piątek, 5 czerwca 2020

Poimieninowe myśli


Kiedy przychodzisz do mego domu
Zrywam się na równe nogi
Rozsuwam ściany
Zgarniam okruchy ze stołu
Na białym obrusie stawiam karafkę
Pełną krystalicznie czystej wody
Sok z winogron i pszenne pieczywo
Roztacza swój ożywczy zapach 
Jerzy Binkowski


Imieniny minęły pełne telefonów, sms i mms-ów (zdecydowanie wolę rozmowę, ale to nie jest temat na dzisiaj). Nastał kolejny tym razem spokojny dzień, który minął niepostrzeżenie. Właśnie zdążyłam zasnąć. Miałam miły, kolorowy sen. Staram się go zatrzymać. Jednak umknął bezpowrotnie, gdy zdałem sobie sprawę, że telefon dzwoni w rzeczywistości.
A przecież telefon milczał przez cały dzień. Ani razu nie przerwał błogiej ciszy w moim ogrodzie. Teraz nie przestawał dzwonić. Cóż w życiu nie ma równowagi.
I co to za zwyczaj, a przede wszystkim sens, pytać o tak późnej porze czy przypadkiem nie śpię. Skoro już podniosłam słuchawkę.... To tak jak pytać, czy się nie przeszkadza, skoro widać, że tak jest lub mówić, że nikogo nie ma w domu, kiedy jest się samemu.
Telefon często dzwoni w najbardziej nieodpowiedniej chwili. Niestety, jeżeli go nie wyciszymy całkowicie i nie schowamy do szuflady lub po prostu nie wyłączymy, to będzie mrugać do nas i nieustanie podskakiwać.
Tego wieczoru, a raczej nocy miałam wyłączony telefon. Dzwonił jednak domowy telefon rodziców.
Trudno jednak nie odebrać dzwoniącego telefonu. Nasza natura na to zazwyczaj nie pozwala. Ma to związek z naszym sumieniem. Dzwonią rodzice, ktoś z pracy... Tej nocy pomyślałam, że coś się stało. Na szczęście nie. Ktoś ledwo znajomy, po latach milczenia, chciał spytać moją mamę, co u niej. Czy nie mógł tego zrobić wcześniej, zamiast stawiać cały dom na nogi w nocy?
Tak ludzie są bardzo spontaniczni. Ledwo pomyślą o kimś i już sięgają po telefon. I dobrze. Kontakty są potrzebne. Przecież ludzie, jeszcze przed epidemią pozamykali się w domach i nie daj Boże odwiedzić kogoś bez zapowiedzi. Trzeba było  zadzwonić, umówić się. A co dopiero teraz.
A przecież drugi człowiek jest po to, aby z nim posiedzieć, porozmawiać, a nawet pomilczeć.
My jednak wolimy zamknąć się w  domu. I nawet tam długo nie przebywamy razem. Posiłki spożywamy w biegu, nie czekamy na wspólny obiad, kolacje...  Szybko uciekamy od stołu, nierzadko zabieramy pełny talerz do swojego pokoju.
Tam przecież jest telewizor, komputer, telefon... Dzieci nie wiedzą co dookoła dzieje się w przyrodzie.
Kiedyś to było nie do pomyślenia.
Na lipę
Gościu, siądź pod mym liściem, a odpoczni sobie!
Nie dojdzie cię tu słońce, przyrzekam ja tobie,
Choć się nawysszej wzbije, a proste promienie
Ściągną pod swoje drzewa rozstrzelane cienie.
Tu zawżdy chłodne wiatry z pola zawiewają,
Tu słowicy, tu szpacy wdzięcznie narzekają.
Z mego wonnego kwiatu pracowite pszczoły
Biorą miód, który potym szlachci pańskie stoły.
A ja swym cichym szeptem sprawić umiem snadnie,
Że człowiekowi łacno słodki sen przypadnie.
Jabłek wprawdzie nie rodzę, lecz mię pan tak kładzie
Jako szczep najpłodniejszy w hesperyskim sadzie.
Jan Kochanowski
Jeszcze ... lat temu ludzie wspólnie spacerowali, w letnie wieczory mieszkańcy domów siadali na werandach, tarasach schodkach... Sąsiedzi rozmawiali "przez płot".....
Kto dzisiaj tak robi? Niewielu. Nawet kilka dni temu nasza sąsiadka, bez zwykłego grzecznościowego uprzedzenia, postawiła wysoki płot. Moja mama bardzo to przeżyła. Przecież przez wiele lat jej rodzice tego nie zrobili. Wręcz przeciwnie. Bardzo lubili te sąsiedzkie pogaduszki ze wszystkimi. Nieraz wystarczyło zwykłe "dzień dobry" i tradycyjny uśmiech. Niestety nie ma ich już z nami. Sąsiadka odeszła w zeszłym roku.
Czasy się zmieniają. Coraz więcej ludzi teraz każdy zamyka się w swoim świecie. Odgradza się nawet od ludzi których zna od urodzenia. Rozumiem, że czasem potrzebujemy samotności, odpoczynku od innych. Sama często muszę pobyć z własnymi myślami tylko w swoim towarzystwie. Ale żeby tak cały czas?
Jednak brakuje mi tych minionych lat, które bezpowrotnie odchodzą. Tej przeszłości prawie zamierzchłej, kiedy byłam piękna, a na pewno młoda.... Ale nie o to chodzi, jaka byłam tylko co miałam.  W tamtych czasach najprostszym sposobem na podtrzymywanie takich więzi było wzajemne odwiedzanie się, rozmowy na ulicy lub "przez płot"... Wizyty często bez zapowiedzi (no tak, telefon był rzadkością), spontaniczne były w Polsce codziennością. Niespodziewane pukanie do drzwi wywoływało ciekawość i radość z odwiedzin. Można więc było zapukać do drzwi i oczekiwać, że gospodarz otworzy drzwi z uśmiechem, a na stole obok herbaty zaraz pojawi się ciasto. 
Wszyscy słyszeli o polskiej gościnności. Od setek lat krążyła opinia, że jak mało który naród potrafimy przyjąć w swoje progi przybyszy. Sarmacka gościnność znana i ceniona była w świecie. Tam ludzie nie odwiedzali się. Naturalnie przychodzili do siebie, ale niezapowiedziana wizyta była wręcz nie na miejscu. Polakom, którzy znaleźli się w takim kraju bardzo brakowało tej naszej bezpośredniości, serdeczności....
Z chwilą pojawienia się wszechobecnych mediów sytuacja ta uległa zmianie. Dogoniła nas mentalność naszych zachodnich sąsiadów. Nadmiar informacji, tempo życia, ilość obowiązków, pogoń za karierą.... To powoduje, że zamykamy się, a gość z osoby pożądanej staje się intruzem. Mamy coraz mniejszą ochotę na czyjeś wizyty, a co dopiero niezapowiedziane. Taka spontaniczna wizyta zazwyczaj wywołuje grymas niezadowolenia. Często jednak się zdarza, że po prostu nie otwieramy drzwi. 
Spontaniczność jest mało akceptowanym zjawiskiem. Jest to bowiem działanie wymykające się spod kontroli. A przecież jak tracimy kontrolę, to tracimy poczucie bezpieczeństwa.
Gościnny pokój na wsi
Od­pro­wa­dzi­li mnie do drzwi,
za­pa­li­li świecz­kę stro­ska­ną
i tro­chę na­zbyt gor­li­wie
ży­czy­li mi do­bra­noc.

Na sto­le bu­kiet róż bia­łych
mój przy­jazd świę­ci...
Spo­koj­ne są, nie­ru­cho­me,
jak ręce świę­tej pa­mię­ci...

A tam­ci od­cho­dzą w ra­do­snej kom­pa­nii -
ten coś szep­cze,
ta zęby szcze­rzy,
i ze śmie­chem zbie­ga­ją po scho­dach
do swo­ich bez­piecz­nych leży.

Zo­sta­wi­li mnie w izbie wiel­kiej jak sto­do­ła,
sa­mot­ną w go­ścin­nym skrzy­dle.
Łóżecz­ko, la­wen­dą pach­ną­ce,
za­pra­sza, skrzy­piąc obrzy­dłe.

Bli­sko łóż­ka sza­fa jak klasz­tor,
ta­jem­ni­cza jak pani Bła­wac­ka,
na­gle, trza­śnię­ciem nie za­po­wie­dzia­nym,
prze­ra­ża mnie znie­nac­ka.

Sta­nę­łam bez­rad­nie,
za­ła­ma­łam ręce,
w mat­ni go­ścin­nych po­koi - - -
Że w jed­nym z nich trum­na za­po­mnia­na stoi,
zdą­ży­li mi już po­wie­dzieć.

Pro­si­li, by się nie dzi­wić,
je­śli usły­szę ło­mot i po­gwa­ry.
Wuj był - no i jest - wlaź­li­wy -
lecz nie mów­my źle o umar­łych!

I oto ktoś oknem szarp­nął,
błysk świe­cy po ką­tach lata,
- roz­twie­ra­ją się drzwi lu­na­tycz­ne
z pi­skiem nie z tego świa­ta...

Zie­ją na czar­ny ko­ry­tarz -
i wiem na pew­no,
że ktoś się tam w głę­bi wy­dłu­ża
smu­gą po­wiew­ną...

Świe­ca zga­sła.
Duch pod­szedł w po­de­szwach na fil­cu.
Sta­ry sto­lik dwu­na­stą wy­stu­ku­je wła­śnie
i w na­prę­że­niu cze­ka go­ścin­na sy­pial­nia,
kie­dy gość wresz­cie za­śnie.
MARIA PAWLIKOWSKA-JASNORZEWSKA

Na szczęście w moim małym miasteczku, do którego tęsknię obowiązuje jeszcze:
„Gość w dom, Bóg w dom"

sobota, 30 maja 2020

Myśli na koniec maja

Deszcz majowy ~
Słońce świeci, deszczyk pada,
Czarownica się podkrada.

Chodźcie, chodźcie prędzej, dzieci!
Z nieba złoty deszczyk leci.
Maj na ziemi! Deszcz o wiośnie
Kogo zmoczy, ten urośnie.
Świeżą trawę skropi rosą,
Bedziem po niej biegać boso,
Będziem wstrząsać mokre drzewa,
Niech nas zlewa, niech nas zlewa.

Rosi deszczyk nam na głowy,
Srebrny, złoty, brylantowy.
Iskry, perły i diamenty
Lecą z chmury uśmiechniętej.
To klejnoty, a nie deszcze...
Jeszcze, jeszcze... Jak szeleszcze,
Szepce, szemrze, szumi, śpiewa...
Trawy cieszą się i drzewa.

Róże w bieli, w złocie, w pąsie
Błyszczą, świecą, lśnią i skrzą się;
Kwiaty modre, żółte, białe
I czerwone w kroplach całe.
Mlecze, jaskry, niezabudki,
Dzwonki, fiołki i stokrotki,
Kwiaty pól i kwiaty matki:
Dziatki, bratki i bławatki,
Wszystko razem w żywej rzeszy
Dżdżem się cieszy, dżdżem się śmieszy...
...A po ścieżce skacze żaba...
Kto się boi, ten jest baba!

Mkną jaskółki z ostrym świrem,
Pachnie wkoło mokrym żwirem,
Pachnie w krąg mokrymi liśćmi...
"Nuże, dzieci, do dom iść mi!"
Nic pójdziemy! wolim w pole!
Tchórze noszą parasole!
Mazgaj, kto zostanie suchy,
A do domu chcą piecuchy!

Słońce świeci. Deszcz o wiośnie
Kogo zmoczy, ten urośnie.
Siedmiobarwna w niebie tęcza:
Niebo z ziemią się zaręcza.
A na tęczy wodna panna
Sieje perły: kwiatom manna!
Promieniste czesze sploty...
Słońce lśni czy włos jej złoty?...

Słońce świeci, deszczyk pada,
Czarownica dziwy składa.
Leopold Staff
Ostatnio niewiele było dni bez deszczu. Cały czas słyszałam krople dzwoniące w okno. Pytałam sama siebie : gdzie podział się ten, najpiękniejszy miesiąc? Jednak nie narzekam. Przecież świat dookoła tego deszczu potrzebował. Jednak, gdy rowerem jechałam do mojego Domu, to jednak nie dostrzegałam jego piękna. Wówczas prosiłam, aby choć na chwilę ktoś zakręcił ten kurek z wodą i rozpędził chmury. Aby pojawił się ktoś, kto  po prostu pocieszy płaczącą w pałacu Króla Słońce jego najmłodszą córkę Wiosnę? Jaki jest jednak powód jej rozpaczy? Bez tego nie uda się jej uspokoić.
Potrzebne mi słońce i sucha droga do Domu. Potem może sobie padać i padać... 
W taki deszczowy, zimny majowy dzień nie pozostaje nic innego jak jak wyczarować w kuchni coś na rozgrzanie. 
Tak, tak…. Jak co roku w  maju nachodzą mnie kulinarne przemyślenia. Może jest to związane z tym, że w maju mam powody do świętowania? Jednak z drugiej strony lubię przy takiej pogodzie opanować kuchnię i przyrządzić coś dobrego i sprawdzonego. Czasem jest to coś całkiem nowego. Lubię jak zupa bulgocze w garnku, a zapach aromatycznej pieczeni rozchodzi się po całym domu.
Potem lubię ładnie przystroić stół Jednak modne teraz kwadratowe talerze zdecydowanie mi się nie podobają. Tradycyjny owal naczyń działa na mnie zdecydowanie uspokajająco. Szpice kwadratowych talerzy klują mnie, denerwują.  Nie lubię tych nowoczesnych wynalazków.
Koło jest kształtem naturalnym, normalnym, tradycyjny, odziedziczonym.

Majowy deszcz
W pewien ranek majowy
spadł dzieciakom na głowy.
Spadł na kwiaty i liście
ciepło... krótko... rzęsiście...
Pogwarzył coś o wiośnie...
Ucichł...
i wszystko rośnie!
Stefania Szuchowa


Często nie lubię tych nowoczesnych wynalazków. Podobnie jest też zazwyczaj z gotowaniem
Na przykład we współczesnej kuchni często w obawie przed kaloriami, cholesterolem rezygnuje się z zastosowania śmietany lub masła. Dlatego ziemniaki, kasze…. polewane są lekkimi, przezroczystymi „sosami”. W przypadku sosów wierna jestem tradycji i wolę dodawać niewielkiej ilości śmietany i odrobiny  masła. Nic tak jak one nie podnoszą walorów smakowych, a stosowane z umiarem nie powinny zaszkodzić.
Zawsze wydawało mi się, że zrobienie sosu to nie lada sztuka. A już na pewno nie powinien to być sos z torebki.
Jednak do sosów trzeba mieć dobrą rękę. Tajemnicą dobrego sosu jest odpowiednie dobranie proporcji jego składników. Ważna jest także barwa, konsystencja, smak i zapach.  .
Nieumiejętnie dobrana ilość składników powoduje, że smak i cały czar sosu pryska. Teraz na ryku mamy dostęp do wielu egzotycznych przypraw, więc łatwo o przesadę.  A dobry sos to zazwyczaj tylko kilka dobrze dobranych składników.
Zapach sosu powinien być konkretny, ale z drugiej strony subtelny, aby nie zagłuszał podstawowej potrawy.
Powinien mieć także odpowiednią konsystencję. Nie do każdej potrawy można podać sos gęsty. Czasem powinien on być lejący się, jedwabisty.
Może ktoś zna dobry przepis na ciekawy przepis z pysznym sosem? Może wykorzystam go na nadchodzących  imieninach? A jeżeli będzie dołączona zwykła konwalia, niekoniecznie wystrojona róża, to w zaświeci u mnie słoneczko
Deszcz majowy
Miarowym szelestem maj opadł na liście,
zmoknięte warkocze w gałęzie zaplata,
i pada bez przerwy, i leje rzęsiście,
perłowe kropelki wieszając na kwiatach.

Wciąż chmury, brzemienne deszczowym balastem,
spływają na ziemię wilgotnym dotykiem,
lecz słońce już brzegi wyzłaca im blaskiem
i w tęczę zapina, uśmiechem okryte.

Więc krople ostatnie ociera maj z twarzy
i dzwonkiem skowronka zawisa w błękicie,
by znów się wiosenną miłością rozmarzyć,
pierwszeństwo jej piękna uznając niezbicie.
Kurek Jan Lech

niedziela, 24 maja 2020

Szum starej płyty


Dom, rodzinny dom odchodzi już w niepamięć,
Czas z matczynych rąk zabiera nas w nieznane
Żal tych czterech ścian, gdzie tyle się przeżyło,
Lecz tam czeka świat i miłość woła nas

Ze starej płyty wraca muzyka,
Wibruje w smykach jak w oczach łzy
A świat się kręci jak stara płyta,
Kreśli w pamięci obraz tych dni

Ze starej płyty melodia płynie,
Jak w niemym kinie ktoś na pianinie gra
Utopmy troski w czerwonym winie,
Bo raz się żyje i kocha raz

Jak filmowy kadr swe życie znów oglądam,
Lecz nie wróci już zielonych lat melodia
Po matczynej też poznałem inną miłość,
Dziś jak piękny wiersz, powtarzam ją co dzień

Ze starej płyty wraca muzyka,
Wibruje w smykach jak w oczach łzy
A świat się kręci jak stara płyta,
Lata nam składa z nocy i dni

Ze starą płytą trzeba ostrożnie,
Pęknie jak serce, nic nie zostanie
Z naszą miłością bywa podobnie,
Mija jak refren ze starych płyt

Jak filmowy kadr swe życie znów oglądam,
Lecz nie wróci już zielonych lat melodia
Janusz Szczepkowski
Dzisiaj miałam napisać o..... Teraz to już nieważne, nieaktualne. Od ostatniego weekendu nie przestaję bowiem myśleć o Liście Przebojów Trójki.  Ten kto mnie zna jeszcze z WP (Ania, Jola...), wie że przez lata  nie wypowiadałam się na tematy polityczne, religijne...., w których mogłabym coś ocenić. Skrytykować lub też opowiedzieć się po czyjejś stronie.  Tym razem także tego nie zrobię.
Jednak zrobiło mi się przykro. 
Przecież to radio w moim pokoju grało jak tylko o 16 wracałam ze szkoły. W tamtych szarych i smutnych  latach Listy słuchali praktycznie wszyscy. Przyznaję, że zazwyczaj nie słuchałam jej od początku do końca. Uwielbiałam jednak nadawany wówczas po Liście Przebojów Teatrzyk Zielone Oko. Każdej soboty czekałam na niego niecierpliwie przez ostatnią godzinę Listy. Lubiłam ten muzyczny czas oczekiwania.
Kiedy zaprzestano nadawania Teatrzyku, coraz rzadziej słuchała, Listy. Jednak z wiadomościami o niej byłam na bieżąco.  
"Dzięki" temu całemu zamieszaniu ponownie zanurzyłam się we wspomnieniach. Jednak nie otwieram jak zawsze mojej szuflady. Tym razem przyszła pora na półkę. Dlaczego wcześniej do niej nie zaglądałam? Dlaczego dopiero informacja o Liście mnie do tego skłoniła? Kiedy ostatni raz trzymałam w rękach te kolorowe okładki?
Płyty. Dziesiątki winylowych płyt Czarne kropki z kolorowymi środkami. Każda opatulona barwnym, czasem już wyblakłym, sztywnym papierem.
Przeglądam je ze wyruszeniem. Przypominam sobie historię każdej z nich. 
Po chwili spoglądam na dawno nieużywany adapter. Delikatnie oczyszczam go prawie niewidocznego kurzu, który przykrywa lata samotności.
Wyciągam na chybił trafił płytę. Spoglądam co mi los podarował.
Niesamowite. Wysocki. Przecież po cichu miałam nadzieję, że to będzie ona. Miałam oczywiście parę typów, ale Wysocki był w pierwszej trójce.
Wyjmuję z czarno-białej okładki płytę i podnoszę przezroczystą pokrywę. Kładę czarny krążek. Delikatnie dotykam końcówkę igły. W głośnikach zaszumiało.
Działa. Opuszczam ramię i ..
Raz który lecę z Moskwy do Odessy
I znowu, psiakrew, odwołują lot,
Wynika to ze słów jej wysokości stewardessy
Majestatycznej jak Aerofłot
Kolejny komunikat zabrzmiał znów,
Że nad Murmańskiem wyż i niebo szczere,
Przyjmuje Kijów, Kiszyniów i Lwów,
A ja tam nie chcę, mnie tam po cholerę?

Radzili mi - pod inne leć adresy
I nie licz, bracie, że się stanie cud
I co też ci odbiło? Komunikat był z Odessy,
Że mgła i na startowych pasach lód
A w Leningradzie pełna odwilż już,
No a na przykład w takim Tbilisi
Ląduje się wśród pól kwitnących róż,
A ja tam nie chcę, mnie ten adres wisi!

Już słyszę - do Rostowa odlatują,
A ja tak pragnę być w Odessie mej,
Mnie ciągnie właśnie tam,
Gdzie od trzech dni już nie przyjmują,
Mnie korci taki zakazany rejs!
Ja muszę, gdzie zawała śnieżna fest,
Gdzie zaspy i ogólnie ciężki teren,
Gdzie indziej jasno i przytulnie jest,
A ja tam nie chcę, mnie tam po cholerę?

Stąd mnie nie wypuszczają,
tam znowu nie wpuszczają,
Przygnębia mnie mieszanych uczuć splot,
Uśmiechy stewardessy
coraz mniej mnie pocieszają,
Majestatycznej jak Aerofłot!
Przyjmuje ziemi mej najdalszy kąt,
Gdzie jak polecę jeszcze mi dopłacą,
Przyjmuje Wostok, czort nie port,
I Paryż, a ja nie chcę, mnie tam na co?

Ja wierzę, rozpogodzi się, silniki znów zagrają,
Już słyszę ja i serce w gardle mam,
Znów siedzę jak na szpilkach,
a nuż znowu odwołają,
Znów znajdą mnóstwo przyczyn, ja ich znam!
Ja muszę jak najszybciej być tam,
Gdzie mróz siarczysty hula po kolędzie,
Przyjmuje Londyn, Delhi, Magadan,
Przyjmują wszędzie, a ja nie chcę wszędzie!

Daremnie gaszę smutek,
co w serce mi się wessał,
W to serce, co powinno bić jak młot,
Od rana rejs odkłada stewardessa - miss Odessa,
Majestatyczna jak Aerofłot
A pasażerom nawet nie drgnie brew,
Pokornie na walizkach spać próbują,
Dojadło mi to wszystko, ech! psiakrew,
Mam tego dość i lecę, gdzie przyjmują
Dojadło mi to wszystko, ech! psiakrew,
Mam tego dość i lecę, gdzie przyjmują
Włodzimierz Wysocki
Zamykam oczy.
Przenoszę się do mojego pierwszego domu rodzinnego.
Stoi tam gramofon w drewnianej obudowie. Wieczorami słucham bajek, a mama swojej muzyki. Bardzo lubię te wieczory przy adapterze.
Gdy przeprowadzamy się do nowego domu adapter często znajduje się w moim pokoju. Przybywa bajek, które słucham z moim bratem. Między płytami ukrywają się małe, kolorowe pocztówki dźwiękowe.
Jedną pamiętam do dzisiaj. Miał na wierzchu zdjęcie różowej róży, która od zawsze kojarzy mi się z moją Babcią. Ta muzyczna kartka też należała do niej. Ale jaka muzykę skrywała? Nie pamiętam. Może to był Tercet  Egzotyczny, który lubiła? A może Jacek Lech lub Irena Santor? A może zupełnie coś innego?
Z biegiem lat moich czarnych krążków przybywa. Ale nie są to już bajki. Jarocka, Wysocki, Okudżawa, romanse rosyjskie, klasyka muzyki poważnej Słucham ich na okrągło. Może sąsiedzi chętnie powiedzieliby mi "zmień płytę", ale nie mają odwagi?
O płyty nie jest łatwo. Zawsze kupuje je w zaprzyjaźnionym kraju, gdzie sklep muzyczny jest dla mnie rajem, gdzie zapominam o całym świecie. Nie jest ważne, że powinnam kupie buty, których praktycznie nie ma u nas w kraju.
Wysocki skończył śpiewać. Zmieniam płytę. Romanse rosyjskie. 
Tym razem jestem już na studiach i za pierwsze naukowe stypendium kupuję nowy gramofon. Graniczy to wówczas z cudem, bo w tamtych czasach nie jest łatwo kupnem płyt, a co dopiero mówić o adapterze.
Kiedy idę do pracy, to pierwszą wypłatę przeznaczam na kupno lepszego sprzętu. Jednak starego nie wracam. Do dzisiaj spokojnie spoczywa na dnie szafy.
Kończą się Romanse. Kończy się moja podróż w czasie.
Dobrze było wędrować przez minione lata.
Mam tylko nadzieje, ze za ileś tam lat, ktoś odkryje moje skarby i przygarnie je. Przecież teraz czarne krążki wracają do łask.
Stara płyta
Stara płyta wciąż gra.
Różne myśli krążą w głowie.
Jak to możliwe,że to minęło.
Cała wolność, swawolność, szalone lata.
Ciągle wracają wspomnienia,zabawy,picie,
przyjaciele.
Nie ma już odwrotu, trzeba iść dalej.
Zdobywać nowe przeżycia.
Jakie przeżycia?
Pomyśl a odczujesz nowe emocje, które na Ciebie czekają.
Nie smuć się.
Uśmiechnij się.
Przecież stara płyta wciąż gra.
znalezione w Internecie​

niedziela, 17 maja 2020

Rzepakowe pola na zawsze

Pola rzepaku
Pożółkłe pola, rzepaków łany
tak jak błękity niebiańskich bram.
Ścielą się majem złocistych mórz,
pośród zapachów kwitnących bzów.
Wśród unoszonych przez wiatr płatków kwiatów
i porannego słowików śpiewów.
Podążam śladem płonących barw,
pachnących majem łanów rzepaku.
Małgorzata Karolewska 

Pola rzepakiem malowane są dla mnie niezwykle. To nic, ze zakwitają w każdym roku po raz kolejny i kolejny człowiek powinien przez lata już się przyzwyczaić, nie odczuwać zdumienia. Jednak ja równie niezmiennie w maju zachwycam się nowa.
W tym roku jednak rzepakowe pola przepełniły mnie taką nostalgią
Trudno o bardziej malowniczą porę roku. W przyrodzie dosłownie codziennie dzieje się coś nowego.
Ostatnio przypomniano mi, że istnieje coś takiego jak pachnące pola rzepaku. Ale ja o nich nie zapomniałam, jak bym mogła, przecież żółto-zielone kolory to moje ukochane barwy majowe.
Jak co roku czekałam, aż będę mogła pojechać za miasto, aby nasycić się ich zapachem i bezkresem.
Rzepakowe pola od lat wywołują u mnie emocje. Z jednej strony uspokajają,  wyciszają, a z drugiej wywołują radość, zachwyt i szybsze bicie serca. 
Co roku o tej porze, jechałam za miasto niesiona tęsknotą i nadzieją.  Nie mogłam się doczekać, kiedy zanurzę się w tym pachnącym, falującym na wietrze żółtym polu. 
Pamiętam też moment, kiedy po raz pierwszy zakochałam się w tym widoku.
Jako dziewczynka jechałam wówczas z moim tatą do moich dziadków. Do miasteczka, które pozostaje w moim sercu na zawsze.  
Jechaliśmy na początku maja, nawet już nie pamiętam dlaczego w takim szczególnym czasie odbywała się ta podróż. Przecież nie były to wakacje, ferie, święta.... To teraz nie jest ważne. Do dzisiaj jednak widzę, to falujące po obu stronach drogi, pachnące żółte morze. I to był ten moment, kiedy ten widok na zawsze skradł moje serce.  Byłam dosłownie  zachwycona i odurzona ich pięknem.  Nawet na moją prośbę zatrzymaliśmy się na granicy pól i lasu. Pamiętam, że czułam się wspaniale, kiedy w blasku porannego słońca mogłam przez chwilę zanurzyć się w tym krajobrazie. Miałam wielką ochotę ubrać żółtą sukienkę. Przecież taką miałam, zresztą jedną jedyną jaką wówczas miałam. A może nie pamiętam innych? Jednak chyba nie. Do dzisiaj bowiem pamiętam każdą. Sukienki były zawsze dla mnie czymś wyjątkowym, niecodziennym, zakładanym na usilne prośby mamy, babci  i tylko na szczególne okazje.  Ale wówczas żałowałam, że nie mam na sobie mojej złotej sukienki. Wówczas mogłabym zabłysnąć i rozkwitnąć jak rzepakowe pole.  Bo czyż żółty nie jest kolorem pełnym pozytywnej energii?
Od tej pory kwitnący rzepak zawsze raduje me serce. W maju uwielbiam wędrować w towarzystwie tej żółtej przestrzeni.
Żółto złote pola
Wielkie żółto złote pola
I ta po między nimi goła rola
W południowym słońcu gorącem tętniąca
Coś wspólnego z żarem serca mająca

Żółto słodki zapach rzepakowy
Wiosną uderzający do głowy
Gdy nie tylko gołe obok pole leży
Gdzie rozgrzana moja myśl bieży

Połyskujące brązem nagie ciało
Rozkoszą ze słodkim zapachem się zlało
Wzrok mój nieustannie przyciąga
I od rzepakowych łanów odciąga

Jakże słodko ogarniać to wzrokiem
Delektować się rok za rokiem
Wciąż ulegać niezmiennemu zachwytowi
Nie zważając że ma się ku zachodowi
Zbigniew Głuszczyk

Niestety, w tym roku mogłam zachwycać się tylko zdjęciami i patrzyć z zazdrością na zdjęcia udostępniane mi przez innych.
Zamykam jednak oczy i staram się na chwile przenieść do jednego z moich najpiękniejszych majowych widoków. Widok i zapach są jak najbardziej realne. 
Krajobraz przypomina flagę Ukrainy - żółte kobierce i niebieskie niebo. 
Przez moment rzepakowe pole rośnie rzeczywiście wokół mnie, w rzepakowym polu jest mi jak we śnie. Dookoła panuje cisza, tak duża, że krzykiem jest w niej bzyczenie pszczół. Intensywny zapach rzepaku koi i uspakaja mnie. Przez chwilę czuję się szczęśliwa.
Otwieram jednak oczy i patrzę na rzepakowe zdjęcia. Jak bardzo chciałabym w zanurzyć się w tym złotym morzu. Tęsknota nie opuszcza mnie. 
Zamykam ponownie więc oczy i widzę jak zapomniany świat ponownie otwiera się. Patrzę na odpływające chmury uśmiechające się do słońca na błękitnym niebie. A ja, już nie przedszkolak, a jeszcze nie uczennica, ubrana jestem w moją kilkuwarstwową, jak chyba pamiętam, atłasowo-tiulową sukienkę.  Idę z mamą moją nową ulicą. Ale dlaczego w przeciwnym kierunku niż pola? Tak bardzo chciałabym zawrócić i zobaczyć żółte morze. 
Ponownie otwieram oczy. Teraźniejszy świat znowu został włączony. Widok z okna na odjeżdżający właśnie do mojego miasteczka pociąg zastępuje mieniące się w słońcu  złociste pola. Moja rajska kraina zniknęła. Może kiedyś znowu wsiądę w maju do tego pociągu....
Szkoda, że ten sen tak szybko się skończył. Mam tylko nadzieję, że powróci już w rzeczywistości za rok.
W tym roku rzepakowe pola przepełniły mnie nie tylko zachwytem, ale przede wszystkim nostalgią połączoną  z zazdrością. 
Jak zawsze stylowa BASIUpiękna była Twoja ostatnia rzepakowa wyprawa.  Twoja złocista sceneria jest zachwycająca.

Pójdę hen przed siebie
zanurzę się w złocie rzepaku
pijana ze szczęścia i słodkiego zapachu pól
pobiegnę za głosem skowronka
pokłonię się obłokom
i wśród łez wzruszenia
dziękować będę za kolejną wiosnę
daną mi tu i teraz...
Basia Wójcik

Nie zapominam też o Tobie BASIU - malarko i poetko. Mieszkasz w zachwycającym miejscu.
( Nawiasem pisząc, Basia i Basia? Czy używacie innych zdrobnień tego pięknego imienia? )
Dlatego, warto wybrać się za miasto w poszukiwaniu rzepakowego złota. Rzepak to taka, prozaiczna roślina, o praktycznym zastosowaniu. To roślina miododajna.
Świetliste, żółte rzepakowe pola budzą też niewątpliwie romantyczne skojarzenia. Morze energetycznej barwy, hektary rozlanego złota budzą w nas zachwyt i nieopisaną radość. Widok rzepaku po horyzont zapiera dech w piersiach i chciałoby się zanurzyć w tych żółtych, kołyszących się falach tego złotego krajobrazu.
Teraz ten widok będę tylko wspominać racząc się herbatą z „odrobiną” jasnożółtego miodu z tych drobnych kwiatków.
Rzepakowe pole
żółte oczy mruży,
w blasku słońca
nawet ono
upałem się nuży.

Słodki zapach
małych kwiatków
uwodzi, odurza
i prowadzi polną ścieżką
w zieleń traw zanurza.

Niepoprawnym marzycielem
zostań choć przez chwilę,
sięgnij nieba tu na ziemi …
proszę… tylko tyle..
Anna Jelak-Bogusz

sobota, 9 maja 2020

Nie jestem sama....

Maj
z czarnego cylindra
wyciąga garście kwiatów
coraz zieleniej
Planty
obejmują miasto Kraków

a w mieście siostra
nieduża wąska
garście uśmiechów zawiesza
na brunatnych gałązkach
coraz zieleniej
coraz tkliwiej

mężczyźni przystają
odurzone milkną ptaki
i deszcz
tak się w jej oczy zagapił
że spadł
bo myślał, że to niebo
Halina Poświatowska
Właśnie mija 85 rocznica urodzin Haliny Poświatowskiej. Poetka urodziła się 9 maja 1935 roku. W polskiej poezji Halina Poświatowska zajmuje miejsce wyjątkowe, ale chyba niestety coraz bardziej zapomniane.
Ja jednak pamiętam. Pamiętam też, jakie wrażenie zrobiła na mnie przeczytana jeszcze w szkole "Opowieść dla przyjaciela". To autobiografia poetki i kobiety. To pięknie napisana historia miłości, choroby i wielkiej pasji życia. To także poruszająca opowieść o krótkim, lecz intensywnym życiu. Życiu, które jest wszystkim – mimo cierpienia i bólu...
Wiersze, które pisze Halina Poświatowska tworzone są z potrzeby serca. Fizycznie serca słabego i chorego. Każde jego uderzenie od wczesnego dzieciństwa przypomina poetce o kruchości życia. Przy każdym szybszym kroku pozbawia ją oddechu, uniemożliwia normalne funkcjonowanie: zabawy z rówieśnikami w dzieciństwie, studiowanie.....
Serce to, które mimo swoich ograniczeń, a może właśnie może z ich powodu, każe jej gnać przez życie bez opamiętania. Poetka świadoma kruchości swojego życia, stara się nie tracić czasu, wychodzi życiu na przeciw. Czerpie z niego jak najwięcej, chwyta każdą chwilę, zachwycała się światem… Im bardziej choroba daje się we znaki, tym intensywniej starała się żyć, na przekór temu co nieuchronne. Nie da się jednak streścić tej niesamowitej książki. Trzeba ją przeczytać. Zastanawiam się tylko, czy po latach, gdybym ponownie po nią sięgnęła, to zrobiłaby na mnie podobne wrażenie? Może powinnam spróbować? A może nie ryzykować i pozostawić ją w sercu, taką jaką pamiętam? Przecież już wracałam do książek, filmów...., które kiedyś mnie poruszyły i.... :(((
Ostatnio przeczytałam też wiersz Haliny Poświatowskiej
*** (nie jestem sama...)
nie jestem sama
ze mną jest woda
która patrzy moimi oczyma
uśmiecha się moimi ustami
i nasłuchuje
tysiąca słów złotych słonecznych
uskrzydlone słowa
ptactwo pierzaste
chmury was nade mną
jak pocałunki
garniecie się do rąk do ust
i wszystko płonie
rozsypane w słońcu
nie jestem sama
ze mną jest trawa
której każde źdźbło
powtarza kształt moich palców
Halina Poświatowska
To mi przypomniało, że już od dawna chodzi za mną temat singli we współczesnym świecie.
Co oznacza jednak słowo "singiel"
Singiel w muzyce to płyta zawierająca jeden lub kilka utworów, a także sam utwór promujący dany album
Singiel w grach karcianych to jedyna karta w danym kolorze przy rozdaniu
Singiel w sporcie to potoczna nazwa gry pojedynczej.
Singiel oznacza też osobę żyjącą w pojedynkę z własnego świadomego wyboru lub z przyczyn losowych. I na tym znaczeniu dzisiaj się skupię.
Słowo to, pochodzące z języka angielskiego, pojawiło się pierwotnie w gwarze młodzieżowej, z której przeszło do języka potocznego i jest uważane za bardziej neutralne niż określenia budzące negatywne skojarzenia jak "stara panna" czy "stary kawaler".
W wieku XXI takie określenia jak staropanieństwo i starokawalerstwo wyszły właściwie z użycia. Teraz zastąpił je singiel, współczesny samotnik.
Jednak w niektórych środowiskach nadal pokutuje pogląd, że osoba samotna jest "gorsza" niż osoby żyjące w zalegalizowanym związku. Zapewne wynika to jeszcze z dawnych tradycji. W naszej kulturze standardem było małżeństwo i założenie rodziny. Zwłaszcza dla kobiet było to miarą sukcesu, pozycji w społeczeństwie.
Dawniej uważano, że mężczyzna powinien się ożenić przed ukończeniem 30. roku życia, kobieta przed 25. Dlatego rodziny młodych ludzi starały się znaleźć drugą połówkę dla swoich dzieci odpowiednio wcześniej. Sami zainteresowani też nie próżnowali. Jeżeli im się nie powiodło to traktowano ich niezbyt przychylnie, szczególnie w małych miasteczkach.
Czytałam, że np. w okresie międzywojennym w ostatki karano pannę za zbyt długie pozostawanie w stanie wolnym, wywożąc ją w towarzystwie niemężatek i starych kawalerów na taczance. Był także zwyczaj brudzenia okien tego domu, w którym mieszka panna.
Pannę karano, a świeżo upieczoną mężatkę z radością nagradzano. Przyjmowano ją równocześnie do zamkniętego kręgu gospodyń.
Od pewnego wieku panieństwo uchodziło za poważną wadę u kobiet i służyło za wytłumaczenie wszelkich dziwnych zachowań. Prawie nie zadawano sobie trudu wyjaśnienia przywar i słabostek, jakie miewają wszyscy ludzie, czymkolwiek innym niż dziwactwem, które miało się przytrafić tym kobietom jak choroba.
Do dzisiaj niestety ludzie używają określenia "stara panna" w negatywnym i pogardliwy znaczeniu.
Także dla mężczyzn ożenek był ważny. Co prawda samotni panowie mieli dużo więcej swobody od samotnych kobiet, które często były skazane na życie przy rodzinie i piastowanie dzieci sióstr czy kuzynek.
Jednak życie singli nie było łatwe. Było im trudniej pod względem finansowym jak i towarzyskim. Singiel był postrzegany jako dziwak, nieudacznik, osoba drugiej kategorii.
Stara panna i stary kawaler nie byli traktowani na równi z pozostałą częścią społeczeństwa. Nie chwalili się zbyt chętnie swoim stanem cywilnym, a rodzina samotników robiła wiele, aby stanął na ślubnym kobiercu zanim przekroczy określony wiek.
Jednak pomimo wielu zmian w dalszym ciągu jesteśmy społeczeństwem prorodzinnym, promałżeńskim. Osoby, które są same, nie mają rodziny są postrzegane negatywnie. W dalszym ciągu wzorem, prawidłowością jest stworzenie stałego związku, a bycie singlem powinno być tylko krótkotrwałym stanem przejściowym.
Niestety często w sporach, kłótniach fakt, że druga osoba jest singlem może być dodatkowym atutem dla drugiej strony. Jeśli zabraknie argumentów, można usłyszeć, że całym kłopotem jest to, że singiel jest sam i nic nie rozumie. Osobom samotnym trudno jest się bronić w takich sytuacjach, nie da się tu nic rozsądnego szybko odpowiedzieć. Dlatego bycie samemu jest czasami dla samych singli zawstydzające i wiele osób ukrywa ten fakt, aby nie być krytykowanym czy lekceważonym.
Cóż dopóki osoba samotna sama wierzy, że z powodu bycia samotnym jest gorsza, częściej będzie podatna na takie uwagi.
Na szczęście powoli się to zmienia.
Jestem
Jestem z upływającej wody
z liści które drżą
trącane dźwiękiem wiatru
przelatującego pośpiesznie

jestem z wieczoru
który nie chce usnąć
patrzy uparcie
głodnymi oczyma gwiazd

noc - poprzez niebieskie żyły
w każdym włóknie ciała
w końcach palców
pulsuje namiętnym niespełnionym

jestem ochrypłym głosem
milczącym głucho
nade mną dni
o wielkich pustych skrzydłach
mijają...
Halina Poświatowska