sobota, 25 lipca 2020

Czas pielgrzymek

Podróż
Jeśli wybierasz się w podróż niech będzie to podróż długa
wędrowanie pozornie bez celu błądzenie po omacku
żebyś nie tylko oczami ale także dotykiem poznał szorstkość ziemi
i abyś całą skórą zmierzył się ze światem

Zaprzyjaźń się z Grekiem z Efezu Żydem z Aleksandrii
poprowadzą ciebie przez uśpione bazary
miasta traktatów kryptoportyki
tam nad wygasłym atanorem tablicą szmaragdową
kołyszą się Basileos Valens Zosima Geber Filalet
(złoto wyparowało mądrość pozostała)
przez uchyloną zasłonę Izydy
korytarze jak lustra oprawione w ciemność
milczące inicjacje i niewinne orgie
przez opuszczone sztolnie mitów i religii
dotrzecie do nagich bogów bez symboli
umarłych to jest wiecznych w cieniu swych potworów

Jeżeli już będziesz wiedział zamilcz swoją wiedzę
na nowo ucz się świata jak joński filozof
smakuj wodę i ogień powietrze i ziemię
bo one pozostaną gdy wszystko przeminie
i pozostanie podróż chociaż już nie twoja

Wtedy ojczyzna wyda ci się mała
kołyska łódka przywiązana do gałęzi włosem matki
kiedy wspomnisz jej imię nikt z tych przy ognisku
nie będzie wiedział za jaką leży górą
jakie rodzi drzewa
kiedy tak iście mało potrzeba jej czułości
powtarzaj przed zaśnięciem śmieszne dźwięki mowy
że - czy - się
uśmiechaj się przed zaśnięciem do ślepej ikony
do łopuchów potoku do steczki do łęgów
przeminął dom
jest obłok ponad światem

Odkryj znikomość mowy królewską moc gestu
bezużyteczność pojęć czystość samogłosek
którymi można wyrazić wszystko żal radość zachwyt gniew
lecz nie miej gniewu
przyjmuj wszystko

Co to za miasto zatoka ulica rzeka
skała która rośnie na morzu nie prosi o nazwę
a ziemia jest jak niebo
drogowskazy wiatrów światła wysokie i niskie
tabliczki w proch się rozpadły
piasek deszcz i trawa wyrównały wspomnienia
imiona są jak muzyka przejrzyste i bez znaczenia
Kalambaka Orchomenos Kavalla Levadia
zegar staje i odtąd godziny są czarne białe lub niebieskie
nasiąkają myślą że tracisz rysy twarzy
kiedy niebo położy pieczęć na twej głowie
cóż może odpowiedzieć ostom wyżłobiony napis
oddaj puste siodło bez żalu
oddaj powietrze innemu

Więc jeśli będzie podróż niech będzie to podróż długa
powtórka świata elementarna podróż
rozmowa z żywiołami pytanie bez odpowiedzi
pakt wymuszony po walce

wielkie pojednanie
Zbigniew Herbert
Koniec lipca, początek sierpnia…  Czas pielgrzymek do miejsc związanych z naszą wiarą. 
Może jest to związane, że pod koniec lipca swoje święto mają dwaj pielgrzymi?
25 lipca wspominamy św. Jakuba Apostoła, który według legendy dotarł w podróżny misyjnej do Hiszpanii i św. Krzysztofa – patrona podróżnych i kierowców.
Jednak chyba już zapomnieliśmy, że pielgrzymowanie jest najstarszym sposobem prawdziwego podróżowania. W czasach, gdy nikomu jeszcze nie śniło się o turystyce, na dalekie szlaki ruszali kupcy i żołnierze, ale nimi nie kierowało pragnienie zrozumienia świata, siebie.
Wyższe, niematerialne cele przyświecały jedynie pątnikom.
Do miejsc świętych podążali i wciąż podążają wyznawcy niemal wszystkich religii - chrześcijanie, buddyści, muzułmanie, hinduiści. Jest to dowód, że chociaż pod wieloma względami różnimy się, to w głębi ducha jesteśmy do siebie podobni, odczuwamy te same potrzeby i tak samo staramy się je zaspokajać .
Oczywiście ludzie bywają różni i trzeba zachować minimum ostrożności. Z reguły jednak tych, którzy ostrzegą przed niebezpieczeństwem, jest więcej niż złoczyńców. Ryszard Kapuściński napisał w "Lapidariach: "To, że mogłem podróżować, że w ogóle żyję, zawdzięczam bardzo wielu osobom, których nie znam. Nie wiem, jak się nazywają, nie wiem, co robią. Po prostu ratowali mi życie lub umożliwiali pracę W sposób całkowicie bezinteresowny. Wierzę w dobrą stronę natury ludzkiej. W człowieku jest dużo dobra potencjalnego, tylko trzeba je w nim przebudzić, wydobyć je, a to można zrobić tylko przez okazanie mu życzliwości i szacunku".
Jeśli najwybitniejszy reporter, który znał świat jak mało kto, mówi, że ludzie są z natury dobrzy, wręcz nie wypada się z tym nie zgadzać. Taki zastrzyk optymizmu to kolejne dobro płynące z podróżowania. Jego działanie jest pod wieloma względami podobne do oddziaływania prawdziwego leku - najpierw lekki  szok, potem powolna, ozdrowieńcza terapia.
Wędrówką życie jest człowieka
Wędrówką jedną życie jest człowieka;
Idzie wciąż,
Dalej wciąż,
Dokąd? Skąd?
Dokąd? Skąd?

Jak zjawa senna życie jest człowieka;
Zjawia się,
Dotknąć chcesz,
Lecz ucieka?
Lecz ucieka!

To nic! To nic! To nic!
Dopóki sił
Jednak iść! Przecież iść!
Będę iść!

To nic! To nic! To nic!
Dopóki sił,
Będę szedł! Będę biegł!
Nie dam się!

Wędrówką jedną życie jest człowieka;
Idzie tam,
Idzie tu,
Brak mu tchu?
Brak mu tchu!

Jak chmura zwiewna życie jest człowieka!
Płynie wzwyż,
Płynie w niż!
Śmierć go czeka?
Śmierć go czeka!

To nic! To nic! To nic!
Dopóki sił
Jednak iść! Przecież iść!
Będę iść!

To nic! To nic! To nic!
Dopóki sił,
Będę szedł! Będę biegł!
Nie dam się!
Edward Stachura
Gdy docieramy do jakiegoś fascynującego miejsca, też w pierwszej chwili przeżywamy wstrząs. Jedni doznają oszołomienia, inni wpadają w zachwyt, niektórzy z trudem powstrzymują łzy. Każdy ma swoje marzenia i na swój sposób okazuje emocje, jakie wywołuje ich spełnienie.
Ale prawdziwa magia zaczyna się później, gdy już oswoimy się z tym, co najbardziej rzuca się w oczy, i zaczniemy wnikać pod powierzchnię oczarowujących nas miejsc czy zdarzeń.
Innych wrażeń doznajemy w mrocznej, gotyckiej katedrze,  gdy obchodzimy ją za przewodnikiem, a zupełnie innych gdy o sami, niespiesznie zanurzamy się w jej zakamarki i dajemy ponieść wyobraźni. To tylko jeden przykład i chyba nie ma sensu szukać następnych, gdyż odczucia te zależą od osobistej wrażliwości. Ktoś może pozostać obojętny na mistykę świątyń, a przeżyje "odlot", obserwując zachwycający pejzaż, uroczyste obrzędy czy zwyczajną ludzką krzątaninę. Pewne jest jedno - nie osiągniemy tej duchowej radości, jeśli bez przerwy będziemy zerkać na zegarek.
Ja najchętniej wędrowałabym przez dróżki świata samotnie, moim własnym tempem. Z dala od podzielonego sporami świata. Przecież gdzieś tam jest też wyciszony świat który niezmiennie przyciąga i fascynuje. Ze zwykłej, wydeptanej drogi skręciłabym w polną dróżkę, zdjęła buty i wędrowała dalej boso po zroszonej, ukwieconej, pachnącej i szumiącej jej mieszkańcami łące. Dookoła poza tym cisza. Gdybym w tej wędrówce natknęła się jeszcze na przydrożną kapliczkę, to do szczęścia nie potrzebowałabym więcej. Warto zawsze wówczas zatrzymać się, przysiąść przy nich i na chwilę wyciszyć. Może udałoby się usłyszeć jej historię lub prośby i modlitwy, z którymi pielgrzymowano tu przez wieki lub po prostu sami zwrócimy się się z własnymi. Kto wie może zostaną one wysłuchane?
Tak czasem takie samotne wędrowanie jest potrzebne.
Jestem chyba zbyt dużą indywidualistką, aby poddawać się jakimś rygorom na wakacjach. Dlatego takie samotne wędrowanie cenię najbardziej
Wędrówka
Pewnego dnia
wyjdę z domu o świcie,
tak cicho,
że nawet się nie zbudzicie.

I pójdę,
i będę wędrować po świecie,
i nigdy mnie nie znajdziecie.
I nie wezmę ze sobą nikogo,
tylko tego małego chłopaka,
co wczoraj na schodach płakał
i bał się wrócić do domu,
a dlaczego
to tego
nie chciał powiedzieć nikomu.

I jeszcze weźmiemy ze sobą
tego czarnego kotka,
co miauczy zmarznięty na progu
i każdy odpycha go nogą,
i nie chce go wpuścić do środka.

I będziemy tak szli i szli
drogami, lasami, polami,
i każdy dzieciak,
i każdy pies
będzie mógł iść razem z nami.

I będziemy tak szli i szli
aż kiedyś,
po latach wielu,
staniemy wreszcie u celu.
I będzie tam ciepła ziemia
i dużo, dużo nieba,
i każdy będzie miał to,
czego najbardziej mu trzeba.

I będzie wspaniale.
Tak!
I niczego nie będzie nam brak!
I tęsknić nie będę wcale!
I tylko czasami, czasami
pomyślę,
że byłoby dobrze,
gdybyście wy
byli z nami...
Danuta Wawiłow

piątek, 17 lipca 2020

Wakacje Małej Dziewczynki

Wstał kolejny letni, cichy, orzeźwiający świt. Jak zazwyczaj był złocisty, lecz dziś jakby odrobinę blady. Dodaje mi jednak energii i siły przed kolejnym upalnym dniem. Chłód za chwilę zniknie jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, aby ponownie pojawić się wieczorem. Ale przecież wiadomo od świętej Anki (to już niedługo) chłodne wieczory i ranki. I jak dla mnie tylko one mogłoby być. Po co te upalne południa i popołudnia? Do tego jeszcze burzowe.
Podziwiam królewnę Lato, że w taki dzień ma silę pracować w polu, ogrodzie.... Od dawno wiadomo, że to najpracowitsza córka króla Słońce.
Jednak znowu odeszłam od tematu, przecież nie o tym chciałam pisać.
Minął kolejny ranek otulony mgiełką nostalgii. Ale latem takie ranki często się zdarzają. Jak każdego roku więc o tej porze powracają wspomnienia o moich dziadkach, a ja znowu błądzę myślami w poprzednim wieku i mieszkam we wspomnieniach. W świecie, który już nie istnieje.
Trudno się jednak ot tak cofnąć do kalendarza sprzed wielu lat. A przecież dobrze go pamiętam. Tuż przy drzwiach w kuchni Dziadków wisiał kalendarz, z którego codziennie Babcia lub Dziadek wyrywali kartkę. To był nawet taki rytuał. W lecie, kiedy tam przebywałam, kalendarz stracił już trochę na swojej wadze, ale z uporem dążył do szczuplejszej figury. Pod koniec roku był już chudziutki, tak że znikał i a jego miejsce zajmował następny, gruby i ciężki, który radośnie odmierzał kolejne dni i dostarczał również ciekawych informacji - kulinarnych, ogrodniczych, astrologicznych... Czasem zdarzało się nawet, że opowiadał dowcip lub pokazywał żart rysunkowy. Bardzo lubiłam ten codzienny rytuał i z niecierpliwością czekałam, co też można przeczytać lub zobaczyć na drugiej stronie kartki. Ale o kalendarzu już pisałam
Kartki z kalendarza
Kartkę z kalendarza, wyrywasz codziennie.
Czynność tę od lat, powtarzasz niezmiennie.
Lecz każda karteczka, powie coś innego,
Kiedy ją przeczytasz, wiesz już coś nowego.

Wiesz o imieninach, jaką mamy datę,
Ale też i o tym, czym nakarmić tatę.
Również o tym kiedy, wiosna nas przywita,
O tym, że agawa, raz w życiu zakwita.

Są tam też rocznice, ważne i mniej ważne
I opisy z życia, też na niepoważnie.
Kartki z kalendarza, choć tak bardzo małe,
Wiedzę nam poszerzać, będą przez rok cały.
znalezione w Internecie
W domu Dziadków były też inne rytuały.
Na wprost łózka w sypialni wisiał zegar. Dziadek o stałej porze ciągnął za łańcuchy, na których zawieszone były obciążniki. Gdy tylko podjeżdżały do góry, zegar oddychał z ulgą, uśmiechał się i potakiwał nam wahadłem. Znów miał siłę liczyć kolejne minuty i godziny. Tik tak, tik tak..... A przy każdej godzinie donośnie wołał bim bam, bim bam.... Dzisiaj, jak go wspominam z rozrzewnieniem, to zastanawiam się, jak to możliwe, że udawało się nam spać w nocy. Teraz pewnie nie zdecydowałabym się na taki eksponat. Jednak gdyby to był ten jeden, jedyny, to kto wie... Ale pewnie wyłączyłabym to bicie.
Stary zegar od pradziada
Stary zegar od pradziada
Nic nie robi, tylko gada...
Ledwie skończył – już zaczyna;
Co godzina – to nowina.

„Ej, wy dziatki ! Czy wy wiecie,
Jak bywało niegdyś w świecie?
jak bywało na tej ziemi
Przed latami, przed dawnymi?...

Tarcza moja, tak jak słońce,
Biła sercem szczerozłotym,
Sławnych godzin sta, tysiące
Wydzwoniłem swoim młotem.

Miałem w piersi głos ogromny:
Grałem marsze i mazurki,
I polonez wiekopomny
O tym królu, co bił Turki.

Dziś mi nikt już nie poradzi,
Z wiatrem poszło moje zdrowie...
Zapytajcie tylko dziadzi,
To on resztę wam opowie’’.

Stary zegar mruczy w ciszy,
Zgięta skrzypi w nim sprężyna
Ledwo idzie, ledwo dyszy
Przecież znowu bić zaczyna.
znalezione w Internecie
Codziennie Dziadek czytał regionalną gazetę. Wędrówka z Babcią lub Dziadkiem do pobliskiego kiosku zawsze była dla mnie atrakcją. Z czasem sama po nią biegałam i z ciekawością zaczęłam przeglądać. Teraz jak jestem w tamtych stronach, to staram się do niej zajrzeć. Każdego dnia siedziałam na taborecie w kuchni i patrzyłam jak Babcia rozpala ogień w piecu i nastawia wodę na ziemniaki. To nic, że obok stała kuchenka gazowa. Z pieca zawsze wszystko smakowało lepiej, a dla takiej dziewczynki jak ja było też ciekawsze.
Prawie codziennie wędrowaliśmy na drugi koniec miasteczka. Tam znajdowała się działka Dziadków. Zdecydowanie jednak wolałam, jak jechaliśmy z Dziadkiem samochodem. Było wówczas wygodnie i szybko.
Wówczas droga, którą podążaliśmy piechotą, wydawała mi się bardzo męcząca. Najpierw długą boczną, nieasfaltową drogą, potem marsz tuż przy torach kolejowych, następnie wspinaczka uliczką pod górkę i już było blisko.
Najbardziej pamiętam  marsz wąską ścieżką tuż przy torach.
Jednak, aby dojść do torów należało bardzo uważać, bo często w pobliżu wędrowały gęsi. czekając na przechodniów.  
Najciekawiej było, jak zbliżał się pociąg.
Dobrą minutę przed przyjazdem pociągu słyszeliśmy jak szepczą i mruczą tory. Potem zaczynały śpiewać. Na początku było cichutkie mormorando, potem głośniejsze zawodzenie. Tutut, tutut, tutut.... lubiłam i nadal lubię ten dźwięk. Może dlatego, że prawie zawsze mieszkałam blisko torów kolejowych.
Po chwili stukot i huk narastał. Jak nie udało się nam wcześniej dojść do uliczki, schodziliśmy ze ścieżki i czekaliśmy w bezpiecznej odległości. Nadjeżdżała ogromna lokomotywa spocona, groźna, z trudem ciągnąca wagony. Nagle rozlegał się gwizd, buchała para i pociąg stopniowo zwalniał, przejeżdżał pod mostem, zgrzytał hamulcami i zatrzymywał się na dworcu. To było niesamowite przeżycie, które zdarzało się bardzo rzadko, w porównaniu z marszem na działkę... Teraz niestety śpi na bocznicy lokomotywa....
Lokomotywa
Śpi na bocznicy lokomotywa,
Wielka, ogromna, rdza po niej spływa,
A nie oliwa.
Śpi i nie sapie, nawet nie dmucha,
Żar z jej zimnego brzucha nie bucha.
Wagonów nigdy już nie pociągnie,
Już o podróżach musi zapomnieć.

A przecież w czasach swojej młodości,
Woziła bardzo dostojnych gości:
Jaśnie hrabiego z jaśnie hrabiną,
Pana sędziego z żoną sędziną,
Oraz ministra, trzech generałów,
Premiera, a z nim doradców paru,
I jeszcze pomnę, razu pewnego,
Pana prezesa Banku Rolnego.

Warszawa-Wiedeń, Wiedeń-Warszawa,
Wieźć takich gości, to była sprawa!
Na stacjach tłumy, krzyki i kwiaty,
Grały orkiestry, grzmiały wiwaty.
Pociąg witano i odprawiano
Z wielkim przepychem wieczorem, rano.
Ciągle po szynach raźno się toczył,
We dnie
Lub w nocy,
We dnie
Lub w nocy.

Śpi na bocznicy lokomotywa,
Drzew gąszcz zielony szczelnie ją skrywa.
I tylko we śnie wspomina tak:
Tak, to-to, tak,
Tak, to-to, tak…
znalezione w Internecie
Tych naszych rytuałów, codziennych czynności było więcej... Jednak powoli się one zacierają w pamięci. Powinnam częściej myśleć o Dziadkach. W mojej pamięci jest dużo miejsca dla Dziadków. Powinnam pielęgnować te wspomnienia, aby się nie rozmyły. Kto powiedział, że lepiej koncentrować się na teraźniejszości? Oczywiście, teraźniejszość nie jest taka zła, czasem nawet uśmiecha się do mnie radosną chwilą. Jednak cóż ma mi lepszego od przeszłości do zaofiarowania dzisiaj? Tylko niepewne jutro?

niedziela, 12 lipca 2020

Początek kolejnego cyklu

Tydzień
Naokoło świata chodzi
najdziwniejsza z wszystkich rodzin.
Poniedziałek idzie przodem,
za nim Wtorek ciągnie Środę
czwarte miejsce tuż po Środzie
zajął Czwartek w tym pochodzie
Piątek depce mu po piętach
a Sobota jak najęta
wciąż językiem miele, miele
i narzeka na Niedzielę:
-Wiecznie z tobą są kłopoty,
bo umykasz od roboty
i narażasz się na kpiny,
zamiast przykład brać z rodziny!
Poniedziałek – chłopak złoty,
pierwszy spieszy do roboty.
Wtorek – krząta się jak pszczoła,
Środę - chwali cała szkoła,
Czwartek - robi sam porządki,
Piątek - uczy się na piątki,
ja jak mogę, tak pracuję,
a ty co? A ty próżnujesz!
Tu Niedziela się odzywa:
-A kto za was odpoczywa?
Wanda Chotomska
W zeszłym roku pisałam o miesiącach. Teraz przyszedł czas na tydzień i jego siedmioro dzieci.
Tydzień składa się z siedmiu dni i nie ma w tym nic szczególnie odkrywczego, a może jednak?
W tradycji idea 7 dni tygodnia wywodzi się z Biblii. Historia mówi jednak, że 7-dniowy tydzień znany był już ok. II wieku p.n.e. w starożytnej Babilonii – miał on związek z fazami księżyca: 7 dni odpowiada mniej więcej ¼ fazy księżyca. Wziął się on z obserwacji nieba. Starożytni zauważyli, że na niebie oprócz gwiazd stałych znajdują się również ruchomi wędrowcy, czyli planety. Do ciał niebieskich ,,błąkających się'' po niebie zaliczano wtedy również Księżyc i Słońce. Zatem starożytnych planet, widocznych gołym okiem było siedem: Słońce, Księżyc, Merkury, Wenus, Mars, Jowisz i Saturn. Babilończycy przypisywali liczbie "siedem" znaczenie magiczne, uważali ją za "świętą".
Siedem stało się cyfrą uświęconą również przez tradycję judaistyczną, według której świat został stworzony w sześć dni, a siódmego Stwórca wypoczywał. Siedmiodniowy podział wyniknął także z rytmu kalendarza księżycowego. Cykl naszego jedynego, naturalnego satelity składa się w przybliżeniu z 29 dni, w których mamy cztery kwadry po 7 dni. Nów, Pierwszą Kwadrę, Pełnię i Trzecią Kwadrę. Jakby nie liczyć wychodziło na to, że trzeba postawić na ,,siódemkę''.
Siedmiodniowy tydzień jako pośrednia jednostka między dobą a miesiącem ze starożytnej Babilonii rozprzestrzenił się wśród Żydów, potem wśród Greków i Rzymian. Wiele ludów arabskiego wschodu szybko zaakceptowało tydzień o siedmiu dniach.
W średniowieczu 7-dniowy tydzień został przyjęty do kalendarza kościelnego i wcielony w życie w wielu państwach, w tym w Polsce.
Co prawda w każdej z wielkich, monoteistycznych religii ustalono inny dzień, w którym należy się powstrzymać od pracy, ale co do zasady odnawiania się porządku siedmiu dni - zawsze w tej samej kolejności, była zgoda.
Tydzień
Tydzień dzieci miał siedmioro:
„Niech się tutaj wszystkie zbiorą!”

Ale przecież nie tak łatwo
Radzić sobie z liczną dziatwą:

Poniedziałek już od wtorku
Poszukuje kota w worku,

Wtorek środę wziął pod brodę:
„Chodźmy sitkiem czerpać wodę”.

Czwartek w górze igłą grzebie
I zaszywa dziury w niebie.

Chcieli pracę skończyć w piątek,
A to ledwie był początek.

Zamyśliła się sobota:
„Toż dopiero jest robota!”

Poszli razem do niedzieli,
Tam porządnie odpoczęli.

Tydzień drapie się w przedziałek:
„No, a gdzie jest poniedziałek?”

Poniedziałek już od wtorku
Poszukuje kota w worku
Jan Brzechwa
Jednak z historii wynika, że obok siedmiodniowego tygodnia, w różnych rejonach świata i w różnych czasach, niekiedy albo wcale nie stosowano podziału czasu na tygodnie, albo bywały tygodnie o innej liczbie dni. Np. w starożytnym Egipcie tydzień liczył 10 dni. W Biblii są opowieści, z których wynika, że Hebrajczycy, którzy właśnie wydostali się spod niewoli egipskiej musieli przyzwyczaić się do siedmiodniowego tygodnia - Bóg zsyłał Izraelitom mannę przez 6 kolejnych dni, a siódmego dnia manny nie było.
Z kolei w starożytnym Rzymie popularny był tydzień ośmiodniowy. Przez 7 dni czynne były urzędy, a ósmy z kolei był dniem targowym. Taka sytuacja miała miejsce do początków pierwszego stulecia nowej ery. Definitywnie kres tym praktykom położył w 321 roku cesarz Konstantyn Wielki, który przyjął chrześcijaństwo, ale jednocześnie wydał dekret zmieniający w chrześcijaństwie święcenie soboty na święcenie niedzieli.
W czasie Rewolucji Francuskiej próbowano wprowadzić dziesięciodniowy tydzień. Niestety próba nie powiodła się. Także w Związku Sowieckim wprowadzono w ramach walki z cerkwią, w latach 1929-1940 zmianę, najpierw na pięciodniowy, a następnie na sześciodniowy tydzień. Po tym okresie przywrócono tydzień siedmiodniowy.
Jak biedronka zgubiła kropki
W poniedziałek bardzo rano
Pierwsza kropka wpadła w siano.

Drugą kropką wiatr we wtorek
Grał w siatkówkę nad jeziorem.

W środę kos dał swoim dzieciom
Do zabawy kropkę trzecią.

W czwartek czwarta z siedmiu kropek
W świat ruszyła autostopem.

Piąta kropka w piątek rano
Wpadła w studnię cembrowaną.

Szóstą kotek wziął w sobotę
I nie oddał jej z powrotem.

A siódma przy niedzieli
Spadła w mieście z karuzeli.
Chotomska Wanda
Rożnie jest także ustalony dzień odpoczynku.  
W judaizmie dniem celebracji, która przypominała o odpoczynku Stwórcy po pracy nad światem był szabat, czyli sobota. W chrześcijaństwie czczono niedzielę, na pamiątkę zmartwychwstania Jezusa. W islamie dniem świętym miał zostać piątek.
 W trakcie Modlitwy Eucharystycznej kapłan modli się słowami: "Dlatego stajemy przed Tobą i zjednoczeni z całym Kościołem, uroczyście obchodzimy pierwszy dzień tygodnia, w którym Jezus Chrystus zmartwychwstał i zesłał na Apostołów Ducha Świętego." ( Jednak przecież każdy powie, ja zresztą też, , że tydzień rozpoczyna się od poniedziałku)
Zgodnie z tym niedziela jest pierwszym dniem tygodnia, czyli siódmym dniem jest sobota. Biblia Tysiąclecia mówi:"W sześciu dniach bowiem uczynił Pan niebo, ziemię, morze oraz wszystko, co jest w nich, w siódmym zaś dniu odpoczął. Dlatego pobłogosławił Pan dzień szabatu i uznał go za święty" (Księga Wyjścia, rozdział 20, werset 11).
Co najmniej do V wieku sobotę świętowali pierwsi chrześcijanie, a zamienił ją na niedzielę podczas soboru w Nicei cesarz Konstantyn – na »dzień słońca« (sunday w j. angielskim), pierwszy dzień tygodnia.
Uznawanie niedzieli za pierwszy dzień widać w kalendarzach amerykańskich, w których tydzień zaczyna się od zaznaczonej na czerwono niedzieli, a dopiero po niej są poniedziałek, wtorek itd. U nas, w kraju raczej chrześcijańskim, tydzień w kalendarzu zaczyna się zazwyczaj w poniedziałek. Dlaczego?
W polskich nazwach dni tygodnia kryje się potwierdzenie prymatu niedzieli. Poniedziałek – oznacza „po niedzieli”, wtorek (po wtóre, po drugie) – jest drugim po niedzieli. Środek tygodnia wyznacza środa, czwartek jest czwartym po niedzieli, a piątek – piątym, również po niedzieli. Czyli że niedziela jest pierwsza.
Jednak poniedziałek... też jest pierwszy!
Wyznacza to norma ISO 8601. Według niej tydzień zaczyna się właśnie od poniedziałku, a kończy na niedzieli. ISO 8601 to międzynarodowa norma określająca, jak zapisywać daty i czas. I ta właśnie norma jest stosowana w powszechnym porządku tygodnia. Niedziela jako dzień odpoczynku następuje więc po sześciu dniach pracy. W naszych kalendarzach na czerwono jest oznaczona jako ostatni dzień w tygodniu.
I to dlatego w poniedziałkowy poranek mówimy „znowu poniedziałek”. Od poniedziałku zaczynamy liczyć dni do weekendu zwieńczonego niedzielą. I nad niuansami związanymi z kolejnością dni się nie zastanawiamy...
Jednak gdyby brać pod uwagę teologiczne tradycje, wbrew biblijnym przekazom, tydzień zaczynałby się od wypoczynku, a nie od pracy. A przecież na odpoczynek powinniśmy zasłużyć.
Ta niejasność stała się tematem homilii papieża Benedykt XVI w trakcie Mszy Świętej Wigilii Paschalnej 23 kwietnia 2011 roku.
Tłumaczy to również ks. Andrzej Przybylski w „Ukradzione niedziele”.
Także ciekawa jest historia nazw tygodnia.
O tym utkam opowieść innym razem.
Tydzień
Poniedziałek - nie nowina, 
nowy tydzień rozpoczyna.

Wtorek drugi jest w kolejce

I ma pracy pełne ręce.

Środa czasu nie marnuje,

co podarte - zaceruje,
co stłuczone to poskleja,
w środzie cała jest nadzieja.

Czwartek musi zwolnić z tempem,

wyhamować przed weekendem.
Bo gdy czwartek nie hamuje,
Piątek lekko się stresuje.

Piątek dopnie każdy guzik,

żeby poczuć pełny luzik,
i gdy przyjdzie już sobota,
móc zapomnieć o kłopotach.

A sobota? A sobota

chodzi z głową w papilotach.
Usta szminką umaluje
Wielkie wyjście się szykuje!

Zaś niedziela proszę pana

chodzi potem niewyspana.
Lekka chandra ją dopada,
bo się poniedziałek skrada.

Poniedziałek - nie nowina,

nowy tydzień rozpoczyna….
znalezione w Internecie

sobota, 4 lipca 2020

Lato nie tylko Małej Dziewczynki

Lato
Lato w słomkowym kapeluszu
Chodzi po polach,liczy kłosy.
To młodzian pełen animuszu-
Młodości nigdy dosyć.

W szczodrości sypie złote ziarno,
Chabry rozdaje wiejskim pannom
I chce, by zawsze go kochano
Ten chłopak miodowłosy.

Ugryzie w sadzie papierówkę,
W dłoniach ukryje bożą krówkę,
W duszy mu tylko śpiew i granie-
Wesoły przebieraniec.

Nad wschodem słońca zadumany
Liczy skowronki i bociany
I z polnym strachem idzie w tany
Bo w miejscu nie ustanie.
Anna Zajączkowska
Właśnie wpadł przez okno zapach świeżo koszonej trawy w moim ogrodzie.
No tak przecież już dawno po nocy świętojańskiej. Jak wiadomo Święty Jan robi początek wszystkiemu, a robi tak z marzeniem i nadzieją dobrego urodzaju. Święty Jan, to wiejski Nowy Rok. Od niego się rachuje: “od Świętego Jana” i “do Świętego Jana”. Od św. Jana zaczynano sianokosy. Najpierw trzeba było łąki odczarować, aby siano nie szkodziło bydłu. Kosiarze dzwonili w kosy, a chłopcy biegali po łące grając na knerach i sznerach (czy ktoś jeszcze wie, co to znaczy?). Z miejsc gdzie przebiegli grabiarki zbierały kwiaty i zioła, i plotły z nich wianek sobótkowy. 
Lato powoli wykluwa się z kokonu, zabierając nam już kolejne minuty dnia, a w zamian niestety nie dając więcej ciepła.
Pod wpływem tego zapachu trawy zamknęłam oczy i od razu myślami znalazłam się na wakacjach. Lato to nie tylko zapach zielonej trawy to także:

  • zapach siana,
  • zapach beztroskiej radości,
  • zapach usmażonej, świeżo złowionej ryby,
  • łany zbóż pełne chabrów i maków
  • zapach ziemi oddychającej po deszczu
  • snujące się smętnie mgły nad jeziorem,
  • zapach przygody i błogiego lenistwa
  • małosolne ogórki z dużą ilością kopru i czosnku,
  • zapach floksów, łubinów, goździków i malw
  • wianki plecione z białych i różowych koniczynek,
  • chrupiąca kalarepka z dziadkowej działki
  • zapach jaśminu i maciejki, oszałamiający w letnie wieczory,
  • niezapomniany smak papierówek, poziomek i jagód,
  • smak czereśni z drzewa na które się wspinałam,
  • woń lasu nad jeziorem, zwłaszcza po deszczu
  • świeżość rosy, która budzi do życia, gdy boso przemierzam przez trawnik,
  • babcine konfitury przechowywane w słoikach na półce spiżarni,
  • zapach lip i mięty, których aromatzimą przywołuje herbata z miodem,
  • rozpływające się w ustach babcine maślane bułeczki z prawdziwym masłem,
  • zapach ogniska, smak pieczonych i parzących w dłonie ziemniaków,
  • i ...... 

Można tak wymieniać w nieskończoność. Przecież każdy o tym wie.
Jak ja wytrzymam do września z tymi wspomnieniami 
Koszenie trawy w mieście powinno być zabronione! Niestety, tego nie da się wytłumaczyć mojej mamie.
Na szczęście władze mojego miasta postanowiły nie kosić. Wszystkie trawniki, skwery, place są porośnięte wysoką trawą z łąkowymi kwiatami. Gdy ostatnio maszerowałam z rozrzewnieniem spoglądałam na pięknie maki, chabry, rumianki, koniczynę, a nawet groszek pachnący.....
To przeniosło mnie do mojej krainy świerszczy, biedronek, motyli…. Gdy byłam dzieckiem, po takiej łące biegałam z bratem całymi letnimi dniami. Zbieraliśmy kwiaty, goniliśmy motyle…
Bardzo miło wspominam tamten czas beztroskiego dzieciństwa.
Jak byłam tam ostatnio, to zobaczyłam nieskoszoną, zapomnianą i opuszczona łąkę i tęskniącą za tupotem dziecięcych stópek "naszą dróżkę".  Tak ją nazywaliśmy
Babcia zawsze rozkładała koc w cieniu drzewa i częstowała nas świeżo upieczonymi maślanymi bułeczkami z masłem. Przy okazji wdychałyśmy zapach trawy, słuchałyśmy koncertu świerszczy.
To tam polubiłam pomidory, jedząc je w całości, bez obierania. A przecież wcześniej nie mogłam na nie patrzyć.
Wspomnienia, wspomnienia... Znowu w nich tonę.
A przecież dzisiejszy świat też potrafi być urzekający. Trzeba tylko przestać narzekać, złościć się.... i tylko wyruszyć przed siebie uważnie się rozglądając. Wystarczy, że ma naszym ramieniu usiądzie motyl, z naszymi włosami zatańczy wiatr, do policzka przytuli się promień słońca....
Łąka
Z rana rosą okraszona
otulona gęstą mgiełką
budzi łąka się zielona
słońcem połechtana lekko.

Właśnie słońce to sprawiło

złotym blaskiem promieniejąc.
Łąkę ze snu przebudziło,
ciepłem dookoła dzieląc.


Świtem malarz się przechadzał,

znaleźć motyw chciał w plenerze.
Ujrzał łąkę, stelaż stawia,
wiesza na nim płótno świeże.

Wiatr już całkiem mgłę przegonił,

niesie świeży zapach łąki.
Przed artystą cud odsłonił,
trzeba tu mistrzowskiej ręki,
by to cudo namalować
i nie tracąc ani chwili
pędzle farbą poczęstować,
już maluje to, co widzi.

Trawa chwastem przerzedzona

swą zielenią oczy pieści.
Kwieciem różnym ozdobiona
barw paletę w sobie mieści.

Kwiaty w słońce zapatrzone

wolno płatki rozchylają
i owady wciąż spragnione
na swój nektar zapraszają.

Trudno wszystkie je wyliczyć:

Pszczoły, trzmiele i motyle,
każde chce nektaru wypić,
każde czeka na tę chwilę.

Nieopodal przysiadł zając,

za nim lasek jest sosnowy.
Na artystę spoglądając
do ucieczki wciąż gotowy.

Pięknie wkoło, kolorowo,

błękit nieba to podkreśla.
Białe chmurki tuż nad głową,
obraz pozostanie w sercach.

Łąka pachnie, łąka żyje,

łąka kwitnie i dojrzewa.
Wiele rzeczy jeszcze kryje
namalować ich się nie da!
znalezione w Internecie