sobota, 22 listopada 2025

Mury współczesnej komunikacji

Rozmowa przez ocean
Jest sobota, za oknem świt i Warszawa kaszle miarowo
Wczoraj przyszedł od ciebie list, miłe słowo
Jesień u nas koronę ma tego roku jakby cierniową
A ty piszesz, że u was szał i punk-rockowo

Są dwa światy i nas jest dwoje,
Do swych miejsc przypiętych jak rzepy,
Ty masz pewnie więcej spokoju, ja mam dzieci
Są dwa światy i jedno słońce,
Które u nas słabiej coś grzeje,
Ty masz pewnie duże pieniądze, ja nadzieję, ja nadzieję
Ostatnio zauważyłam, że współczesny świat zmienia się z ogromną prędkością, a wraz z nim ewoluują także sposoby porozumiewania się. Jeszcze nigdy w historii ludzkości technologia nie oddziaływała tak silnie na codzienną komunikację. Zaczynam więc się zastanawiać, co będzie za kilka lat. Ale dzisiaj o tym co tu i teraz.
Chyba nie tylko ja coraz częściej zauważam, że między młodszymi a starszymi pokoleniami wyrasta niewidoczny mur nieporozumień, różnych kodów kulturowych i sprzecznych interpretacji symboli. Nawet już eksperci podkreślają, że "przestaliśmy się rozumieć”. To, co dla jednych jest neutralne czy sympatyczne, dla innych może brzmieć niegrzecznie lub wręcz wrogo.
Jednym z najbardziej widocznych pól konfliktu stały się emotikony i emoji.
Emotikon – to słowo, które powstało z połączenia angielskich słów emotion (emocja) i icon (ikona). Oznacza obrazek złożony ze znaków na klawiaturze. Każdy zna  :-), :-(, :-O .
Emoji – to japońskie słowo piktogram, pochodzi od słów e – obraz i moji – litera. Jego znaczenie obejmuje nie tylko obrazki, które wyrażają emocje, ale również przedstawiają przedmioty, miejsca, środki transportu, symbole pogodowe, rośliny czy zwierzęta.
Z emotek i emoji korzystają codziennie ludzie na całym świecie. W ostatnich dekadach stały się pełnoprawnymi narzędziami komunikacji. Pomagają nam w przekazywaniu emocji w sms-ach, mailach, portalach społecznościowych.
Emotikony używane przez starsze pokolenie są często postrzegane przez młodsze pokolenia jako przestarzałe lub o innym znaczeniu.
Starsi stosują je w sposób dosłowny, traktując jako prosty dodatek do treści, mający oddać emocje lub złagodzić ton wypowiedzi. Tymczasem Pokolenie Z nadaje im zupełnie nowe, często zaskakujące znaczenia. Okazuje się, że niektóre symbole dobrze znane i powszechnie używane przez zyskały w oczach młodych… status „boomerskich”.
Przykładem może być popularny kciuk w górę 👍. Podczas gdy dla wielu dorosłych jest to naturalny znak akceptacji, to młodsi odbierają go jako pasywno-agresywny, chłodny czy wręcz wrogi. W świecie alf i zetek ta ikonka oznacza "no, dobra, cokolwiek". To wyraz obojętności, znużenia, a czasem wręcz "a co mnie to obchodzi". Wysłanie samego kciuka w odpowiedzi na wiadomość bywa przez nich interpretowane jako przejaw niegrzeczności. Używanie go w pracy jest dla młodych pracowników niepokojące.
Problem dotyczy także płaczącej ze śmiechu buźki 😂. Jeszcze w 2015 roku Oxford Dictionaries ogłosiło ją „słowem roku”, podkreślając, że idealnie wyraża charakter komunikacji internetowej. Jej twórcy zachwycali się tym, że emotikony potrafią przekazać więcej niż całe zdania. Młodzi twierdzą, że posługiwanie się akurat tą emotikoną, jest bardzo passé, że . Wielu z nich zauważyło, że ich rodzice, czy też dziadkowie używają jej nagminnie. Dlatego młodzież dosłownie „uśmierciła” ten symbol. Zamiast niego wybierają czaszkę 💀 lub trumnę ⚰️, które mają oznaczać, że „umierają ze śmiechu”.
Każdy zapewne może podać i inne przykłady, Ja jednak jako przedstawicielka trochę starszego pokolenia często stosuję często obu tych symboli.
Ale czy teraz będę się więc zastanowić, co młody człowiek miał na myśli wysyłając nam taki symbol? I czy sama go użyję zamiast wyślę wiadomość?
Tak odmienne odczytywanie jednego symbolu jest dowodem na to, jak bardzo zmienia się język cyfrowy.
Zjawisko to jest elementem szerszego trendu, w którym młodzież próbuje odciąć się od stylu komunikacji starszych generacji. Pokolenie Z szuka większej kreatywności i symboliczności, tworząc własny kod znaków. To, co dla starszych jest jasne, dla nastolatków bywa już przestarzałe. Cóż następuje naturalną ewolucja języka.
Jest sobota, za oknem świt i Warszawa kaszle miarowo
Wczoraj przyszedł od ciebie list, czułe słowo
Tamten wieczór, gdy ja i ty,
Tak, to była wspaniała chwila,
Ale dzisiaj obeschły łzy, więc pozdrawiam cię - Maryla

Są dwa światy i nas jest dwoje,
Do swych miejsc przypiętych jak rzepy,
Ty masz pewnie więcej spokoju, ja mam dzieci
Są dwa światy i jedno słońce,
Które u nas słabiej coś grzeje,
Ty masz pewnie duże pieniądze, ja nadzieję
Problemy w komunikacji nie ograniczają się jednak tylko do emotikonów. Kolejną różnicą są skróty i zapożyczenia z angielskiego.
  • OMG: Oh my God – O mój Boże!
  • RN: Right now – W tej chwili
  • BTW: By the way – Przy okazji
  • LOL: Laugh out loud – Śmieję się na głos
  • TTYL: Talk to you later – Pogadamy później
  • HMU: Hit me up – Daj mi znać
  • IMO: In my opinion – Według mnie
  • IDK: I don’t know – Nie wiem
  • SPX: spoks -  Nie ma problemu
  • ILY: I love you – Kocham Cię
  • ASAP: As soon as possible – Tak szybko jak to możliwe
  • BAE: Before anyone else – Użycie wobec ukochanej osoby.
Skąd biorą się tego typu skrótowce? To nic innego, jak sposób na zaoszczędzenie czasu i energii podczas wymiany wiadomości. Kilka liter zastępuje całe wyrażenia.
Dla młodych jest to więc sposób na szybkie i spontaniczne porozumiewanie się. Dla wielu dorosłych często  niezrozumiały kod, który wydaje się chaotyczny, skomplikowany...
„To, co aktualnie się dzieje między dorosłymi a nastolatkami moim zdaniem nie jest znanym nam dobrze konfliktem pokoleń. To nie jest różnica wieku i perspektywy. Moim zdaniem mamy aktualnie do czynienia z 'wyrwą międzypokoleniową’. Przestaliśmy się rozumieć. Technologia sprawiła, że pojawił się między nami mur, z jakim nie mieliśmy wcześniej do czynienia. Mur, który oddzielił nasze światy. Nigdy na taką skalę nie było silniejszego przyśpieszenia”Halszka Witkowska
Warto zatem pamiętać, że różnice te nie wynikają z konfliktu obu stron. Jest to oznaką dynamicznych przemian, jakie zachodzą w naszej kulturze. Bo język, także ten cyfrowy, nigdy nie stoi w miejscu. Ewoluuje wraz z użytkownikami. A skoro zmienił  świat raz, będzie zmieniać go nadal.
Młodzi, dorastający w kulturze dominacji obrazu, często mają trudność ze zrozumieniem tekstów pozbawionych wizualnych elementów. Brak emotikonu mogą uznać za sygnał niezadowolenia czy dystansu. Z kolei dorośli, wychowani w świecie listów, rozmów telefonicznych i długich wiadomości, niekiedy nie dostrzegają znaczeń ukrytych w cyfrowych symbolach swoich dzieci.
Cyfrowa komunikacja będzie zmieniać się nadal, a wraz z nią my wszyscy. Dlatego zamiast bronić własnych nawyków czy oceniać nowości, warto próbować śledzić te przemiany z ciekawością. Ważne jest, by nie traktować nowych form komunikacji jako bariery, lecz jako zaproszenie do dialogu. Eksperci podkreślają, że najlepszym sposobem na zrozumienie młodych jest obecność w ich świecie, zainteresowanie tym, czego używają, jak rozmawiają i dlaczego wybierają akurat takie formy. Należy więcej rozmawiać, aby wzajemne się zrozumieć.
Każde pokolenie ma prawo do własnego języka, własnych kodów i własnych sposobów wyrażania emocji. Ważne jednak, by nie pozwolić, by te różnice stały się murem nie do przejścia.

Są dwa światy i nas jest dwoje,
Do swych miejsc przypiętych jak rzepy,
Ty masz pewnie więcej spokoju, ja mam dzieci
Są dwa światy i jedno słońce,
Które u nas słabiej coś grzeje,
Ty masz wokół morza gorące, ja nadzieję
Andrzej Sikorowski

sobota, 15 listopada 2025

Widzisz mnie?

 Jestem?
Jestem przezroczysta
Znikam…
Uwikłana w matni
Szukam prawdy
O własnym
Istnieniu…

Na krawędzi kłamstwa
Wyrywam włosy
Z głowy
Pozlepianych myśli
Zawiązanych
Na kokardkę

Jestem przezroczysta
Jak ekran
Telewizora
Z wyłączonym głosem
Słucham prawd
Bez prawa głosu

Tańczę na linie
Wysokiego napięcia
Z wielkim znakiem
Zapytania
Przytulam wykrzyknik
I… balansuję
Między jednym
A drugim…

Jestem przezroczysta

Ale nie znikam!
Danuta Czerwińska-Murawska
Niedawno przeczytałam opowieść Karolinki.
Muszę przyznać, że jej treść bardzo mnie poruszyła, wzruszyła...
Długo myślałam o tym, co napisała o tej cichej, bolesnej przezroczystości. Niestety coraz częściej możemy się z nią spotkać w życiu codziennym. Czy czasem sami tak się nie czujemy, a co najgorsze, czy sami nie dostrzegamy pewnych osób?
Może trudno w to uwierzyć, ale naprawdę wiem, o czym opowiada Karolinka.
Bo i  ja nieraz czułam się tak, jakby mnie nie było. Jakby moje słowa ginęły w powietrzu, zanim dotarły do kogokolwiek. Jakby moje starania, gesty, obecność były widoczne tylko przez chwilę, a potem znikały, rozmyte w tle cudzych głosów, cudzych spraw...
Człowiek wtedy milknie, choć w środku ma tak wiele do powiedzenia. Próbuje się uśmiechać, by nie było widać tego pęknięcia w środku. Nie ma siły konkurować z rozmówcami, starać się ponownie zwrócić na siebie uwagi. Milknie....
Jednak to boli, gdy nikt nie pyta o twoje zdanie. Gdy decyzje zapadają gdzieś obok ciebie, jakbyś nie istniała, jakby to, co myślisz, nie miało żadnego znaczenia. Kiedy inni rozmawiają o ważnych sprawach, a ciebie nawet nie informują, jakbyś była tylko tłem, kimś, kto ma zaakceptować wszystko bez słowa. Czujesz wtedy, że nie jesteś częścią świata, który tworzysz każdego dnia, że jesteś obok, a nie w nim.
Z czasem człowiek uczy się nie oczekiwać zbyt wiele. Uśmiecha się, spełnia obowiązki, robi, co trzeba, ale w środku cichnie. Bo jak długo można mówić, jeśli nikt nie słucha? Jak długo można się starać, jeśli nikt tego nie widzi? Jak długo można udawać, że brak głosu nie boli? A przecież wystarczyłoby tak niewiele: jedno słowo, gest, spojrzenie... To co mówi: widzę cię, twoje zdanie też się liczy, jak dobrze, że możemy na ciebie liczyć, nikt tego nie zrobi jak ty....
Bo taka sytuacja naprawdę boli. Boli wtedy, gdy dajesz z siebie wszystko, a nikt tego nie zauważa. Gdy twoje dobre intencje są brane za coś oczywistego. Boli, gdy czujesz się przezroczysta, choć tak bardzo chciałabyś być zauważona, wysłuchana, po prostu zrozumiana.
Niestety z czasem coraz bardziej boli... I wtedy zaczyna się powolne wycofywanie. Nie dlatego, że się nie chce, ale dlatego, że już nie ma sensu. Bo ile razy można mówić to samo i wciąż być niesłyszanym? Ile razy można starać się bardziej, gdy nikt tego nie zauważa? Z czasem człowiek uczy się milczeć. Uczy się nie oczekiwać i nie prosić. Przestaje zabiegać o uwagę. A obowiązki wykonuje, bo sumienie nie pozwala, aby tego nie robić.
Jednak w środku rodzi się bunt.
Cichy i niewidoczny na zewnątrz, ale coraz silniejszy w środku.
jestem kamieniem miękkim
i dlatego mnie ranią
każdy dotyk i uśmiech
każde słowo co nie boli

ale nie zamienię serca na twardsze
bo wtedy nie czułabym nic.
Halina Poświatowska

Na szczęście są ludzie, którzy sprawiają, że z czasem ten bunt gaśnie, wycisza się, a w środku rodzi się nadzieja, wiara, a także przekonanie, że jednak ktoś nas zauważa, słyszy, dostrzega to, czego nie widać na pierwszy rzut oka.
Ale to wystarczy. Jedno ciepłe słowo, szczery uśmiech, chwila prawdziwej uwagi. Kiedy ktoś spojrzy tak, że naprawdę cię widzi, a nie tylko patrzy. Kiedy słucha, a nie tylko słyszy... Kiedy ktoś zwróci na nas uwagę tak po prostu, bez pośpiechu, bez oceniania...
Zaczynamy wierzyć, że nasze istnienie ma sens. Że nasze słowa i działania coś znaczą. Że nie jesteśmy przezroczyści. I choć świat nie stanie się od razu lepszy, a ludzie wokół nie zawsze będą nas dostrzegać, to jednak ten jeden gest życzliwości wystarczy, by znów chcieć być.
Ale w tej przezroczystości jest coś jeszcze. To ona pozwala dostrzec innych takimi, jakimi są naprawdę.
Człowiek niewidzialny widzi więcej, słyszy więcej, czuje głębiej...
Widzi to, czego inni nie dostrzegają w pośpiechu, w pogoni za uznaniem... Widzi drobne drżenie dłoni, kiedy ktoś udaje spokój. Cień smutku w oczach, chociaż usta starają się uśmiechnąć. Widzi spojrzenia, które uciekają zbyt szybko, aby nie zdradzić lęku. Widzi ludzi nie przez pryzmat masek, ale przez to, co niewypowiedziane, kruche i prawdziwe.
Słyszy nie tylko słowa, ale i to, co kryje się pomiędzy nimi. Słyszy drżenie głosu, gdy ktoś mówi „nic się nie dzieje”. Słyszy zmęczenie ukryte w „dam radę”. Słyszy niewypowiedziane „zostanę”, choć pada tylko „muszę już iść”. Słyszy chwilę zawahania, gdy ktoś próbuje dobrać właściwe słowa, żeby nie zdradzić zbyt wiele.
Czuje głębiej niż inni. Czuje napięcie w powietrzu, niewidzialne emocje, które oplatają ludzi przy jednym stole. Czuje ciepło zrozumienia i chłód obojętności, nawet jeśli nikt nie wypowiedział ani słowa. Czuje, kiedy słowa są prawdziwe, a kiedy są tylko warstwą pozorów.
Przeźroczystość
Modlę się Panie żebym nie zasłaniał
był byle jaki ale przeźroczysty
żebyś widział przeze mnie kaczkę z płaskim nosem
żółtego wiesiołka co kwitnie wieczorem
wciąż od początku świata cztery płatki maku
serce co w liście wzruszenie rysuje
(chociaż serce chuligan bo bije po ciemku)
pióro co pisze krzywo kiedy ręka płacze
psa co rozpoczął już wyć do sputnika
mrówkę która widzi rzeczy tylko wielkie
więc nawet jej przyjemnie że jest taka mała
miłość jak odległość trudną do przebycia
zło z którym biegnie cierpienie niewinne
bliskich umarłych i nagle dalekich
jakby jechali bryczką w siwe konie
babcię co mówi do dziewczynki w parku
kiedy będziesz dorosła jeszcze mniej zrozumiesz
najkrótszą drogę co zawsze przy końcu

aby już tylko Ciebie było widać
ksiądz Jan Twardowski
Dlatego warto zatrzymać się choć na chwilę. Podnieść wzrok znad telefonu i zobaczyć tych, którzy stoją tuż obok. Często tak cicho jakby jakby gdzieś w tle. Zapytać, jak się czują, naprawdę wsłuchać się w odpowiedź. Uśmiechnąć się nie z grzeczności, ale z serca.
Bo czasem właśnie ten drobny gest może ocalić czyjś dzień, czyjąś wiarę w sens działania, w ludzi. 
I może właśnie wtedy ktoś inny spojrzy też na ciebie tak, jakbyś był naprawdę widzialny
Każdy z nas potrzebuje choć raz usłyszeć: dobrze, że jesteś

sobota, 8 listopada 2025

Gdy Pan Listopad puka w okno

Jest sobie taki domek
od wszystkich domków inny-
ma okna zapłakane ,
ma dwie płaczące rany.

Przed domkiem rośnie wierzba,
płacząca oczywiście,
srebrnymi łzami płacze
i gubi łzawe liście.

A w domku pan Listopad
bez przerwy tkwi przy stole,
chusteczką łzy ociera
i robi parasole

Jeść nie chce, spać nie może,
nie myje się, nie goli
i tylko gorzko płacze
nad każdym z parasoli.

Zmizerniał, sczerniał, wychudł,
wygląda coraz gorzej,
na spacer nie wychodzi...
Tak dłużej być nie może!
Znalezione w Internecie
Kiedy za oknem tańczą ostatnie złote liście, a wieczory stają się coraz dłuższe, to znak, że mamy listopad. 
Wiele razy opowiadałam już o tym miesiącu. O tym, że nie wszyscy go lubią, ale też o jego pozytywnych cechach. I na tych dobrych stronach Pana Listopada chciałabym się dzisiaj skupić. Mam nadzieję, że się to uda. Przecież wiadomo, że moje myśli często biegną tam, gdzie im się podoba.
Pan Listopad przyszedł w tym roku cicho. Nie miał w sobie pełnej palety ciepłych złoto-czerwonych barw Pana Października, ani uroku Pana Grudnia, który przyniesie nam zapewne błyszczące światełka. Pan Listopad jest cichy, zamyślony i trochę zapłakany. 
Wkroczył między drzewa, zaszeleścił liśćmi i  rozgościł się wśród mgieł, które o poranku otulają świat miękkim, mlecznym welonem.
Ubrany był w długi płaszcz uszyty z chłodnego wiatru i popielatych chmur. W kieszeniach przyniósł nam pełno wspomnień. 
Tak, dla Małej Dziewczynki Pan Listopad jest pełen wspomnień. Myśli płyną w kierunku tych, którzy już nie wrócą, ale którzy wciąż żyją w pamięci, sercu... Płomienie zniczy migoczą na cmentarzach. Pan Listopad pochyla się nad nimi z szacunkiem, stara się osłonić przed porywem wiatru. Woli, aby ten pędziwiatr rozwiał nasze łzy, by nie zamieniły się w deszcz.
Bo przecież Pan Listopad nie jest taki zły, jak często mu się przypisujemy.
To prawda, że nie jest wesoły i kolorowy jak jego brat Październik. Zdecydowanie woli ciszę, zadumanie... Często siada na ławce w parku, patrzy na spadające liście i słucha jak wiatr opowiada historie o tym, co było, a czego już nie ma.
Jest poważny, czasem nawet smutny. Jednak w tej smutnej twarzy kryje się ciepło. Tylko trzeba umieć je dostrzec. 
Kiedy nad ranem lub wieczorem mgła spowija pola, Pan Listopad idzie przez łąki, pola, leśne dróżki... Lubi bowiem ten moment, gdy świat jeszcze śpi, a powietrze ma zapach ziemi, liści i dymu z ognisk lub komina. Uśmiecha się, gdy widzi, jak dzieci z radością depczą kałuże, ale także się w nich przeglądają.  
Lubi, gdy ludzie zwalniają, czasem również przejrzą się kałuży, gdy zapalają świece w oknach,  ogrzewają dłonie przy kubku z gorącą herbatą, odpoczną przed codziennym zgiełkiem, zadumają się... Wtedy wie, że i on jest potrzebny..
Pod wieczór Pan Listopad zagląda do okien. Patrzy jak w domach zapalają się ciepłe światła. Widzi ludzi siedzących razem przy stole, śmiejących się, rozmawiających... I uśmiecha się na ten widok. 
Wieczory listopadowe mają w sobie magię. Pozwalają na zwolnienie, wyciszenie...  Wystarczy światło świecy, zapach jabłek z cynamonem, chwila tylko dla siebie...
W tej ciszy może kryć się coś pięknego. W ciepłym swetrze, z kubkiem aromatycznej herbaty, Mała Dziewczynka czasem może wreszcie sobie pozwolić na czytanie, słuchanie muzyki, snucie planów i wyobrażanie sobie, co przyniesie przyszłość... To także czas nawet na niemyślenie, by tak po prostu zatrzymać się, odetchnąć, by usłyszeć siebie... Dlaczego jednak tylko czasem? 
Pan Listopad
Pan Listopad gra na basie
Dylu dylu bum
Na jesiennym graniu zna się
Trawką dotknął strun

Wesoło gra muzyka
Pada deszcz
Świerszcz za kominem cyka
Tańcz, gdy chcesz

Pan Listopad gra na bębnie
Bara bara bam
Z deszczem puka równo, pięknie
Koncert daje nam

Wesoło gra muzyka
Pada deszcz
Świerszcz za kominem cyka
Tańcz, gdy chcesz

Pan Listopad gra na flecie
Fiju, fiju, fiu
Z liści złotych ma berecik
A kubraczek z nut

Wesoło gra muzyka
Pada deszcz
Świerszcz za kominem cyka
Tańcz, gdy chcesz
Zofia Holska-Albekier
Pan Listopad lubi siedzieć na parapecie na ostatnim piętrze i zajrzeć przez kuchenne okno do mieszkania Małej Dziewczynki. Stara się ją nauczyć aby częściej się zatrzymała. Nie wszystko musi być „na już”, „na teraz”. Kiedyś Mała Dziewczynka częściej mówiła „zaraz”,  ale nie było to dobrze widziane... A Pan Listopad woła: „później”, „spokojnie”, „daj sobie czas”.
Bo przecież wiadomo, że Mała Dziewczynka prawie wszystko woli zrobić tu i teraz.
Zwłaszcza, gdy chce mieć jak najszybciej za sobą wszystkie obowiązki, problemy... Nie lubi zatem odkładać spraw na jutro.  Tylko czasami mówi jak  Scarlett O'Hara - "Pomyślę o tym jutro".
Dlatego pewnego popołudnia, gdy za oknem snuła się mgła, a świat wyglądał jak zgaszony lampion, Pan Listopad w końcu zapukał w szybę zamknietego okna. 
– Zrobimy sobie dziś wieczór tylko dla nas? – zapytał.
– Ale ja mam jeszcze tyle rzeczy do zrobienia… – zaczęła Mała Dziewczynka.
– Właśnie dlatego – uśmiechnął się Pan Listopad. – Wiesz, że nawet Czas potrzebuje czasem odpoczynku?
Pan Listopad nie poganiał Małej Dziewczynki, starał nauczyć się ją zwolnienia. Mówi: „Nie wszystko musi się dziać od razu. Czasem trzeba poczekać. Teraz możesz się zatrzymać. Posłuchać siebie. Zastanowić się, co naprawdę sprawia, że serce bije szybciej. Zanim śnieg przykryje świat, pozwól sobie już teraz na chwilę odpoczynku”. 
Jak radzi Pan Listopad warto zatopić się w tej wieczornej ciszy, którą wypełnia właśnie szept myśli, iskierki wspomnień, nieśmiałe marzenia, no i oczywiście szumiący za oknem wiatr nieodłączny towarzysz Pana Listopada...
I tak wieczorem w mieszkaniu zapachniało pieczonymi jabłkami, w tle cicho grała muzyka, a płomień świecy tańczył w rytmie ciszy. Pan Listopad usiadł w fotelu obok, owinął się swoim szalem z mgły i razem z Małą Dziewczynką słuchał, jak za oknem wiatr szepcze coś o przemijaniu...
PAN LISTOPAD
Właśnie opadł kolejny liść
a więc to listopad rozpoczął wyścigi
i gra w zbijaka z kolorami
tańczy za oknem zagląda przez firankę
ciekawski miesiąc pukający do okien
ciekaw książek rozłożonych na biurku
smakosz jesiennej herbatki w kolorach liści
ukryty w parującym kubku kawy
zaczaił się pod puchatym kocykiem w kratę
wytęża słuch i podgląda moje zaczytanie
lubię go za jego długie wieczory
i ciszę która spowija stosy książek
tajemniczą aurą poznania.
Basia Wójcik
I kiedy ostatnie liście spadną, a wiatr ucichnie, to Pan Listopad odejdzie cicho tak, jak przyszedł. Zostawi po sobie zapach mokrej ziemi, mgliste poranki, garść wspomnień... Ustąpi miejsca swojemu bratu Grudniowi, za którym przyjdzie również Pani Zima. 
Bo choć Pan Listopad bywa smutny, to właśnie dzięki niemu potrafimy bardziej cieszyć się Panem Grudniem i tym wszystkim co nam przynosi. Zwłaszcza dla Małej Dziewczynce... 

sobota, 1 listopada 2025

Światło wśród cieni...


Jesień… nie pyta, tylko przychodzi,
Jesień… kroczy cicho po ścieżkach codzienności...
Jesień… tak piękna, a taka smutna…
Jesień… czas pożegnań i zakończeń…
Jesień… tęsknota za czymś, czego już nie ma…
Jesień… szelest liści niesie echem dawnych dni...
Jesień… czas wspomnień…
Jesień… zapach dymu z ognisk miesza się z wonią przemijania...
Jesień… ostatni uśmiech natury, zanim świat zapadnie w sen…
Jesień… świat powoli zasypia, jakby zmęczony własnym pięknem...
Jesień… uczy, że nawet koniec potrafi być spokojny i pełen barw....
Królewna Jesień powoli zmienia swój kolorowy płaszcz na ten bardziej szarobury, tym samym przygotowując nas na przyjście swojej najstarszej siostry Zimy. Wszystko dookoła spowalnia, zasypia, obumiera....
W powietrzu unosi się mglista cisza, tak jakby świat na chwilę wstrzymał oddech, zatrzymał się w czasie... Liście, które jeszcze niedawno tańczyły na wietrze, teraz leżą spokojnie na ziemi, pokryte delikatnym, miękkim mglistym kocem utkanym z perełek wspomnień. Dookoła  czuć zapach wilgoci, ziemi, dymu z ognisk, odległych zdarzeń...
Czas jakby płynie wolniej, ludzie nie spieszą się, mówią ciszej, częściej spoglądają w niebo, a ci nawet najbardziej zabiegani zatrzymują się, aby pomyśleć, powspominać... Także przyroda staje się cichsza. Każdy krok po szeleszczących liściach brzmi głośniej. Także i ja zwalniam, wyciszam się...
Tak, koniec października i początek listopada zawsze ma dla mnie w sobie coś niezwykłego.  To czas wspomnień, smutnych rocznic... Moje myśli uciekają do tych, których już nie ma. Do bliskich, dawnych przyjaciół, których uśmiech pamiętam nie tylko z dzieciństwa. Do chwil, które zdawały się kiedyś tak proste, a teraz stają tak ważne...
Czuję, że znowu zaczynam odpływać w przeszłość. Trudno mi być tu i teraz. Niby jestem, ale jakby zawieszona między tym, co było, a tym, co ma dopiero nadejść.
Spóźniona łza

Spotkałam cię na
cmentarnych ścieżkach
łzę spóźnioną ocierasz
bielą twoich myśli
jak anioł
żywy pośród umarłych
co nie umarli
lecz żyją nowym życiem
a my umieramy z tęsknoty
przyjdź
by strącić spóźnioną łzę.
W dzień Wszystkich Świętych i Zaduszek cmentarze zmieniają się w morza świateł.
Od bram aż po najdalsze alejki snują się ludzie z naręczami chryzantem, siatkami zniczy... Pachnie woskiem, jesienią i pamięcią. Wokół słychać gwar rozmów...
W te dni cmentarz żyje pamięcią o tych, którzy byli. Jednak czasem mi się wydaje, że bardziej życiem tych odwiedzających, chociaż w sercach nadal noszą tych nieobecnych. Alejki tętnią rozmowami o bieżącym życiu, krokami wśród szeleszczących liści, szeptami modlitw, wspomnieniami....  Tak czasami słychać opowieści z dawnych lat. A to ktoś opowiada historię legendarnego sernika babci, o dziadku, który zawsze miał cukierki w kieszeni....
Wiatr szumi w koronach drzew, jakby podsłuchiwał nasze rozmowy, aby potem nieść je dalej...  Ciepłe światło zniczy migocze, jakby same dusze chciały się odezwać, zamrugać w odpowiedzi, włączyć się do rozmowy....
Tak, tysiące płomieni rozpalonych naszą pamięcią drga na wietrze. Każde światełko to dowód na to, że ktoś pamięta. Że ktoś wrócił, mimo odległości, mimo pogody, mimo braku czasu. Czy jednak nasze wspomnienia są tak kruche i ulotne jak te ogniki, które zgasną za jakiś czas, a my zapomnimy i wrócimy do swojego zwykłego życia? Chociaż w te dni może się wydawać, że na cmentarzach nie ma miejsc zapomnianych. Ale czy naprawdę te nawet najbardziej oddalone, zatarte przez czas mogiły zyskują chwilę uwagi? Czy na pewno odwiedzamy tylko te "nasze" zapomniane w ciągu roku, na które brakowało nam czasu, siły...?
A przecież wystarczy skręcić z głównej alejki, przejść kilka rzędów dalej, tam gdzie światła jest mniej, gdzie mogiły zarastają trawą, a litery na płytach dawno już zatarł deszcz. Tu kończy się nasza pamięć, a zaczyna cisza... Idąc tymi zachwaszczonymi  ścieżkami w starej części cmentarza coraz częściej można zobaczyć grób bez dobrze widocznego nazwiska, wyblakły krzyż, rozsypane szkło, suche kwiaty....  Od dawna nikt tam nie przychodzi.  Nikt nie pamięta już imion, nikt nie zna dat, a przecież każda z tych mogił była kiedyś dla kogoś ważnym miejscem.  A może nikogo już nie ma, kto mógłby pamiętać? A przecież tam, wśród omszałych kamieni, kryją się jednak historie, których nie sposób już opowiedzieć. Czasem jakaś litościwa ręka w te listopadowe dni stawia tam znicz. Ten znicz płonie jednak nieśmiało.
Mała Dziewczynka także czasem zatrzymuje się przy takim grobie. Patrzy na prawie bezimienny nagrobek, na zmatowiałe zdjęcie.... Niekiedy zapala znicz... Nie dla konkretnego grobu, ale dla wszystkich, o których zapomniano. Dla tych, którym światła nikt już nie zapali. A kiedy odchodzi, to ogień nadal się cicho i nieśmiało tli.
Zdaniem Małej Dziewczynki taki drobny gest potrafi choć na chwilę  rozjaśnić mrok czyjejś niepamięci zwłaszcza gdy dookoła płonie morze roziskrzonych świateł.
Świętym nieznajomym z imienia
Zapalam świeczki na waszych grobach
i zrzucam zeschłe liście
które jesienią piszą poemat
o codziennym życiu w którym nie brakło łez
o krzyżu dźwiganym razem z Chrystusem
bez Szymona i bez Weroniki
z modlitwy szeptanej o zmierzchu i poranku
z łez i potu zbieranych przez lata
spadające kasztany układają różaniec
podawany do rąk żywym
przez nieznanych świętych
zapalających dla nas światełka na niebie.
W dzień powszedni, poza listopadowymi uroczystościami, cmentarz wygląda zupełnie inaczej, jakby znów zapadł w sen. Nie ma tłumów, szelestu setek kroków, gwaru rozmów i rzędu migoczących zniczy. Panuje cisza.
Alejki są puste, czasem tylko ktoś przejdzie powoli, zatrzymując się przy grobie. To może być starsza kobieta z naręczem świeżych kwiatów, mężczyzna z konewką, ktoś, kto przychodzi regularnie, nie tylko z okazji święta.
Niekiedy można dostrzec dziecko. To dziewczynka w kolorowej czapce, trzymająca za rękę dziadka. Zatrzymują się przy jednym z prostych grobów. Dziadek mówi coś cicho, pochyla się i zapala znicz, a dziewczynka układa na płycie garść kasztanów. Przez chwilę patrzą tylko, jak płomień powoli się rozpala. Potem odchodzą.
Na wielu grobach znicze zgasły już dawno. Pozostały po nich szkła lub plastik z niedopalonymi knotami i resztą wosku. Kwiaty zwiędły, a niektóre pochyliły się pod ciężarem zapomnienia. Widać, które groby odwiedzane są często, a które tylko od święta.
Wierzę, że pamięć nie znika całkiem, że to tylko brak czasu, odległość....
Powtarzalność
Znów rozbłysną domy zmarłych
rozweselą się milionami ogników
wtulonych w płatki chryzantem
blask poszybuje do nieba
i powróci by obudzić śpiących...
obudź się- zawołają spadające żołędzie
na kształt naszych łez tęsknoty
znów będzie blisko ciepło i serdecznie
a modlitwy ułożą się w wiersze
tak będzie
zanim nieubłagany czas
nie wysuszy dostojnych chryzantem
zanim nie zdmuchnie świec
zanim nie uspokoi serc
by pozostawić Bliskich
na kolejny rok długiego oczekiwania.
wiersze Basia Wójcik

sobota, 25 października 2025

Droga która łączy, ale i dzieli

Siedzieliśmy w poczekalni, bo na zewnątrz deszcz i ziąb
(Do pociągu sporo czasu jeszcze było);
Można zatem wypić kawę albo rzucić coś na ząb,
Bo nikt nie wie, kiedy człek znów napcha ryło.
Wtem słyszymy kół stukoty i lokomotywy świst,
Więc rzucamy się do wyjścia na perony,
Ale w miejscu nas zatrzymał megafonów zgrzyt i pisk:
– To nie wasz pociąg – ogłosiły megafony.

Uwierzyliśmy megafonom –
Uprzejmie wszak ostrzegły nas;
Po co stać w deszczu na peronie,
Skoro przed nami jeszcze czas?
Dawno nie utkałam opowieści o książce, a przecież czytam ich wiele.
Ostatnio poruszyła  mnie książka "Nie zdążę", którą w 2019 napisała Olga Gitkiewicz.  
Autorka pokazuje, jak wielu ludzi w Polsce zostało wykluczonych z systemu transportu. To osoby, które nie mają samochodu – bo ich na to nie stać, nie mają prawa jazdy albo nie mogą prowadzić... Te osoby jednocześnie nie mają dostępu do żadnego autobusu czy też pociągu. Mieszkają często na wsiach, w małych miejscowościach lub na obrzeżach miast, gdzie transport publiczny został ograniczony albo całkowicie zlikwidowany.
Olga Gitkiewicz opisuje historie ludzi, którzy muszą iść pieszo kilka kilometrów do najbliższego przystanku, o ile ten w ogóle jeszcze istnieje. Nie mogą udać się do lekarza, bo nie mają jak dojechać. Dzieci wyjeżdżają dużo wcześniej do szkoły, bo kolejny autobus odjeżdża za późno. Ktoś inny nie przyjmie pracy, bo nie dojedzie na czas, kobiety po utracie męża - kierowcy zostają uwiązane do miejsca, bo nie mają jak się ruszyć. Życie tych osób jest całkowicie podporządkowane dostępności transportu.
W 2019 roku wiele połączeń kolejowych było zawieszonych, nieopłacalnych, martwych....
Jeśli linia była nierentowna, to ją zlikwidowano albo ograniczano... A mieszkaniec? Najlepiej niech kupi sobie samochód. W efekcie transport publiczny w wielu miejscach funkcjonował rzadko w niepopularnych godzinach, aby z czasem zniknąć, bo nikt przecież nie jeździł...
Samochód stał się wyznacznikiem mobilności, co automatycznie wykluczało tych, którzy samochodu nie mieli lub nie mogli go używać. 
Autorka opisując sytuację w Polsce, pokazuje nie tylko mapę połączeń, a raczej ich braku, ale także emocjonalny krajobraz ludzi żyjących z dala od środków transportu. To opowieść o tym, że dla wielu młodych ludzi decyzja o wyprowadzce nie jest wyborem, ale koniecznością. I o tym, że transport publiczny to nie luksus, ale podstawowy warunek uczestnictwa w społeczeństwie.
Żarcie szybko się skończyło, nuda zagroziła nam,
Zaczęliśmy drzemać, marzyć i flirtować;
Ktoś przygrywał na gitarze, zanucili tu i tam,
Zaciążyły nam do tyłu nasze głowy.
Wtem słyszymy kół stukoty i lokomotywy świst,
Więc ospale podnosimy się z foteli.
Ale w miejscu nas zatrzymał megafonów zgrzyt i pisk:
– To nie wasz pociąg – przez megafon powiedzieli.

Uwierzyliśmy megafonom –
Pomarzyć w cieple – dobra rzecz.
Po co stać w deszczu na peronie
Zamiast w fotelu miękkim lec?
Od momentu publikacji książki, czyli od 2019 roku, nastąpiły pewne zmiany, choć żadna z nich nie jest natychmiastowym cudem.
Pojawiły się nowe autobusy, często oznaczone tabliczką „połączenie dofinansowane z Funduszu Rozwoju Przewozów Autobusowych”. Dla wielu gmin to była pierwsza taka linia od dwóch dekad. Na przystankach, które jeszcze niedawno zarastały trawą, znów stanęły rozkłady jazdy, a w rozkładach – godziny, które rzeczywiście coś znaczą. Dzieci nie muszą już wychodzić z domu o świcie, by zdążyć do szkoły, a starsi ludzie mogą pojechać do miasta bez proszenia sąsiada o podwózkę.
Nie wszędzie jednak ten autobus dojechał. Na niektórych trasach nadal świeci pustka. Autobusy, które miały wrócić, wciąż „czekają na rewitalizację linii”. System powoli się budzi, ale jeszcze nie wyszedł z letargu. 
Kiedy czytałam „Nie zdążę”, miałam wrażenie, że to książka o poważnym braku transportu na mapie Polski i w życiu ludzi. Dziś można powiedzieć, że w tych plamach na mapie powoli zaczyna kiełkować coś nowego. Małe sieci połączeń, współpraca samorządów, lokalne inicjatywy – to wszystko powoli splata się w tkaninę, która może znów połączyć miejsca i ludzi.
Ale ta opowieść to nie tylko autobusy. To także problem kursujących pociągów, które w wielu miejscach zniknęły z mapy, zostawiając po sobie zarastające perony i zardzewiałe tablice z nazwami stacji. Przez lata koleje lokalne uznawano za relikt przeszłości, coś co nie pasuje do nowoczesnego świata samochodów i autostrad. Tory rozbierano, dworce zamykano, a mieszkańcy małych miejscowości zostawali z jednym wyborem: auto albo nic...
Gitkiewicz opisuje, jak codzienne funkcjonowanie bez samochodu staje się niemożliwe, a przez to wiele osób zostaje wykluczonych z życia społecznego, rynku pracy, a nawet opieki zdrowotnej.
Po marzeniach przyszła kolej na dziewczyny oraz łyk,
Co pozwolił nam zapomnieć o czekaniu,
Gdy tymczasem za oknami n-ty już się puszył świt
I poczuliśmy się trochę oszukani.
Więc gdy znowu kół stukoty usłyszeliśmy i świst –
W garść się wzięliśmy i dalej! – na perony!
Lecz zatrzymał nas na progu już znajomy zgrzyt i pisk:
– To nie wasz pociąg! – Ogłosiły megafony.


Uwierzyliśmy megafonom –
W końcu nie było nam tak źle.
Po co stać w deszczu na peronie,
Gdzie z wszystkich stron wichura dmie?
Także w przypadku kolei w ostatnich latach coś drgnęło. Zaczęto mówić o Kolei Plus, o przywracaniu linii, które miały znów połączyć regiony zapomniane przez transport. Na mapie Polski powoli odżywają stacje, które przez lata stały puste. Pociągi wracają do małych i średnich miast. Na peronach pojawiają się ludzie: starsze kobiety z torbami, uczniowie z plecakami, pracownicy, którzy mogą znów dojechać do miasta, no i słychać gwizdek konduktora... 
Jednak niektóre linie wciąż czekają na remont, inne kursują zbyt rzadko, by naprawdę zmienić codzienność mieszkańców. Nadal się zdarza, że odnowiony dworzec świeci pustkami, bo rozkład nie pasuje do godzin pracy czy szkoły.
W niektórych rejonach wykluczenie komunikacyjne nadal jest poważnym problemem. Natomiast w Czechach system komunikacji jest bardziej dostępny i sprawny.
Tymczasem w Czechach, w kraju, gdzie często korzystałam z różnego rodzaju środków transportu, udało się stworzyć system komunikacji, który sprawia, że mieszkańcy nawet niewielkich wsi mają dostęp do większych ośrodków. To przekłada się na lepszą mobilność, mniejsze poczucie izolacji i realne szanse na rozwój.
W Czechach pociągi i autobusy  jeżdżą regularnie, punktualnie, a rozkłady nie zmieniają się od lat. Sama się o tym przekonałam. Małe miejscowości mają dostęp do kolejowych połączeń co godzinę, czasem częściej. Działa model integracji kolei z autobusami regionalnymi. Tam nikt nie musi sprawdzać co chwilę rozkładu jak u nas. 
Olga Gitkiewicz opisała też trudną sytuację pieszych na naszych drogach. Na szczęście od czasu ukazania się książki ich sytuacja uległa poprawie, ale nadal są postrzegani przez kierowców jako roszczeniowi i stwarzający niebezpieczeństwo .
"Nie zdążę" to pozycja niezwykle ciekawa. Poruszaj wiele ciekawych wątków nie tylko dotyczących naszego kraju. Nie sposób jednak wszystkie opisać.
Książka rozpoczyna się przykładem z Ameryki, gdzie wielkie koncerny swoimi działaniami doprowadzają do zamykania mniejszych przedsiębiorstw, aby tylko sprzedać swój główny produkt jakim jest samochód. Tam warto mieć własny środek transportu. Świadczy on o poziomie dobrobytu, prestiżu... 
Uderzyło nas jak gromem, spojrzeliśmy wreszcie w krąg,
A już wiele, wiele świtów przeminęło!
I patrzymy w starcze oczy, powstrzymując drżenie rąk –
Zadziwieni, gdzie się życie nam podziało;
Wybiegamy na perony, lecz na torach leży rdza,
Semafory, hen! pod lasem – opuszczone!
Żaden pociąg nie zabierze już z tej poczekalni nas,
Milczą teraz niepotrzebne megafony…


I gorzko się zapatrzyliśmy
W zabrane nam dalekie strony
I w duszach swych przeklinaliśmy
Tę łatwą wiarę w megafony.
Jacek Kaczmarski
Olga Gitkiwicz przejechała setki kilometrów i rozmawiała z dziesiątkami ludzi dla których przywrócenie dobrze działającego transportu publicznego jest bardzo ważne. Transport w potrzebuje jeszcze cierpliwości, mądrego planowania i zrozumienia, że pociąg, autobus to nie luksus, ale koniczność, podstawa do sprawnego życie mieszkańców. 
Transport to kwestia  równości, dostępności i godności. „Nie zdążę” to reportaż o dwóch obliczach Polski. Tej pędzącej i tej pozostawionej na poboczu. Prawo do drogi to prawo do życia w pełni.

niedziela, 19 października 2025

Nie tylko białe złoto...

Stonka w japonkach
Na kartoflisku pasiaste stonki
jadły ziemniaki w noce i w dzionki.
Pałaszowały liście, łodygi,
jedna przez drugą, jak na wyścigi.
Wśród nich znalazła się jedna taka,
która straciła chęć na ziemniaka.
Przestała robić z liści koronki
i powiedziała do innej stonki:

– Wczorajszej nocy mi się przyśnił,
daleki Kraj Kwitnącej Wiśni.
Dlatego dietę swą odmienię,
liście kartofli na ryż zamienię.
Jak powiedziała, tak też zrobiła,
wczasy w Japonii wykupiła.
Tydzień żegnała familię liczną,
wzięła do ręki walizkę śliczną.
I opuściła swe kartoflisko,
szybko udając się na lotnisko.
Jesień przywiewa kolejne wspomnienia. Tym razem o małym, białym ziarenku. Chociaż może być ono także w innym kolorze.
Tak, dzisiaj opowieść o ryżu.
Mała Dziewczynka dobrze je pamięta z Domu Dziadków. Może nie sam jego smak, ale sposób przygotowania. Babcia po zagotowaniu ryżu trzymała go w sypialni, szczelnie otulonego pierzyną. Mała Dziewczynka zawsze zastanawiała się, dlaczego tak robiła. Babcia natomiast tłumaczyła, że to dobry sposób na to, by ryż nie przywarł do dna garnka i był jeszcze bardziej miękki, aromatyczny. Dlatego potrzebuje, aby przez jakiś czas był ukryty w ciepłym miejscu.
Ale Stop, dzisiaj opowieść tylko o ryżu...
Ryż, to zboże stare jak świat.
Ryż pochodzi z Azji Południowo-Wschodniej, a dokładniej z terenów dzisiejszych Indii i Chin. Oba te kraje odgrywają kluczową rolę w historii i uprawie ryżu.
Ziarna ryżu zostały odkryte w wykopaliskach pochodzących z 7000 roku przed naszą erą w Indiach..
Według mitologii indyjskiej ryż został zesłany ludziom wprost z nieba. Jeden z indyjskich bogów podarował pewnemu młodzieńcowi ugotowane ziarno ryżu, doceniając w ten sposób jego męstwo. Chłopiec, zafascynowany jego smakiem, postanowił wykraść ziarna bogom i rozdać je ludziom. Niestety został zdemaskowany przez strażników niebiańskich wrót. Młodzieniec wpadł więc na genialny pomysł. Zaczął się przechadzać się po rozrzuconych w niebie ziarnach ryżu. Wiele z nich utkwiło w jego popękanych piętach. W ten sposób powrócił na ziemię z nasionami tej wyjątkowej rośliny.
Inna indyjska legenda mówi, że że ryż pochodzi z łez bogini dobrobytu – Lakshmi – które spadły na ziemię, gdy ludzie cierpieli z głodu.
W źródłach historycznych można znaleźć też informację, że ryż był znany w 5000 roku przed naszą erą w Chinach. Mieszkańcy uprawiali go w dorzeczu rzeki Jangcy.
Starożytna chińska legenda głosi, iż pięć zbóż: owies, psze nica, proso, jęczmień i ryż zostało ze słanych przez bogów za pośrednictwem pięciu wysłanników niebios, którzy wjechali na kozach do miasta Kan ton, każdy z kłosem jednego ze zbóż w zębach.
Wierzy się, że ryż poznaliśmy dzięki psu. Dawno temu, gdy w Chinach ulewy zniszczyły wszystkie uprawy, ludzie polowali więc na wszystko co żyło. Jednak pewnego dnia podbiegł do nich dziki pies, który na ogonie miał przyczepionych kilka ziarenek ryżu. Zaciekawieni ludzie zebrali je i zasiali. I tak powstała pierwsza uprawa ryżu.
Z Indii i Chin ryż zawędrował do Korei, Japonii, Indochin, a później przez Persję do świata arabskiego. Do Europy trafił z Aleksandrem Wielkim. Jednak to dopiero średniowiecze otworzyło mu drzwi na dobre. Dzięki Arabom dotarł do Hiszpanii, a potem przez Wenecję i Genuę na cały kontynent.
W Polsce ryż po raz pierwszy pojawił się dopiero w XVI wieku. Był to jednak tylko rarytas dla możnych. Podawano go z mlekiem i cynamonem jako luksusową słodycz. Dopiero w XX wieku zagościł na dobre w codziennej kuchni.
Dla Chińczyków ryż to symbol życia. Wielkim nietaktem jest zostawić choćby jedno niezjedzone ziarnko ryżu, jeśli jesteśmy w gościach.   
W Azji, ale już także na całym świecie,  do dziś rzuca się ryż na pary młode. Wierzy się, że każde ziarno niesie płodność, dobrobyt i pokój.
W Japonii istniało przekonanie, że w ryżu mieszka duch „kami”. Dlatego każde źdźbło musi być zbierane z szacunkiem. Jeśli ktoś nadepnie ziarno, może sprowadzić nieszczęście.
Ryż w medycynie ludowej od dawna ceniony jest za swoje właściwości lecznicze i dietetyczne.
Ryż jest źródłem węglowodanów, które dostarczają energii, oraz zawiera niewielkie ilości białka i tłuszczu. Jest również bogaty w witaminy z grupy B, witaminę E, a także minerały takie jak potas, magnez, żelazo i cynk. Ponadto, ryż brązowy (niełuskany) jest bogatszy w błonnik niż ryż biały, co wpływa na lepsze trawienie i uczucie sytości.
Stamtąd bez zbędnej ceremonii,
skoczyła w górę – hop! – do Japonii.
Tam odnalazła pole ryżowe,
gdzie rozpoczęła swe życie nowe.
W liście rodzince pokłony słała
i tak swą podróż opisywała:
– Zaczęłam nosić w paski kimono,
zostałam też samuraja żoną.
Codziennie rano, przed śniadaniem,
z wiśni układam ikebanę.
Pochwalę się też, z wielką dumą,
że wieczorami trenuję sumo.
Do tego, jako jedyna stonka,
nad ryżowiskiem fruwam w japonkach.
W szczególności biały ryż, ze względu na swoją lekkostrawność, zalecany jest przy problemach żołądkowych, biegunkach i niestrawności. Brązowy ryż, bogaty w błonnik, wspiera perystaltykę jelit i zapobiega zaparciom. Dodatkowo, ryż, zwłaszcza odmiany pełnoziarniste, reguluje poziom cukru we krwi, obniża poziom cholesterolu i ma pozytywny wpływ na układ krążenia. W medycynie ludowej czerwony ryż, ze względu na zawartość antocyjanów, uznawany jest za środek o działaniu przeciwzapalnym i przeciwutleniającym.
Czarny ryż, podobnie jak brązowy uważany jest za "ryż długowieczności". Wspiera pracę nerek i układu odpornościowego. Pomaga w procesach oczyszczania organizmu.
Ryż wykorzystywany jest też w kosmetyce. Jest ceniony ze względu na swoje właściwości nawilżające, łagodzące, wygładzające i rozjaśniające. Można go wykorzystywać w różnej formie, m.in. jako woda ryżowa, olej ryżowy, hydrolizat protein ryżu, a także jako składnik maseczek i peelingów.
Woda ryżowa jest bogata w witaminy z grupy B, witaminę E, minerały i antyoksydanty. Działa nawilżająco, łagodząco, rozjaśniająco i tonizująco na skórę.
Maseczki ryżowe działają nawilżająco, wygładzająco i rozjaśniająco, a peelingi delikatnie złuszczają skórę.
Ryż jest przede wszystkim wszechstronnym składnikiem w kuchni, używanym jako baza do wielu dań, dodatek lub składnik w potrawach słodkich i wytrawnych. Można go podawać jako osobne danie, dodawać do zup, potrawek, dań mięsnych i warzywnych, a także wykorzystywać w sałatkach, zapiekankach i deserach. Z ryżu produkuje się również makarony, kasze, mąkę, a nawet napoje alkoholowe. Ale o tym mogłoby powstać wiele opowieści. Chociaż ta dzisiejsza wyjątkowo krótka.
Ryż to coś więcej niż tylko jedzenie...
Lecz oczy wyszły mi ze zdumienia,
kiedy dostałam ryż do jedzenia,
Obok okrągłej ryżu miseczki,
nie było łyżki, tylko pałeczki.
Jeść pałeczkami – sztuka nie lada –
już, już, mam łykać – pac! – wszystko spada.
I chociaż nimi wciąż wymachuję,
w brzuchu mam pusto, sił mi brakuje.
Cóż dalej robić? Rada nierada,
chyba powrócę do swego stada.
W japonkach, głodna, dam stąd drapaka,
do kraju... Kwitnącego Ziemniaka.
Niech dla każdego, kto przygód szuka,
z mojej historii płynie nauka:
– Jeśli chcesz zwiedzać dalekie kraje,
znaj panujące tam obyczaje.
Hanna Niewiadomska