacja i postęp. Ale za to miała to, o czym zawsze marzyła. Wolność, swobodę i życie zgodne z naturą i podporządkowane jedynie jej prawom.
Bohaterka opowieści to krucha starsza pani, która ubierała się jak kobiety z epoki wiktoriańskiej. Nosiła długie, obszerne spódnice, koronkowe kołnierze, chustki na siwych włosach zaplecionych w warkocz  upięty z tyłu głowy. A ponieważ umiała szyć, tkać, robić na drutach, a także wytwarzać i farbować włóczkę, była praktycznie samowystarczalna.
Dom Tashy Tudor wyglądał tak, jak wyglądały domy w latach 30-tych XIX wieku. Został też zbudowany z materiałów jakich wtedy używano. Dom był stary, drewniany. Proste meble, sprzęt kuchenny i ogrodniczy był dopasowany do tego, jaki był używany w epoce wiktoriańskiej. Dom wymagał dużo pracy. Ale potrafi się odwdzięczyć ciepłem i przytulnością.  Nie było w nim prądu, a światło dawały lampy naftowe.  O miejscu na telewizor, radio, telefon, a co dopiero komputer nie było mowy.  Czy jednak Mała Dziewczynka dałaby sobie z tym radę?  Chociaż malutkie radio i telefon? Bo z kim mogłaby porozmawiać lub czegoś posłuchać...? Tashy Tudor towarzyszyły ukochane zwierzęta, ale czy na nie zdecydowałaby się Mała Dziewczynka?
Wieczorami dom oświetlały ciepłe płomienie świec, które sama robiła z pszczelego wosku, zaś w zimę robiła na drutach, grzejąc się w cieple kominka.
W czasach, gdy w amerykańskich domach pojawiały się pralki i lodówki, ona przeniosła się do chaty bez prądu i bieżącej wody, którą codziennie dźwigała w wiadrach ze studni. A żelazko podgrzewała na piecu opalanym drewnem. Wielu taką zmianę postrzegałoby jako porażkę. Ale nie Tasza! Dla niej przeprowadzka była spełnieniem marzeń o życiu z dala od hałasu i sztucznych problemów.
W chatce Corgie nie było więc TV, radia ani zegara. Tascha żyła tak, jak chciała, zgodnie z rytmem natury. Pobudką był wschód słońca – wówczas wędrowała do studni po wodę i zaczynała krzątaninę wokół domu, zwierząt i ogrodu. Dbała o zasoby spiżarni, szyła odzież dla rodziny, gotowała, sprzątała, dekorowała dom, podejmowała przyjaciół, dzieci i wnuki. W chwilach wolnych od pracy nadal tworzyła ilustracje do książek, robiła piękne pocztówki i inne ręcznie wykonywanych prezentów, którymi hojnie obdarowywała rodzinę i znajomych podczas świąt.  A przed pójściem spać, wraz z zachodem słońca, siadała przy kominku z filiżanką herbaty.
Mała Dziewczynka stara się żyć zgodnie z wędrówką Króla Słońce po niebie, ale nie zawsze jest to możliwe. Może kiedyś uda się to jej?
Na wsi
Tu Pan Bóg jest na serio pewny i prawdziwy
bo tytaj wiedzą kiedy kury karmić
jak krowę doić żeby nie kopnęła
jak starannie ustawić drabinkę do siana
jak odróżnić liść klonu od liścia jaworu
tak podobne do siebie lecz różne od spodu
a liści nie zrozumiesz ani nie odmienisz

tu wiedzą że konie stoją głowami do środka
że kos boi się bardziej w ogrodzie niż w lesie
że skowronek spłoszony raz jeszcze zaśpiewa
kukułka tutaj żywa a nie nakręcona
pszczoła wciąż się uwija raz w prawo raz w lewo
a mirt rozkwita tylko w zimnym oknie
ptaki też nie od razu wszystkie zasypiają
zresztą mogą się czasem serdecznie pomylić
jak ktoś kto bije żonę by zranić teściową
i wiadomo że sosny niebieskozielone
a dziurawiec to żółte świętojańskie ziele

tu Pan Bóg jest jak Pan Bóg pewny i prawdziwy
tylko dla filozofów garbaty i krzywy
ksiądz Jan Twardowski

piątek, 19 sierpnia 2022

Myśli o wędrowaniu

Strofy o późnym lecie
Zobacz, ile jesieni!
Pełno jak w cebrze wina,
A to dopiero początek,
Dopiero się zaczyna.

Nazłociło się liści,
Że koszami wynosić,
A trawa jaka bujna,
Aż się prosi, by kosić.

Lato, w butelki rozlane,
Na półkach słodem się burzy.
Zaraz korki wysadzi,
Już nie wytrzyma dłużej.

A tu uwiądem narasta
Winna, jabłeczna pora.
Czerwienna, trawiasta, liściasta,
W szkle pękatego gąsiora.

Na gorącym kamieniu
Jaszczurka jeszcze siedzi.
Ziele, ziele wężowe
Wije się z gibkiej miedzi.
Julian Tuwim 
Właśnie zachwycam się płowowłosą, opaloną, z piegami na twarzy i spracowanymi rękami królewną Lato.
Zmęczona żniwami, pracą w sadach i ogrodach  Pani Lato skraca dni i wydłuża noce. Świat, zwłaszcza pracujący razem z córką Króla Słońce, także potrzebuje odpoczynku. Ja praktycznie nie pomagam im w zbieraniu plonów, jednak tradycyjnie jak co roku zaczynam marzyć o odpoczynku, o wędrowaniu znajomymi ścieżkami.
Niestety w tym roku nie wyjeżdżam. Dopiero co, po miesiącach siedzenia na zakręcie, wyruszyłam w drogę, z obawą stawiając pierwszy krok, a potem następny i następny.. Mam tyle do nadrobienia, nadgonienia.... No nie, gonienia to raczej nie będzie, a jedynie szybszy marsz. Dlatego złapię za rękę ubraną w sierpniową sukienkę królewnę i poproszę, aby zwolniła. Bo gdzież ona tak się spieszy? Bo czyż nie lepsze będzie wędrowanie z jej ojcem Królem Słońce i spokojne podziwianie świata dookoła? Każdy dzień można  rozpoczynać, gdy jeszcze nie do końca obudzony Król Słońce w towarzystwie śpiewu ptaków myje twarz, a jego promyczki odbijają się w błyszczących kroplach rosy.
Również wieczory są godne uwagi, gdy zmęczony wędrówką Król Słońce czerwienieje, purpurowieje.... Ale oczywiście nie z gniewu. Może raczej ze zmęczenia. Każdego ranka i wieczoru jest est  inna paleta barw. 
Lubię to wędrowanie w leniwe, spokojne i stateczne dni dojrzałej Pani Lato. 
Bo przecież nie chodzi o to, aby jak najwięcej zobaczyć, zwiedzić, zaliczyć.....
Podróż
Je­śli wy­bie­rasz się w po­dróż niech bę­dzie to po­dróż dłu­ga
wę­dro­wa­nie po­zor­nie bez celu błą­dze­nie po omac­ku
że­byś nie tyl­ko ocza­mi ale tak­że do­ty­kiem po­znał szorst­kość zie­mi
i abyś całą skó­rą zmie­rzył się ze świa­tem

Za­przy­jaźń się z Gre­kiem z Efe­zu Żydem z Alek­san­drii
po­pro­wa­dzą cie­bie przez uśpio­ne ba­za­ry
mia­sta trak­ta­tów kryp­to­por­ty­ki
tam nad wy­ga­słym ata­no­rem ta­bli­cą szma­rag­do­wą
ko­ły­szą się Ba­si­le­os Va­lens Zo­si­ma Ge­ber Fi­la­let
(zło­to wy­pa­ro­wa­ło mą­drość po­zo­sta­ła)
przez uchy­lo­ną za­sło­nę Izy­dy
ko­ry­ta­rze jak lu­stra opra­wio­ne w ciem­ność
mil­czą­ce ini­cja­cje i nie­win­ne or­gie
przez opusz­czo­ne sztol­nie mi­tów i re­li­gii
do­trze­cie do na­gich bo­gów bez sym­bo­li
umar­łych to jest wiecz­nych w cie­niu swych po­two­rów

Je­że­li już bę­dziesz wie­dział za­milcz swo­ją wie­dzę
na nowo ucz się świa­ta jak joń­ski fi­lo­zof
sma­kuj wodę i ogień po­wie­trze i zie­mię
bo one po­zo­sta­ną gdy wszyst­ko prze­mi­nie
i po­zo­sta­nie po­dróż cho­ciaż już nie two­ja

Wte­dy oj­czy­zna wyda ci się mała
ko­ły­ska łód­ka przy­wią­za­na do ga­łę­zi wło­sem mat­ki
kie­dy wspo­mnisz jej imię nikt z tych przy ogni­sku
nie bę­dzie wie­dział za jaką leży górą
ja­kie ro­dzi drze­wa
kie­dy tak iście mało po­trze­ba jej czu­ło­ści
po­wta­rzaj przed za­śnię­ciem śmiesz­ne dźwię­ki mowy
że - czy - się
uśmie­chaj się przed za­śnię­ciem do śle­pej iko­ny
do ło­pu­chów po­to­ku do stecz­ki do łę­gów
prze­mi­nął dom
jest ob­łok po­nad świa­tem

Od­kryj zni­ko­mość mowy kró­lew­ską moc ge­stu
bez­u­ży­tecz­ność po­jęć czy­stość sa­mo­gło­sek
któ­ry­mi moż­na wy­ra­zić wszyst­ko żal ra­dość za­chwyt gniew
lecz nie miej gnie­wu
przyj­muj wszyst­ko

Co to za mia­sto za­to­ka uli­ca rze­ka
ska­ła któ­ra ro­śnie na mo­rzu nie pro­si o na­zwę
a zie­mia jest jak nie­bo
dro­go­wska­zy wia­trów świa­tła wy­so­kie i ni­skie
ta­blicz­ki w proch się roz­pa­dły
pia­sek deszcz i tra­wa wy­rów­na­ły wspo­mnie­nia
imio­na są jak mu­zy­ka przej­rzy­ste i bez zna­cze­nia
Ka­lam­ba­ka Or­cho­me­nos Ka­val­la Le­va­dia
ze­gar sta­je i od­tąd go­dzi­ny są czar­ne bia­łe lub nie­bie­skie
na­sią­ka­ją my­ślą że tra­cisz rysy twa­rzy
kie­dy nie­bo po­ło­ży pie­częć na twej gło­wie
cóż może od­po­wie­dzieć ostom wy­żło­bio­ny na­pis
od­daj pu­ste sio­dło bez żalu
od­daj po­wie­trze in­ne­mu

Więc je­śli bę­dzie po­dróż niech bę­dzie to po­dróż dłu­ga
po­wtór­ka świa­ta ele­men­tar­na po­dróż
roz­mo­wa z ży­wio­ła­mi py­ta­nie bez od­po­wie­dzi
pakt wy­mu­szo­ny po wal­ce

wiel­kie po­jed­na­nie
ZBIGNIEW HERBERT
Świat jest jak książka, a kto nie podróżuje, przeczytał tylko jedną stronę – pisał św. Augustyn. Dziś książek czytamy mniej, ale podróżujemy coraz więcej. Czego szukamy, co znajdujemy, co możemy znaleźć?
Chcemy oderwać się od codzienności, odpocząć, nacieszyć słońcem, poleniuchować.
Czasem nawet najwięksi zwolennicy nicnierobienia podnoszą się z leżaków, gdy usłyszą propozycję obejrzenia czegoś ciekawego. Nie ma znaczenia, czy będą to piramidy w Egipcie, bazar w Tunezji czy kościółek na Mazurach – reakcja jest zawsze podobna. Chęć poznania czegoś nieznanego okazuje się silniejsza od lenistwa. Kto mu ulegnie, robi pierwszy krok w kierunku przemiany z turysty w podróżnika. Nawet chiński mędrzec Laozi mówił: „nawet najdalsza podróż rozpoczyna się od pierwszego kroku”. Jeśli zdecydujemy się postawić następny, nie sposób przewidzieć, dokąd zajdziemy i co odkryjemy.

Bo podróż to nie tylko pokonywanie drogi, to także przekraczanie granic między tym, co znane i swojskie, a tajemnicze i inne. Inny człowiek, kultura, religia, obyczaje... To  wywołuje zaciekawienie i chęć poznania czegoś nowego.
Podróżowanie jest poznawaniem świata, ale także samego siebie. Niespodziewanie odkrywamy w sobie nieznane wcześniej emocje, uczucia, wrażliwość.
Im lepiej poznajemy świat, tym bardziej uświadamiamy sobie, że nie ma w nim prostych podziałów na to, co dobre i złe, prawdziwe i niesłuszne, czarne czy białe... Jego istotą i największą wartością jest różnorodność. Każdy człowiek ma swoją prawdę, od każdego można się czegoś nauczyć, trzeba jedynie chcieć się otworzyć na tę wiedzę. Jeśli potrafimy to zrobić, spojrzymy na rzeczywistość innymi oczami i być może wyłowimy z niej skarby, których istnienia nawet nie podejrzewaliśmy.
Prawdziwa podróż to taka, która nie polega na snuciu się w tłumie znudzonych turystów za powtarzającym wyuczone formułki przewodnikiem, a nie daj Boże za pędzącym i poganiającym.
Wolę wstawać o własnej, dogodnej godzinie, a czasem nawet zaspać. Potem iść swoim tempem i nawet zabłądzić. Zjeść obiad w spokoju i powoli ruszyć dalej, a może po prostu usiąść na ławeczce, pniu, kamieniu i zapatrzyć się w niebo lub przestrzeń przed sobą. Bo dlaczego mam się spieszyć? 
Prawdziwe wędrowanie, to takie, które pozwalała na spokojne wsłuchanie się w świat i w siebie. Nie musi to być wyprawa na krańce świata. Król Słońce równie pięknie wschodzi i zachodzi nad Bałtykiem i Morzem Śródziemnym.  Górskie pejzaże z równą siłą urzekają w Bieszczadach jak i w Alpach. Radość dzieci jest taka sama w Polsce i w Afryce. Poddając się urokowi tych obrazów zapominamy o tym, co nas martwi, niepokoi.... Nie ma nic bardziej złudnego niż oceny innych wystawiane na podstawie obrazków obejrzanych  zza szyby autokaru czy pertraktacji ze sprzedawcami pamiątek  w sklepikach przed hotelem. To tak jakby cudzoziemiec obszedł w kilka minut Jasną Górę, rzucił okiem na obraz Czarnej Madonny, zrobił parę zdjęć modlącym się tłumom i już wydawał opinie o religijności i duchowości Polaków. Zupełnie inaczej spojrzałby na nie, gdyby choć na kilka godzin  przyłączył się do pielgrzymów. Zwłaszcza że to oni są "ludźmi drogi w przeciwieństwie do turystów "zaliczających" kolejne atrakcje. 
Dlatego warto zrobić ten pierwszy krok w kierunku prawdziwego wędrowania, a potem następnego i kolejnego... Warto spróbować. 
Wędrowiec
Wę­dro­wiec szedł przez pu­sty świat,
znu­żo­ny wiel­ce, głod­ny był;
wtem uj­rzał wda­li ślicz­ny sad,
do­szedł więc doń, do­byw­szy sił:
ga­łę­zie ja­błek, śliw i grusz
zgię­te nad zie­mią wi­szą tuż,
lecz mór na wszyst­kie drze­wa padł,
i owoc ro­ba­czy­wy był...

I wę­drow­co­wi po­nad skroń
za­świsz­czał wiatr, mó­wią­cy doń:
idź da­lej... da­lej... da­lej!...

I strasz­ny, wście­kły słoń­ca żar
po­czął wę­drow­ca pra­żyć z nieb,
i duch w nim od pra­gnie­nia marł,
a wody kro­pli nie miał step -
wtem uj­rzał palm zie­lo­ny liść
i ku oa­zie po­czął iść,
ale nie zna­lazł wod­nych czar,
tyl­ko wy­schnię­tej stud­ni sklep...

I wę­drow­co­wi po­nad skroń
za­świsz­czal wiatr, mó­wią­cy doń:
idź da­lej... da­lej... da­lej!...

Wsparty o swój wędrowny kij,
jął się więc martwą pustką wlec
i wołał niebu: dalej drwij!
a z trudu pot mu począł ciec - -
wtem ciemnych dębów dostrzegł las
i pobiegł doń odpocząć raz.
KAZIMIERZ PRZERWA-TETMAJER

piątek, 12 sierpnia 2022

Dopóki wiatr rozwiewa włosy



Świat
Wabi kolorami
podsuwa nierealne obietnice
łasi się do stóp
zdobywa naiwnych
porzuca niewiernych
zastawia pułapki
tylko ptaki szybują wysoko
Czas biegnie, ucieka przede mną, nie daje się złapać. Zresztą nie tylko czas, wszystko dookoła pędzi. Niestety od tej przerwy na zakręcie nie jestem już tak szybka, nie nadążam. Często zmęczona tym pędem przystaję i zadaję sobie pytania „Po co i dokąd? Czy warto? Czy biegnę w dobrym kierunku?” Jednak jeżeli tego nie zrobię, to co mnie czeka w przyszłości? I tak kółko się zamyka. Dlaczego musimy dostosować się do tego, co nas otacza, chociaż nas to nie uszczęśliwia?
Rok temu marzyłam o spokoju. Uspokojeniu za szybko bijącego serca, spokoju biegnących nie wiadomo dokąd myśli. Po prostu o spokoju wewnętrznym.
Wypowiedziałam te słowa i zatrzymałam się dosłownie. Moje serce się wyciszyło, nogi zwolniły, myśli zaczęły krążyć wokół innych tematów.
Wszystkim wydaje się, że spokój nie jest łatwo przytulić do siebie, przygarnąć. A przecież właśnie tak powinno być. Przecież jest on wolny, trochę nawet leniwy. A ten pędziwiatr niepokój, chociaż gna do przodu, ma wielu zwolenników, którzy pozwalają mu się rozpanoszyć u siebie, a potem ponieść nie wiadomo gdzie i dokąd.
Niepokój przywiewa również niepotrzebne myśli.
Coraz częściej zaczynam myśleć o przyszłości i tym co życie mi przyniesie. Nie da się nie myśleć o przyszłości, bo myśli napływają bez pozwolenia. Przychodzą i napawają mnie niepokojem. Zaczynam się wówczas zastanawiać, jak dam sobie radę w przyszłości zdana tylko na siebie.
Spokój
Cóż to jest spokój
zapytałam kolejny raz
czy niepokój przepędza spokój
czy mogę być spokojna
kiedy serce potargane w strzępy
i ciągle łatane
na nic się zdaje

wytłumacz mi sens słowa
którego nie doświadczam
Powinnam powyganiać te wszystkie przytłaczające mnie myśli. Przecież nie lubię tego wewnętrznego niepokoju, który wychodzi po cichu na powierzchnię. Tak, wiem, nie ma sensu martwić się na zapas, tylko jak to zrobić, żeby tego nie robić?
Pracuję w firmie jakich wiele, gdzie przede wszystkim rządzi pieniądz i młodość. Ja też muszę być młoda. Nikogo nie obchodzi, że ludzie mający po 20 lat są dyletantami, a osoby mające pewien bagaż doświadczeń są mądrzejsze, bardziej odpowiedzialne i zaangażowane.
Niestety swoją wartość muszę potwierdzać nie tylko tym co wiem i potrafię, ale także tym jak wyglądam, jakie mam poglądy… Gdzie mądre, pracowite osoby, ale powoli starzejące się znajdą nową pracę?
Chciałabym jednak tego co wydaje się nierealne. Chciałabym mieć zapewnioną pracę, aby nie lękać się każdego nadchodzącego dnia i zarabiać tyle, żeby czuć się finansowo bezpiecznie. Nie chcę z utęsknieniem czekać na koniec każdego miesiąca i przeliczać każdej wydanej złotówki. Na szczęście nie jest jeszcze tak źle. Mogę sobie pozwolić jeszcze na małe szaleństwa dla przyjemności. Jednak to rozwarstwienie społeczeństwa, jakie obserwuję dookoła napawa mnie lękiem.
Zbliżająca się powoli emerytura jest jednak jak odległy żaglowiec, który właśnie wyłonił się zza horyzontu i zmierza w moją stronę, nie zważając na burze, wysokie fale, a czasem brak wiatru. Powoli, ale systematycznie płynie w moim kierunku. Może się wydawać, że jest jeszcze daleko, ale się zbliża.
Przystań spokoju
Idę spokojnie szlakiem
przetartym przez ciebie
chwytam w ręce twój oddech
i biciem twojego serca
odmierzam swój czas
zgarniam najpiękniejsze słowa
otulające mój sen
pod powiekami zamykam twój obraz
trwający w wiecznym oczekiwaniu
na najmniejszy ruch
rozwiewający jak zawsze
mroki zwyczajnych dni
nie ma już smutku
i ręce wędrują bezpiecznie
ku przystaniom najprawdziwszego spokoju
odkrywanego wciąż
w najpiękniejszym spojrzeniu
którego nie muszę się lękać.
Ale dość tych myśli. Przecież Pani Lato przebudziła się na dobre. Jest gorąco i beztrosko. Falują jeszcze niektóre nieskoszone pola zbóż może jeszcze z makami i chabrami….
Zapach lata uskrzydlił mnie, a niepokojące odfrunęły.
Przez następne dni jako czarownica polatam sobie w chmurach. 
Wszyscy lubią najbardziej błękit bezchmurnego nieba. Jednak ja jestem inna i lubię dostrzec poszarpane kłaczki obłogów.  Z tej perspektywy nad chmurami, mogę zupełnie inaczej spojrzeć na  ten mój kawałek świata. Jest on zawsze: jasny, przejrzysty, słoneczny, ciepły, optymistyczny.
Zapominam na chwilę, że w codziennym życiu istnieją jakieś problemy, chociażby ciągnący się nieustająco od początku roku remont elewacji. Kto czytał, ten wie. Kto nie zna tematu to zapraszam TUTAJ i TUTAJ. Nawiasem pisząc teraz panowie spiłowali położony wiosną nierówny styropian i sobie poszli. Wszystkie resztki walają się po balkonie. Najgorzej jest z tymi drobinkami, których jest mnóstwo i które przy każdym podmuchu wchodzą do mieszkania. Sprzątanie? Syzyfowa praca. I znowu wyjdę na jędzę w spółdzielni. Na cóż... Ale zazwyczaj osiągam to, co chcę. Koniec. Przecież chcę odfrunąć od tych problemów.
A więc... Pofruwam sobie (na miotle?) nad chmurami. Jest tylko pędzący ze mną wiatr i słońce. Potem, gdy już wyląduję, to pobiegnę boso po nieskoszonej, mokrej od rosy trawie w moim ogrodzie. Po chwili jednak w promieniach wschodzącego słońca rosa opuści źdźbła traw i znowu stanie się zielonym niebem.

Pewnie przez moją dziecięcą beztroskę niejeden mieszkający tam robaczek straci życie pod moimi stopami. Jednak w tamtym momencie nie będę myślała o tym. Kto w takiej chwili myśli o czymś takim? Będę  biegać wolna jak ptak. Szkoda tylko, że nie mogę tak na dobre się rozpędzić… Zaraz bowiem pojawi się płot sąsiadów. Może więc warto znowu udać się na pola? Przecież tam jest tak pięknie. Nieskoszone łąki pełne są pachnących i puszystych rumianków, które wychylają się zza kłosów traw, nawłoci... Łąki mojego dzieciństwa. Warto byłoby zrobić sobie taki kolorowy bukiet i zanieść go do domu. Tak zrobię. Niedługo przecież moje ulubione Święto Matki Bożej Zielnej.
Dawno już nie miałam okazji położyć się na takiej łące wśród traw, aby popatrzeć w płynące puchate obłoki, 
słuchać koncertu świerszczy i innych żyjących tam stworzonek.
Promienie słońca mnie ogrzały, rozjaśniły myśli przepędziły melancholię dnia powszedniego. Cofnęłam się w przeszłość kiedy patrzyłam na wesołe zabawy bratanków w ogródku. Czasem pogoniłam za nimi wokół jedynego starego drzewka. Było mi tak dobrze, że niczego więcej nie potrzebowałam.
Dzięki takim chwilom na łonie natury oddycham i nabieram sił. Moje myśli przestają biegać jak szalone i układają się, w szufladce dla nich przeznaczonej. Sklejam te kawałki rozbieganych myśli i dopasowuje je do siebie, aby tworzyły kolorową układankę.
Zupełnie nie wiem jak mam wrócić do siedzenia przy biurku po tych kolejnych wolnych dniach. Jak mam znowu się przestawić na zwykły, szary, dzień? Jak mam znosić te wielomiesięczne niedogodności remontowe? 
A przecież już od lat staram się, aby te weekendowe powroty tak mnie nie przygnębiały. Niestety  nie potrafię nad tym zapanować, chociaż uczę się tego od lat. Kiedyś przeczytałam "Człowiek jest twardszy od stali, odporniejszy niż kamień i... delikatniejszy niż róża..."
Może coś w tym jest? Bo przecież ja taka właśnie jestem? 
Szkoda, że taki spokój wewnętrzny zwykle nie trwa długo. Jednak nasze życie nie składa się z samych sobót i niedziel. To przede wszystkim zwykłe, pracowite dni. Też je lubię, ale najbardziej w moim Domu.
Ruda Ania z Zielonego Wzgórza mawiała „Zawsze robi mi się smutno, gdy coś miłego się kończy. Co prawda zawsze można mieć nadzieję na coś jeszcze milszego, ale co do tego nigdy nie ma pewności”
Ale to nie pora na smutki. Przede mną parę spokojnych dni, z nocami spadających gwiazd, które spełniają marzenia.
Może jutro życie dla odmiany czymś pozytywnym mnie zaskoczy i znowu poczuję wiatr we włosach?

Dopóki wiatr rozwiewa włosy
Unoszona
na skrzydłach poezji
przemierzasz
nieznane lądy okryte płaszczem nadziei
otwierasz strofy marzeń
by za chwilę
nadać im kształt dzieła
spod twej ręki
wyfruwają zaklęte ptaki
które znów przycupną
pośród słów zapisanych ludzką ręką
zanurzasz się
w oceanie ciągle nowych myśli
z których łowisz korale spełnień
dopóki
wiatr rozwiewa twoje włosy
możesz zaglądać w oczy gwiazdom
i ręką kreślić tor komety
by twoje drogi
szybowały w niebiosach
których odgłos słyszysz na ziemi
dopóki
jesteś w blasku starego srebra
w szumie ocalałej muszelki
możesz powiedzieć
JESTEM.
wiersze i obrazy Basia Wójcik