sobota, 8 listopada 2025

Gdy Pan Listopad puka w okno

Jest sobie taki domek
od wszystkich domków inny-
ma okna zapłakane ,
ma dwie płaczące rany.

Przed domkiem rośnie wierzba,
płacząca oczywiście,
srebrnymi łzami płacze
i gubi łzawe liście.

A w domku pan Listopad
bez przerwy tkwi przy stole,
chusteczką łzy ociera
i robi parasole

Jeść nie chce, spać nie może,
nie myje się, nie goli
i tylko gorzko płacze
nad każdym z parasoli.

Zmizerniał, sczerniał, wychudł,
wygląda coraz gorzej,
na spacer nie wychodzi...
Tak dłużej być nie może!
Znalezione w Internecie
Kiedy za oknem tańczą ostatnie złote liście, a wieczory stają się coraz dłuższe, to znak, że mamy listopad. 
Wiele razy opowiadałam już o tym miesiącu. O tym, że nie wszyscy go lubią, ale też o jego pozytywnych cechach. I na tych dobrych stronach Pana Listopada chciałabym się dzisiaj skupić. Mam nadzieję, że się to uda. Przecież wiadomo, że moje myśli często biegną tam, gdzie im się podoba.
Pan Listopad przyszedł w tym roku cicho. Nie miał w sobie pełnej palety ciepłych złoto-czerwonych barw Pana Października, ani uroku Pana Grudnia, który przyniesie nam zapewne błyszczące światełka. Pan Listopad jest cichy, zamyślony i trochę zapłakany. 
Wkroczył między drzewa, zaszeleścił liśćmi i  rozgościł się wśród mgieł, które o poranku otulają świat miękkim, mlecznym welonem.
Ubrany był w długi płaszcz uszyty z chłodnego wiatru i popielatych chmur. W kieszeniach przyniósł nam pełno wspomnień. 
Tak, dla Małej Dziewczynki Pan Listopad jest pełen wspomnień. Myśli płyną w kierunku tych, którzy już nie wrócą, ale którzy wciąż żyją w pamięci, sercu... Płomienie zniczy migoczą na cmentarzach. Pan Listopad pochyla się nad nimi z szacunkiem, stara się osłonić przed porywem wiatru. Woli, aby ten pędziwiatr rozwiał nasze łzy, by nie zamieniły się w deszcz.
Bo przecież Pan Listopad nie jest taki zły, jak często mu się przypisujemy.
To prawda, że nie jest wesoły i kolorowy jak jego brat Październik. Zdecydowanie woli ciszę, zadumanie... Często siada na ławce w parku, patrzy na spadające liście i słucha jak wiatr opowiada historie o tym, co było, a czego już nie ma.
Jest poważny, czasem nawet smutny. Jednak w tej smutnej twarzy kryje się ciepło. Tylko trzeba umieć je dostrzec. 
Kiedy nad ranem lub wieczorem mgła spowija pola, Pan Listopad idzie przez łąki, pola, leśne dróżki... Lubi bowiem ten moment, gdy świat jeszcze śpi, a powietrze ma zapach ziemi, liści i dymu z ognisk lub komina. Uśmiecha się, gdy widzi, jak dzieci z radością depczą kałuże, ale także się w nich przeglądają.  
Lubi, gdy ludzie zwalniają, czasem również przejrzą się kałuży, gdy zapalają świece w oknach,  ogrzewają dłonie przy kubku z gorącą herbatą, odpoczną przed codziennym zgiełkiem, zadumają się... Wtedy wie, że i on jest potrzebny..
Pod wieczór Pan Listopad zagląda do okien. Patrzy jak w domach zapalają się ciepłe światła. Widzi ludzi siedzących razem przy stole, śmiejących się, rozmawiających... I uśmiecha się na ten widok. 
Wieczory listopadowe mają w sobie magię. Pozwalają na zwolnienie, wyciszenie...  Wystarczy światło świecy, zapach jabłek z cynamonem, chwila tylko dla siebie...
W tej ciszy może kryć się coś pięknego. W ciepłym swetrze, z kubkiem aromatycznej herbaty, Mała Dziewczynka czasem może wreszcie sobie pozwolić na czytanie, słuchanie muzyki, snucie planów i wyobrażanie sobie, co przyniesie przyszłość... To także czas nawet na niemyślenie, by tak po prostu zatrzymać się, odetchnąć, by usłyszeć siebie... Dlaczego jednak tylko czasem? 
Pan Listopad
Pan Listopad gra na basie
Dylu dylu bum
Na jesiennym graniu zna się
Trawką dotknął strun

Wesoło gra muzyka
Pada deszcz
Świerszcz za kominem cyka
Tańcz, gdy chcesz

Pan Listopad gra na bębnie
Bara bara bam
Z deszczem puka równo, pięknie
Koncert daje nam

Wesoło gra muzyka
Pada deszcz
Świerszcz za kominem cyka
Tańcz, gdy chcesz

Pan Listopad gra na flecie
Fiju, fiju, fiu
Z liści złotych ma berecik
A kubraczek z nut

Wesoło gra muzyka
Pada deszcz
Świerszcz za kominem cyka
Tańcz, gdy chcesz
Zofia Holska-Albekier
Pan Listopad lubi siedzieć na parapecie na ostatnim piętrze i zajrzeć przez kuchenne okno do mieszkania Małej Dziewczynki. Stara się ją nauczyć aby częściej się zatrzymała. Nie wszystko musi być „na już”, „na teraz”. Kiedyś Mała Dziewczynka częściej mówiła „zaraz”,  ale nie było to dobrze widziane... A Pan Listopad woła: „później”, „spokojnie”, „daj sobie czas”.
Bo przecież wiadomo, że Mała Dziewczynka prawie wszystko woli zrobić tu i teraz.
Zwłaszcza, gdy chce mieć jak najszybciej za sobą wszystkie obowiązki, problemy... Nie lubi zatem odkładać spraw na jutro.  Tylko czasami mówi jak  Scarlett O'Hara - "Pomyślę o tym jutro".
Dlatego pewnego popołudnia, gdy za oknem snuła się mgła, a świat wyglądał jak zgaszony lampion, Pan Listopad w końcu zapukał w szybę zamknietego okna. 
– Zrobimy sobie dziś wieczór tylko dla nas? – zapytał.
– Ale ja mam jeszcze tyle rzeczy do zrobienia… – zaczęła Mała Dziewczynka.
– Właśnie dlatego – uśmiechnął się Pan Listopad. – Wiesz, że nawet Czas potrzebuje czasem odpoczynku?
Pan Listopad nie poganiał Małej Dziewczynki, starał nauczyć się ją zwolnienia. Mówi: „Nie wszystko musi się dziać od razu. Czasem trzeba poczekać. Teraz możesz się zatrzymać. Posłuchać siebie. Zastanowić się, co naprawdę sprawia, że serce bije szybciej. Zanim śnieg przykryje świat, pozwól sobie już teraz na chwilę odpoczynku”. 
Jak radzi Pan Listopad warto zatopić się w tej wieczornej ciszy, którą wypełnia właśnie szept myśli, iskierki wspomnień, nieśmiałe marzenia, no i oczywiście szumiący za oknem wiatr nieodłączny towarzysz Pana Listopada...
I tak wieczorem w mieszkaniu zapachniało pieczonymi jabłkami, w tle cicho grała muzyka, a płomień świecy tańczył w rytmie ciszy. Pan Listopad usiadł w fotelu obok, owinął się swoim szalem z mgły i razem z Małą Dziewczynką słuchał, jak za oknem wiatr szepcze coś o przemijaniu...
PAN LISTOPAD
Właśnie opadł kolejny liść
a więc to listopad rozpoczął wyścigi
i gra w zbijaka z kolorami
tańczy za oknem zagląda przez firankę
ciekawski miesiąc pukający do okien
ciekaw książek rozłożonych na biurku
smakosz jesiennej herbatki w kolorach liści
ukryty w parującym kubku kawy
zaczaił się pod puchatym kocykiem w kratę
wytęża słuch i podgląda moje zaczytanie
lubię go za jego długie wieczory
i ciszę która spowija stosy książek
tajemniczą aurą poznania.
Basia Wójcik
I kiedy ostatnie liście spadną, a wiatr ucichnie, to Pan Listopad odejdzie cicho tak, jak przyszedł. Zostawi po sobie zapach mokrej ziemi, mgliste poranki, garść wspomnień... Ustąpi miejsca swojemu bratu Grudniowi, za którym przyjdzie również Pani Zima. 
Bo choć Pan Listopad bywa smutny, to właśnie dzięki niemu potrafimy bardziej cieszyć się Panem Grudniem i tym wszystkim co nam przynosi. Zwłaszcza dla Małej Dziewczynce... 

sobota, 1 listopada 2025

Światło wśród cieni...


Jesień… nie pyta, tylko przychodzi,
Jesień… kroczy cicho po ścieżkach codzienności...
Jesień… tak piękna, a taka smutna…
Jesień… czas pożegnań i zakończeń…
Jesień… tęsknota za czymś, czego już nie ma…
Jesień… szelest liści niesie echem dawnych dni...
Jesień… czas wspomnień…
Jesień… zapach dymu z ognisk miesza się z wonią przemijania...
Jesień… ostatni uśmiech natury, zanim świat zapadnie w sen…
Jesień… świat powoli zasypia, jakby zmęczony własnym pięknem...
Jesień… uczy, że nawet koniec potrafi być spokojny i pełen barw....
Królewna Jesień powoli zmienia swój kolorowy płaszcz na ten bardziej szarobury, tym samym przygotowując nas na przyjście swojej najstarszej siostry Zimy. Wszystko dookoła spowalnia, zasypia, obumiera....
W powietrzu unosi się mglista cisza, tak jakby świat na chwilę wstrzymał oddech, zatrzymał się w czasie... Liście, które jeszcze niedawno tańczyły na wietrze, teraz leżą spokojnie na ziemi, pokryte delikatnym, miękkim mglistym kocem utkanym z perełek wspomnień. Dookoła  czuć zapach wilgoci, ziemi, dymu z ognisk, odległych zdarzeń...
Czas jakby płynie wolniej, ludzie nie spieszą się, mówią ciszej, częściej spoglądają w niebo, a ci nawet najbardziej zabiegani zatrzymują się, aby pomyśleć, powspominać... Także przyroda staje się cichsza. Każdy krok po szeleszczących liściach brzmi głośniej. Także i ja zwalniam, wyciszam się...
Tak, koniec października i początek listopada zawsze ma dla mnie w sobie coś niezwykłego.  To czas wspomnień, smutnych rocznic... Moje myśli uciekają do tych, których już nie ma. Do bliskich, dawnych przyjaciół, których uśmiech pamiętam nie tylko z dzieciństwa. Do chwil, które zdawały się kiedyś tak proste, a teraz stają tak ważne...
Czuję, że znowu zaczynam odpływać w przeszłość. Trudno mi być tu i teraz. Niby jestem, ale jakby zawieszona między tym, co było, a tym, co ma dopiero nadejść.
Spóźniona łza

Spotkałam cię na
cmentarnych ścieżkach
łzę spóźnioną ocierasz
bielą twoich myśli
jak anioł
żywy pośród umarłych
co nie umarli
lecz żyją nowym życiem
a my umieramy z tęsknoty
przyjdź
by strącić spóźnioną łzę.
W dzień Wszystkich Świętych i Zaduszek cmentarze zmieniają się w morza świateł.
Od bram aż po najdalsze alejki snują się ludzie z naręczami chryzantem, siatkami zniczy... Pachnie woskiem, jesienią i pamięcią. Wokół słychać gwar rozmów...
W te dni cmentarz żyje pamięcią o tych, którzy byli. Jednak czasem mi się wydaje, że bardziej życiem tych odwiedzających, chociaż w sercach nadal noszą tych nieobecnych. Alejki tętnią rozmowami o bieżącym życiu, krokami wśród szeleszczących liści, szeptami modlitw, wspomnieniami....  Tak czasami słychać opowieści z dawnych lat. A to ktoś opowiada historię legendarnego sernika babci, o dziadku, który zawsze miał cukierki w kieszeni....
Wiatr szumi w koronach drzew, jakby podsłuchiwał nasze rozmowy, aby potem nieść je dalej...  Ciepłe światło zniczy migocze, jakby same dusze chciały się odezwać, zamrugać w odpowiedzi, włączyć się do rozmowy....
Tak, tysiące płomieni rozpalonych naszą pamięcią drga na wietrze. Każde światełko to dowód na to, że ktoś pamięta. Że ktoś wrócił, mimo odległości, mimo pogody, mimo braku czasu. Czy jednak nasze wspomnienia są tak kruche i ulotne jak te ogniki, które zgasną za jakiś czas, a my zapomnimy i wrócimy do swojego zwykłego życia? Chociaż w te dni może się wydawać, że na cmentarzach nie ma miejsc zapomnianych. Ale czy naprawdę te nawet najbardziej oddalone, zatarte przez czas mogiły zyskują chwilę uwagi? Czy na pewno odwiedzamy tylko te "nasze" zapomniane w ciągu roku, na które brakowało nam czasu, siły...?
A przecież wystarczy skręcić z głównej alejki, przejść kilka rzędów dalej, tam gdzie światła jest mniej, gdzie mogiły zarastają trawą, a litery na płytach dawno już zatarł deszcz. Tu kończy się nasza pamięć, a zaczyna cisza... Idąc tymi zachwaszczonymi  ścieżkami w starej części cmentarza coraz częściej można zobaczyć grób bez dobrze widocznego nazwiska, wyblakły krzyż, rozsypane szkło, suche kwiaty....  Od dawna nikt tam nie przychodzi.  Nikt nie pamięta już imion, nikt nie zna dat, a przecież każda z tych mogił była kiedyś dla kogoś ważnym miejscem.  A może nikogo już nie ma, kto mógłby pamiętać? A przecież tam, wśród omszałych kamieni, kryją się jednak historie, których nie sposób już opowiedzieć. Czasem jakaś litościwa ręka w te listopadowe dni stawia tam znicz. Ten znicz płonie jednak nieśmiało.
Mała Dziewczynka także czasem zatrzymuje się przy takim grobie. Patrzy na prawie bezimienny nagrobek, na zmatowiałe zdjęcie.... Niekiedy zapala znicz... Nie dla konkretnego grobu, ale dla wszystkich, o których zapomniano. Dla tych, którym światła nikt już nie zapali. A kiedy odchodzi, to ogień nadal się cicho i nieśmiało tli.
Zdaniem Małej Dziewczynki taki drobny gest potrafi choć na chwilę  rozjaśnić mrok czyjejś niepamięci zwłaszcza gdy dookoła płonie morze roziskrzonych świateł.
Świętym nieznajomym z imienia
Zapalam świeczki na waszych grobach
i zrzucam zeschłe liście
które jesienią piszą poemat
o codziennym życiu w którym nie brakło łez
o krzyżu dźwiganym razem z Chrystusem
bez Szymona i bez Weroniki
z modlitwy szeptanej o zmierzchu i poranku
z łez i potu zbieranych przez lata
spadające kasztany układają różaniec
podawany do rąk żywym
przez nieznanych świętych
zapalających dla nas światełka na niebie.
W dzień powszedni, poza listopadowymi uroczystościami, cmentarz wygląda zupełnie inaczej, jakby znów zapadł w sen. Nie ma tłumów, szelestu setek kroków, gwaru rozmów i rzędu migoczących zniczy. Panuje cisza.
Alejki są puste, czasem tylko ktoś przejdzie powoli, zatrzymując się przy grobie. To może być starsza kobieta z naręczem świeżych kwiatów, mężczyzna z konewką, ktoś, kto przychodzi regularnie, nie tylko z okazji święta.
Niekiedy można dostrzec dziecko. To dziewczynka w kolorowej czapce, trzymająca za rękę dziadka. Zatrzymują się przy jednym z prostych grobów. Dziadek mówi coś cicho, pochyla się i zapala znicz, a dziewczynka układa na płycie garść kasztanów. Przez chwilę patrzą tylko, jak płomień powoli się rozpala. Potem odchodzą.
Na wielu grobach znicze zgasły już dawno. Pozostały po nich szkła lub plastik z niedopalonymi knotami i resztą wosku. Kwiaty zwiędły, a niektóre pochyliły się pod ciężarem zapomnienia. Widać, które groby odwiedzane są często, a które tylko od święta.
Wierzę, że pamięć nie znika całkiem, że to tylko brak czasu, odległość....
Powtarzalność
Znów rozbłysną domy zmarłych
rozweselą się milionami ogników
wtulonych w płatki chryzantem
blask poszybuje do nieba
i powróci by obudzić śpiących...
obudź się- zawołają spadające żołędzie
na kształt naszych łez tęsknoty
znów będzie blisko ciepło i serdecznie
a modlitwy ułożą się w wiersze
tak będzie
zanim nieubłagany czas
nie wysuszy dostojnych chryzantem
zanim nie zdmuchnie świec
zanim nie uspokoi serc
by pozostawić Bliskich
na kolejny rok długiego oczekiwania.
wiersze Basia Wójcik

sobota, 25 października 2025

Droga która łączy, ale i dzieli

Siedzieliśmy w poczekalni, bo na zewnątrz deszcz i ziąb
(Do pociągu sporo czasu jeszcze było);
Można zatem wypić kawę albo rzucić coś na ząb,
Bo nikt nie wie, kiedy człek znów napcha ryło.
Wtem słyszymy kół stukoty i lokomotywy świst,
Więc rzucamy się do wyjścia na perony,
Ale w miejscu nas zatrzymał megafonów zgrzyt i pisk:
– To nie wasz pociąg – ogłosiły megafony.

Uwierzyliśmy megafonom –
Uprzejmie wszak ostrzegły nas;
Po co stać w deszczu na peronie,
Skoro przed nami jeszcze czas?
Dawno nie utkałam opowieści o książce, a przecież czytam ich wiele.
Ostatnio poruszyła  mnie książka "Nie zdążę", którą w 2019 napisała Olga Gitkiewicz.  
Autorka pokazuje, jak wielu ludzi w Polsce zostało wykluczonych z systemu transportu. To osoby, które nie mają samochodu – bo ich na to nie stać, nie mają prawa jazdy albo nie mogą prowadzić... Te osoby jednocześnie nie mają dostępu do żadnego autobusu czy też pociągu. Mieszkają często na wsiach, w małych miejscowościach lub na obrzeżach miast, gdzie transport publiczny został ograniczony albo całkowicie zlikwidowany.
Olga Gitkiewicz opisuje historie ludzi, którzy muszą iść pieszo kilka kilometrów do najbliższego przystanku, o ile ten w ogóle jeszcze istnieje. Nie mogą udać się do lekarza, bo nie mają jak dojechać. Dzieci wyjeżdżają dużo wcześniej do szkoły, bo kolejny autobus odjeżdża za późno. Ktoś inny nie przyjmie pracy, bo nie dojedzie na czas, kobiety po utracie męża - kierowcy zostają uwiązane do miejsca, bo nie mają jak się ruszyć. Życie tych osób jest całkowicie podporządkowane dostępności transportu.
W 2019 roku wiele połączeń kolejowych było zawieszonych, nieopłacalnych, martwych....
Jeśli linia była nierentowna, to ją zlikwidowano albo ograniczano... A mieszkaniec? Najlepiej niech kupi sobie samochód. W efekcie transport publiczny w wielu miejscach funkcjonował rzadko w niepopularnych godzinach, aby z czasem zniknąć, bo nikt przecież nie jeździł...
Samochód stał się wyznacznikiem mobilności, co automatycznie wykluczało tych, którzy samochodu nie mieli lub nie mogli go używać. 
Autorka opisując sytuację w Polsce, pokazuje nie tylko mapę połączeń, a raczej ich braku, ale także emocjonalny krajobraz ludzi żyjących z dala od środków transportu. To opowieść o tym, że dla wielu młodych ludzi decyzja o wyprowadzce nie jest wyborem, ale koniecznością. I o tym, że transport publiczny to nie luksus, ale podstawowy warunek uczestnictwa w społeczeństwie.
Żarcie szybko się skończyło, nuda zagroziła nam,
Zaczęliśmy drzemać, marzyć i flirtować;
Ktoś przygrywał na gitarze, zanucili tu i tam,
Zaciążyły nam do tyłu nasze głowy.
Wtem słyszymy kół stukoty i lokomotywy świst,
Więc ospale podnosimy się z foteli.
Ale w miejscu nas zatrzymał megafonów zgrzyt i pisk:
– To nie wasz pociąg – przez megafon powiedzieli.

Uwierzyliśmy megafonom –
Pomarzyć w cieple – dobra rzecz.
Po co stać w deszczu na peronie
Zamiast w fotelu miękkim lec?
Od momentu publikacji książki, czyli od 2019 roku, nastąpiły pewne zmiany, choć żadna z nich nie jest natychmiastowym cudem.
Pojawiły się nowe autobusy, często oznaczone tabliczką „połączenie dofinansowane z Funduszu Rozwoju Przewozów Autobusowych”. Dla wielu gmin to była pierwsza taka linia od dwóch dekad. Na przystankach, które jeszcze niedawno zarastały trawą, znów stanęły rozkłady jazdy, a w rozkładach – godziny, które rzeczywiście coś znaczą. Dzieci nie muszą już wychodzić z domu o świcie, by zdążyć do szkoły, a starsi ludzie mogą pojechać do miasta bez proszenia sąsiada o podwózkę.
Nie wszędzie jednak ten autobus dojechał. Na niektórych trasach nadal świeci pustka. Autobusy, które miały wrócić, wciąż „czekają na rewitalizację linii”. System powoli się budzi, ale jeszcze nie wyszedł z letargu. 
Kiedy czytałam „Nie zdążę”, miałam wrażenie, że to książka o poważnym braku transportu na mapie Polski i w życiu ludzi. Dziś można powiedzieć, że w tych plamach na mapie powoli zaczyna kiełkować coś nowego. Małe sieci połączeń, współpraca samorządów, lokalne inicjatywy – to wszystko powoli splata się w tkaninę, która może znów połączyć miejsca i ludzi.
Ale ta opowieść to nie tylko autobusy. To także problem kursujących pociągów, które w wielu miejscach zniknęły z mapy, zostawiając po sobie zarastające perony i zardzewiałe tablice z nazwami stacji. Przez lata koleje lokalne uznawano za relikt przeszłości, coś co nie pasuje do nowoczesnego świata samochodów i autostrad. Tory rozbierano, dworce zamykano, a mieszkańcy małych miejscowości zostawali z jednym wyborem: auto albo nic...
Gitkiewicz opisuje, jak codzienne funkcjonowanie bez samochodu staje się niemożliwe, a przez to wiele osób zostaje wykluczonych z życia społecznego, rynku pracy, a nawet opieki zdrowotnej.
Po marzeniach przyszła kolej na dziewczyny oraz łyk,
Co pozwolił nam zapomnieć o czekaniu,
Gdy tymczasem za oknami n-ty już się puszył świt
I poczuliśmy się trochę oszukani.
Więc gdy znowu kół stukoty usłyszeliśmy i świst –
W garść się wzięliśmy i dalej! – na perony!
Lecz zatrzymał nas na progu już znajomy zgrzyt i pisk:
– To nie wasz pociąg! – Ogłosiły megafony.


Uwierzyliśmy megafonom –
W końcu nie było nam tak źle.
Po co stać w deszczu na peronie,
Gdzie z wszystkich stron wichura dmie?
Także w przypadku kolei w ostatnich latach coś drgnęło. Zaczęto mówić o Kolei Plus, o przywracaniu linii, które miały znów połączyć regiony zapomniane przez transport. Na mapie Polski powoli odżywają stacje, które przez lata stały puste. Pociągi wracają do małych i średnich miast. Na peronach pojawiają się ludzie: starsze kobiety z torbami, uczniowie z plecakami, pracownicy, którzy mogą znów dojechać do miasta, no i słychać gwizdek konduktora... 
Jednak niektóre linie wciąż czekają na remont, inne kursują zbyt rzadko, by naprawdę zmienić codzienność mieszkańców. Nadal się zdarza, że odnowiony dworzec świeci pustkami, bo rozkład nie pasuje do godzin pracy czy szkoły.
W niektórych rejonach wykluczenie komunikacyjne nadal jest poważnym problemem. Natomiast w Czechach system komunikacji jest bardziej dostępny i sprawny.
Tymczasem w Czechach, w kraju, gdzie często korzystałam z różnego rodzaju środków transportu, udało się stworzyć system komunikacji, który sprawia, że mieszkańcy nawet niewielkich wsi mają dostęp do większych ośrodków. To przekłada się na lepszą mobilność, mniejsze poczucie izolacji i realne szanse na rozwój.
W Czechach pociągi i autobusy  jeżdżą regularnie, punktualnie, a rozkłady nie zmieniają się od lat. Sama się o tym przekonałam. Małe miejscowości mają dostęp do kolejowych połączeń co godzinę, czasem częściej. Działa model integracji kolei z autobusami regionalnymi. Tam nikt nie musi sprawdzać co chwilę rozkładu jak u nas. 
Olga Gitkiewicz opisała też trudną sytuację pieszych na naszych drogach. Na szczęście od czasu ukazania się książki ich sytuacja uległa poprawie, ale nadal są postrzegani przez kierowców jako roszczeniowi i stwarzający niebezpieczeństwo .
"Nie zdążę" to pozycja niezwykle ciekawa. Poruszaj wiele ciekawych wątków nie tylko dotyczących naszego kraju. Nie sposób jednak wszystkie opisać.
Książka rozpoczyna się przykładem z Ameryki, gdzie wielkie koncerny swoimi działaniami doprowadzają do zamykania mniejszych przedsiębiorstw, aby tylko sprzedać swój główny produkt jakim jest samochód. Tam warto mieć własny środek transportu. Świadczy on o poziomie dobrobytu, prestiżu... 
Uderzyło nas jak gromem, spojrzeliśmy wreszcie w krąg,
A już wiele, wiele świtów przeminęło!
I patrzymy w starcze oczy, powstrzymując drżenie rąk –
Zadziwieni, gdzie się życie nam podziało;
Wybiegamy na perony, lecz na torach leży rdza,
Semafory, hen! pod lasem – opuszczone!
Żaden pociąg nie zabierze już z tej poczekalni nas,
Milczą teraz niepotrzebne megafony…


I gorzko się zapatrzyliśmy
W zabrane nam dalekie strony
I w duszach swych przeklinaliśmy
Tę łatwą wiarę w megafony.
Jacek Kaczmarski
Olga Gitkiwicz przejechała setki kilometrów i rozmawiała z dziesiątkami ludzi dla których przywrócenie dobrze działającego transportu publicznego jest bardzo ważne. Transport w potrzebuje jeszcze cierpliwości, mądrego planowania i zrozumienia, że pociąg, autobus to nie luksus, ale koniczność, podstawa do sprawnego życie mieszkańców. 
Transport to kwestia  równości, dostępności i godności. „Nie zdążę” to reportaż o dwóch obliczach Polski. Tej pędzącej i tej pozostawionej na poboczu. Prawo do drogi to prawo do życia w pełni.

niedziela, 19 października 2025

Nie tylko białe złoto...

Stonka w japonkach
Na kartoflisku pasiaste stonki
jadły ziemniaki w noce i w dzionki.
Pałaszowały liście, łodygi,
jedna przez drugą, jak na wyścigi.
Wśród nich znalazła się jedna taka,
która straciła chęć na ziemniaka.
Przestała robić z liści koronki
i powiedziała do innej stonki:

– Wczorajszej nocy mi się przyśnił,
daleki Kraj Kwitnącej Wiśni.
Dlatego dietę swą odmienię,
liście kartofli na ryż zamienię.
Jak powiedziała, tak też zrobiła,
wczasy w Japonii wykupiła.
Tydzień żegnała familię liczną,
wzięła do ręki walizkę śliczną.
I opuściła swe kartoflisko,
szybko udając się na lotnisko.
Jesień przywiewa kolejne wspomnienia. Tym razem o małym, białym ziarenku. Chociaż może być ono także w innym kolorze.
Tak, dzisiaj opowieść o ryżu.
Mała Dziewczynka dobrze je pamięta z Domu Dziadków. Może nie sam jego smak, ale sposób przygotowania. Babcia po zagotowaniu ryżu trzymała go w sypialni, szczelnie otulonego pierzyną. Mała Dziewczynka zawsze zastanawiała się, dlaczego tak robiła. Babcia natomiast tłumaczyła, że to dobry sposób na to, by ryż nie przywarł do dna garnka i był jeszcze bardziej miękki, aromatyczny. Dlatego potrzebuje, aby przez jakiś czas był ukryty w ciepłym miejscu.
Ale Stop, dzisiaj opowieść tylko o ryżu...
Ryż, to zboże stare jak świat.
Ryż pochodzi z Azji Południowo-Wschodniej, a dokładniej z terenów dzisiejszych Indii i Chin. Oba te kraje odgrywają kluczową rolę w historii i uprawie ryżu.
Ziarna ryżu zostały odkryte w wykopaliskach pochodzących z 7000 roku przed naszą erą w Indiach..
Według mitologii indyjskiej ryż został zesłany ludziom wprost z nieba. Jeden z indyjskich bogów podarował pewnemu młodzieńcowi ugotowane ziarno ryżu, doceniając w ten sposób jego męstwo. Chłopiec, zafascynowany jego smakiem, postanowił wykraść ziarna bogom i rozdać je ludziom. Niestety został zdemaskowany przez strażników niebiańskich wrót. Młodzieniec wpadł więc na genialny pomysł. Zaczął się przechadzać się po rozrzuconych w niebie ziarnach ryżu. Wiele z nich utkwiło w jego popękanych piętach. W ten sposób powrócił na ziemię z nasionami tej wyjątkowej rośliny.
Inna indyjska legenda mówi, że że ryż pochodzi z łez bogini dobrobytu – Lakshmi – które spadły na ziemię, gdy ludzie cierpieli z głodu.
W źródłach historycznych można znaleźć też informację, że ryż był znany w 5000 roku przed naszą erą w Chinach. Mieszkańcy uprawiali go w dorzeczu rzeki Jangcy.
Starożytna chińska legenda głosi, iż pięć zbóż: owies, psze nica, proso, jęczmień i ryż zostało ze słanych przez bogów za pośrednictwem pięciu wysłanników niebios, którzy wjechali na kozach do miasta Kan ton, każdy z kłosem jednego ze zbóż w zębach.
Wierzy się, że ryż poznaliśmy dzięki psu. Dawno temu, gdy w Chinach ulewy zniszczyły wszystkie uprawy, ludzie polowali więc na wszystko co żyło. Jednak pewnego dnia podbiegł do nich dziki pies, który na ogonie miał przyczepionych kilka ziarenek ryżu. Zaciekawieni ludzie zebrali je i zasiali. I tak powstała pierwsza uprawa ryżu.
Z Indii i Chin ryż zawędrował do Korei, Japonii, Indochin, a później przez Persję do świata arabskiego. Do Europy trafił z Aleksandrem Wielkim. Jednak to dopiero średniowiecze otworzyło mu drzwi na dobre. Dzięki Arabom dotarł do Hiszpanii, a potem przez Wenecję i Genuę na cały kontynent.
W Polsce ryż po raz pierwszy pojawił się dopiero w XVI wieku. Był to jednak tylko rarytas dla możnych. Podawano go z mlekiem i cynamonem jako luksusową słodycz. Dopiero w XX wieku zagościł na dobre w codziennej kuchni.
Dla Chińczyków ryż to symbol życia. Wielkim nietaktem jest zostawić choćby jedno niezjedzone ziarnko ryżu, jeśli jesteśmy w gościach.   
W Azji, ale już także na całym świecie,  do dziś rzuca się ryż na pary młode. Wierzy się, że każde ziarno niesie płodność, dobrobyt i pokój.
W Japonii istniało przekonanie, że w ryżu mieszka duch „kami”. Dlatego każde źdźbło musi być zbierane z szacunkiem. Jeśli ktoś nadepnie ziarno, może sprowadzić nieszczęście.
Ryż w medycynie ludowej od dawna ceniony jest za swoje właściwości lecznicze i dietetyczne.
Ryż jest źródłem węglowodanów, które dostarczają energii, oraz zawiera niewielkie ilości białka i tłuszczu. Jest również bogaty w witaminy z grupy B, witaminę E, a także minerały takie jak potas, magnez, żelazo i cynk. Ponadto, ryż brązowy (niełuskany) jest bogatszy w błonnik niż ryż biały, co wpływa na lepsze trawienie i uczucie sytości.
Stamtąd bez zbędnej ceremonii,
skoczyła w górę – hop! – do Japonii.
Tam odnalazła pole ryżowe,
gdzie rozpoczęła swe życie nowe.
W liście rodzince pokłony słała
i tak swą podróż opisywała:
– Zaczęłam nosić w paski kimono,
zostałam też samuraja żoną.
Codziennie rano, przed śniadaniem,
z wiśni układam ikebanę.
Pochwalę się też, z wielką dumą,
że wieczorami trenuję sumo.
Do tego, jako jedyna stonka,
nad ryżowiskiem fruwam w japonkach.
W szczególności biały ryż, ze względu na swoją lekkostrawność, zalecany jest przy problemach żołądkowych, biegunkach i niestrawności. Brązowy ryż, bogaty w błonnik, wspiera perystaltykę jelit i zapobiega zaparciom. Dodatkowo, ryż, zwłaszcza odmiany pełnoziarniste, reguluje poziom cukru we krwi, obniża poziom cholesterolu i ma pozytywny wpływ na układ krążenia. W medycynie ludowej czerwony ryż, ze względu na zawartość antocyjanów, uznawany jest za środek o działaniu przeciwzapalnym i przeciwutleniającym.
Czarny ryż, podobnie jak brązowy uważany jest za "ryż długowieczności". Wspiera pracę nerek i układu odpornościowego. Pomaga w procesach oczyszczania organizmu.
Ryż wykorzystywany jest też w kosmetyce. Jest ceniony ze względu na swoje właściwości nawilżające, łagodzące, wygładzające i rozjaśniające. Można go wykorzystywać w różnej formie, m.in. jako woda ryżowa, olej ryżowy, hydrolizat protein ryżu, a także jako składnik maseczek i peelingów.
Woda ryżowa jest bogata w witaminy z grupy B, witaminę E, minerały i antyoksydanty. Działa nawilżająco, łagodząco, rozjaśniająco i tonizująco na skórę.
Maseczki ryżowe działają nawilżająco, wygładzająco i rozjaśniająco, a peelingi delikatnie złuszczają skórę.
Ryż jest przede wszystkim wszechstronnym składnikiem w kuchni, używanym jako baza do wielu dań, dodatek lub składnik w potrawach słodkich i wytrawnych. Można go podawać jako osobne danie, dodawać do zup, potrawek, dań mięsnych i warzywnych, a także wykorzystywać w sałatkach, zapiekankach i deserach. Z ryżu produkuje się również makarony, kasze, mąkę, a nawet napoje alkoholowe. Ale o tym mogłoby powstać wiele opowieści. Chociaż ta dzisiejsza wyjątkowo krótka.
Ryż to coś więcej niż tylko jedzenie...
Lecz oczy wyszły mi ze zdumienia,
kiedy dostałam ryż do jedzenia,
Obok okrągłej ryżu miseczki,
nie było łyżki, tylko pałeczki.
Jeść pałeczkami – sztuka nie lada –
już, już, mam łykać – pac! – wszystko spada.
I chociaż nimi wciąż wymachuję,
w brzuchu mam pusto, sił mi brakuje.
Cóż dalej robić? Rada nierada,
chyba powrócę do swego stada.
W japonkach, głodna, dam stąd drapaka,
do kraju... Kwitnącego Ziemniaka.
Niech dla każdego, kto przygód szuka,
z mojej historii płynie nauka:
– Jeśli chcesz zwiedzać dalekie kraje,
znaj panujące tam obyczaje.
Hanna Niewiadomska

sobota, 11 października 2025

Siódma pora roku?

Babie lato
Puścił pająk nić w powietrze,
zatańczyła nić na wietrze
i pokryła srebrem liście.
Babie lato, oczywiście

Pajęczyną liście splata,
jak wspomnienie żaru lata.
O poranku śpiew słowika,
co radośnie dzieci wita.

Może wraca letnia pora,
do zabawy jeszcze skora.
Słychać ptaków gwar i trele,
choć zostało ich niewiele.

Choć na ziemię owoc pada,
jeż do snu się już układa.
Po koszeniu pachną łąki,
rozrabiają trzmiele, bąki.

Coraz niżej promień słońca,
srebrnej nici sięga końca,
koronkową tęczę wplata.
Jesień śmieje się do lata.

i szelestem tuli liście.
Jarzębiny syte kiście,
pożegnały sznur żurawi.
Tak się babie lato bawi.
Irena Ejsymond
Ostatnio pisałam TUTAJ, że mamy sześć pór roku. Wiosnę, Lato, Jesień, Przedzimie, Zimę i Przedwiośnie.
Raz na jakiś czas tkam o nich opowieść.
A teraz tak sobie uzmysłowiłam, że mamy przecież jeszcze Babie Lato. 
Czasem może się wydawać, że Babie Lato nie istnieje wcale. Bo jak opisać coś, co trwa kilka dni, może tydzień, dwa? Co pojawia się i znika, zostawiając po sobie tylko zamgloną nostalgię i kilka nitek wplątanych we włosy?
Ja wierzę, że jest.
Jakie więc ono jest. Czy również takim skrzatem jak Przedzimie i Przedwiośnie? Chyba nie, a może jednak...?
A może Babie Lato to drobna, pochylona staruszka o srebrnych włosach, które rozwiewa wiatr? O oczach jak jesienne niebo czasem zamglonych, a kiedy indziej niespodziewanie głębokich. W jej wzroku tkwi jeszcze odrobina młodzieńczej ciekawości, ale przede wszystkim mądrość i spokój tych, którzy niczego już nie muszą udowadniać.
A może to dziecko odrobinę beztroskie, roziskrzone i rozbiegane...? Ubrane w złotą sukienkę z wysuszonych źdźbeł i drobnych płatków nawłoci. Biegnie przez pola, zostawiając za sobą ślad śmiechu i ciepła. Biega boso po rosie, nieczując chłodu, z ramionami rozpostartymi jak skrzydła ptaka.
A może… może Babie Lato to ulotna, ledwie uchwytna postać? Nie da się jej zamknąć w jednym obrazie. Może właśnie w tym tkwi tajemnica Babiego Lata? W zmienności, w subtelności, w tym, że każdy widzi ją inaczej.
Dla jednych to zjawa utkana z nici pajęczych, ulotna i zwiewna. Ledwie je dostrzegasz, a już ich nie ma. Jakby istniały tylko dla tych, którzy naprawdę potrafią patrzeć.
Dla innych to ostatni pocałunek lata, który zostaje na skórze w postaci rudych piegów.
Babie lato
Odpływa lato miodu kroplą…
Jesienne piórka ponad głową,
W oddali mgliste pocałunki,
Moje natchnienie szepcze słowa.
Cisza jak srebrna pajęczyna
Od wrzosów cała jest wrzosowa.
Całuję płatki ciemnej róży,
Co opłakuje resztki lata.
Wiatr ledwie moje włosy muska,
Płomień zachodu w niebo wzlata.
Złoty kobierzec trawy w sadzie
Jesienny smutek równo kładzie.
Teresa Kaczmarczyk
Babie Lato to jeszcze nie chłód jesieni, ale i nie żar lata. To ciepło z domieszką tęsknoty.
Jeszcze słońce grzeje, ale nie narzuca się swoją siłą. Złociste promienie opadają łagodnie, muskając liście, które zaczynają rumienić się nieśmiało.
Babie Lato nie potrzebuje słów. Nie domaga się uwagi. Przychodzi tylko na moment. 
Można powiedzieć: „Zobacz, jak piękne może być odejście, kiedy jest pełne czułości.”
Kiedy pracowita, ale już zmęczona królewna Lato zaczyna łagodnie ustępować miejsca swojej rudowłosej siostrze Jesieni, na świecie międzyczasie pojawia się Babie Lato. Każdego wrześniowo-październikowego poranka budzi się o brzasku króla Słońce, który z dnia na dzień coraz bardziej stara się przebić przez mgły zasnuwające świat.
Babie Lato zawsze się uśmiecha. Jest złote, ledwie uchwytne niczym kolorowy motyl lub opadający liść.
Dlaczego jednak je tak nazywamy? Dawniej słowo „baba” znaczyło „stare”, „przedwieczne”. Czyli dla naszych przodków  było po prostu starym, dojrzałym latem.
A może Babie Lato nazwę zawdzięcza pajęczynom, które wiatr w tym czasie niesie nad ziemią? Są długie, srebrzyste niczym siwe włosy starszej kobiety.
Kto to jednak dzisiaj wie to na pewno?
Babie Lato nie jest skrzatem jak Przedzimie lub Przedwiośnie. Nie jest też królewną, choć nosi złotą suknię utkaną z nitek promieni i perełek porannej mgły. Jest chyba czymś pomiędzy. Może wspomnieniem, szeptem mijającego czasu? A może zaklęciem, które Matka Natura rzuca na chwilę, byśmy nie zauważyli, jak świat zaczyna się powoli zamykać na zimowy sen.
Babie Lato nigdy nie przychodzi niespodziewanie, jak to mają w zwyczaju Przedzimie i Przedwiośnie. Czeka cierpliwie, aż Pani Lato zamknie ostatni słoik z konfiturami z malin i mirabelek, aż ostatni kwiat cynii lub rudbekii rozsieje się dookoła, aż kolorowe liście rozpoczną swój taniec na wietrze...
Babie Lato przychodzi gdy niebo wciąż lśni tuż po ciepłym deszczu, kiedy wrzos jeszcze się na dobre nie rozgościł w ogrodzie, a poranne szrony jeszcze nie marzą o tym, by do nas zawitać.
Dopiero wtedy wychodzi ze swojego domu utkanego gdzieś między gałęziami dzikich grusz, a może złotych topól? Kto to wie?
BABIE LATO
Nić babiego lata znów błysnęła w słońcu
prawie niewidzialna jak nasze pragnienia
chwyta się przestrzeni by nie upaść
wszak ziemia czeka z niecierpliwością
wibruje powietrze nasycone letnim pośpiechem
widać słońce już mniej gorące
wyrównuje straty na palecie barw
podnoszę ręce wyczuwam jesień
choć dzieli nas jeszcze tyle spraw
zamotana w pajęczą nić próbuję rozwiązać
to co dusi i tłamsi co czyha
z cierpliwością pająka czeka na ofiarę
szukam znów nici babiego lata
by się uchwycić niezawodnej nadziei
która podniesie moje oczy ku górze...
Basia Wójcik
Babie Lato to czas, kiedy Pani Jesień jeszcze nie do końca przejęła kontrolę nad światem, a królewna Lato jeszcze może coś nam powiedzieć. Wszystko jest zawieszone pomiędzy dwoma światami – letnim i jesiennym. Powietrze nie jest gorące, ale jeszcze pełne ciepła. Król Słońce delikatnie muska twarz, a wiatr tańczy we włosach.  Wszystko przypomina o minionych wakacyjnych dniach. Ale Babie Lato szepcze jeszcze do ucha, że jeszcze nie wszystko przeminęło.
Wszystko dookoła spowalnia. Ptaki zbierają się na narady, szykując się do odlotu. Trudno już jednak, w przypadku tych mniejszych gatunków dostrzec ptasie pięciolinie. Kiedyś to... Ale nie o tym dzisiaj.
Koty leżą leniwie przed domami, jakby przeczuwały, że za chwilę skończy się ich ulubiony czas wylegiwania na słońcu. Nawet my zaczynamy mówić ciszej, chodzić wolniej, bardziej świadomi ulotności tej chwili.
Tak, wszystko dookoła zdaje się zwalniać, a czas jakby się zatrzymał, dając nam chwilę na oddech, na refleksję i na wspomnienia.
To taki leniwy, krótkotrwały czas pełen jednak zapachów i smaków  dojrzewających owoców i warzyw.
Babie lato
Zwiewna nić babiego lata
z wiatrem lubi sobie latać,
czasem zawiśnie na drzewie,
jakim ? na razie ja nie wiem.

Może to będzie jabłonka?
rozbłyśnie w promieniach słonka,
by rankiem pozbierać rosę
i się położyć pod wrzosem.

A może odnajdą ją dzieci ?
babciu we wrzosach coś świeci,
malutka rosy perełka
z nici ciekawie zerka.

Na liści czerwień płomienną,
na księżyc gdy noc i ciemno,
bo urok jest w babim lecie,
choć może o tym nie wiecie.
znalezione w Internecie
Babie Lato chodzi wolno jakby z szacunkiem dla Ziemi, dla tego, co było i co jeszcze przez chwilę będzie. Nie spieszy się. Zna rytm przyrody i wie, że wszystko ma swój czas.
Babie Lato zagląda do sadów i ogrodów, gdzie jeszcze bzyczą ostatnie muchy i pszczoły.
Zatrzymuje się pod starymi jabłoniami, głaszcze owoce, które zaczynają się rumienić, jakby zawstydzone jej spojrzeniem. Uśmiecha się do gruszek i śliwek, które spadają na trawnik, jakby wiedziały, że teraz jest ich pora.
Czasem Babie Lato przysiada na drewnianej ławeczce przy płocie, otula się promieniami późnego słońca, przymyka oczy, słuchając świerszczy jak melodii znanej kołysanki. A potem wstaje i śmieje się , gdy widzi dzieci puszczające latawce na ostatnim letnim wietrze.
I może tylko Babie Lato wie, że złote światło, dojrzałe warzywa i owoce, ciepłe dni, mgliste, ale słoneczne poranki — to ostatnie podarunki Pani Lato. Wie, że zaraz przyjdzie kapryśna Jesień i pozamiata wszystko swoją złoto-rudą miotłą.
Kiedy Babie Lato odchodzi, zamyka za sobą drzwi i zostawia świat w objęciach nostalgii, melancholii, tęsknoty i Pani Jesieni.
Znika, dla nas jak zawsze za wcześnie.
Jednak przy oknie pozostawia czasem nitki pajęczyny. Jeżeli spojrzymy tam uważnie pod pewnym kątem, to może ją dostrzeżemy. I przypomnimy sobie, że była ta siódma pora roku.

czwartek, 2 października 2025

Nie tylko nad jeziorem...

Dzisiaj nie będzie dorocznej opowieści o aniołach. Utkam ją z opóźnieniem za tydzień. Miałam do wyboru czy napisać jak zawsze o tej porze o nich, czy też o mojej ostatniej podróży do Małego Miasteczka.  Przeważyło Małe Miasteczko...
PAMIĘĆ
Tym razem pamięć jest łaskawa
każe się uśmiechać sercom słoneczników
we wrześniowe dni ciepłych wspomnień
wiedzie mnie przez wszystkie pory roku
i otwiera najpiękniejsze obrazy
buduje długi film ze zbyt krótkiego życia
otwiera na nowo znane i nieznane
pokłady niewyczerpanej miłości Ojca
i każe czekać na wieczne  spotkanie
w którym nie zabraknie czasu na miłość…
Powroty do Małego Miasteczka zawsze budzą we mnie ciepłe wspomnienia. Jest to jak podróż pociągiem przez życie (chociaż rzeczywiście tak do niego jadę), pełna różnych stacji i chwil, które zostają w sercu na zawsze.
Pierwsza stacja to oczywiście dworzec. Ileż to było na nim powitań i pożegnań. A każdego roku jego widok rozczula. Teraz przed podróżą Mała Dziewczynka zastanawiała się czy jego remont się skończył. Trwa przecież od kilka lat i nigdy nie było jasne, kiedy się zakończy. Zgodnie z planami powinien być już dawno gotowy. Ale wiadomo, życie często pisze własne scenariusze. Od kilku lat Mała Dziewczynka, która kiedyś biegała tutaj po peronie z plecakiem pełnym marzeń, patrzyła na zamknięte drzwi i miała nadzieję, że niedługo uda się zajrzeć do środka. Może  tym razem zobaczy odnowione ściany, nowe ławki... Przecież od dawna nawet i tych starych nie było.
Z taką nadzieją podróżuje do Małego Miasteczka już od kilku lat. Jednak za każdym razem jest ona jak mały promyk światła, który nie gaśnie mimo upływu czasu. Bo choć od dawna nie można było tam wejść, to w sercu wciąż tkwiła myśl, że kiedyś wszystko wróci do normy. Że ten dworzec znów ożyje...
Z taką nadzieją i tym razem Mała Dziewczynka jechała do Małego Miasteczka. W jej sercu tliła się mała iskierka ciekawości, że może tym razem...
Gdy wysiadła na stacji, jej oczom ukazał się odnowiony dworzec. Z zewnątrz zachował swój dawny wygląd, klimat. Ale odświeżony kolor nadał mu wyrazistości. Budynek wyglądał tak praktycznie tak, jakby czas się tu zatrzymał.
Wewnątrz wszystko się jednak zmieniło. Nowoczesne, jasne i przestronne wnętrze, więcej miejsc do siedzenia... 
Po wyjściu z dworca Mała Dziewczynka,  poczuła się jak w innym świecie.
Zresztą właściwie już na dworcu Małe Miasteczko przypomina Małej Dziewczynce, że choć życie pędzi jak pociąg, to zawsze można wrócić do tych spokojnych chwil.  Do tego małego kawałka świata, gdzie wszystko jest proste i piękne. I choć od ostatniego razu minęło trochę czasu, to uczucie nostalgii i ciepła, które ją ogarnia, jest niezmienne.
Kolejny przystanek, który rozczula Małą Dziewczynkę to jezioro w środku Małego Miasteczka. Rzadko miała okazję podziwiać je w czasie Aniołów Stróżów, kiedy to świat wydaje się jeszcze bardziej magiczny.
Jesień nad jeziorem w Małym Miasteczku to czas, kiedy wszystko zwalnia, a właśnie przybyła Pani Jesień maluje swoje najpiękniejsze obrazy.
Liście kasztanów, które zaczęły spadać na ścieżki, tworzyły złote dywany, z których niczym małe skarby wyglądały połyskujące kulki. Mała Dziewczynka każdego dnia nazbierała ich pełne kieszenie.
Na tafli jeziora pływały łabędzie, które z gracją sunęły po wodzie w rytm cichego szumu wiatru.
Różnokolorowe kaczuszki wyciągały szyje i trzepocząc skrzydełkami, starały się zwrócić na siebie uwagę przechodniów, chcąc poprosić o pokarm z karmnika. A może po prostu się przekomarzały miedzy sobą.... Mała Dziewczynka podejrzewała jednak, że poczuły się zazdrosne o kolory malowane przez Panią Jesień. Dlatego w promieniach króla Słońce ich piórka mieniły się jeszcze bardziej niż zazwyczaj wszystkimi kolorami tęczy.  Można było dostrzec barwy czerwone, żółte, niebieskie, zielone i pomarańczowe...  Podobne do tych z palety rudowłosej królewny.
Promienie króla Słońce odbijały się w jeziorze, tworząc migotliwe refleksy. Czasem jednak także delikatnie musiały twarz Małej Dziewczynki.
Wieczorem na jeziorze pojawiała się mgła, która powoli unosiła się nad wodą, otulając wszystko ciszą i spokojem.
Siedząc na ławeczce Mała Dziewczynka zamykała oczy na moment. Czuła jak czas się zatrzymuje, że może zanurzyć się w myślach pełnych wspomnień i marzeń. Wiatr we włosach sprawiał, że na chwilę wszystkie troski odpłynęły razem z wodą, a serce napełniło się spokojem i nadzieją. Poczuła się wolna. Jakby jeszcze mogła unieść się ponad Małym Miasteczkiem, zostawić wszystkie problemy codzienności i zatopić w tej chwili chociaż na moment.  Ale czy to możliwe? Wszak przed nią kolejny zakręt... Czy ten czas Aniołów Stróżów ponownie pozwoli jej wyjść na bezpieczną, prostą drogę? Przecież już nie raz w tym szczególnym czasie jej ścieżki się prostowały. Jak będzie teraz?

ANIOŁ PRZY STUDNI
Przychodzisz po cichutku
widoczny dla tych co patrzą sercem
siadasz w upalne lato by napoić spragnionych
z ufnością przylatują do Twoich rąk ptaki
czasem przychodzą ludzie spragnieni miłości
a barwne kwiaty niezmiennie od tylu lat
przyglądają się tej niezwykłej scenie...
Poczuła, że w tej cichej chwili pojawił się ktoś, kogo od zawsze znała. Jej Anioł Stróż. Ta cicha, niewidzialna siła, która czuwa nad nią od lat, jak przyjaciel, którego obecność odczuwasz najbardziej w chwilach zwątpienia. W momentach, gdy droga wydawała się pełna zakrętów i rozdroży, a wybory trudne... Mała Dziewczynka poczuła jego delikatny dotyk, jak ciepłe muśnięcie na ramieniu. Tak, nie musi iść tą drogą sama. Przecież zawsze, gdy pojawiały się zakręty życiowe  to właśnie cicha obecność Anioła Stróża dodawała jej sił.
W jej sercu pojawiła się delikatna nadzieja, jak pierwsze promienie króla Słońca po długiej, ciemnej nocy. 
Mała Dziewczynka dobrze przecież już wiedziała, że życie to nieustanne zakręty, nieprzewidywalne ścieżki, które czasem prowadzą w nieznane, a czasem stawiają wyzwania, z którymi trudno się zmierzyć. Zakręty, choć czasem bolesne, są częścią jej drogi, a każdy z nich uczy ją czegoś nowego. I zawsze był po coś. Gdyby nie one, to... Jej Anioł Stróż zawsze był przy niej, jak wierny strażnik, który nie opuszcza. Nie jest sama. 
I teraz Anioł Stróż jak niewidzialny przewodnik podpowiadał, że warto iść dalej, nawet gdy wszystko wokół zdawało się być pełne niepewności. Słyszała w głębi serca słowa otuchy, które mówiły: „Jesteś silniejsza, niż myślisz. Idź dalej, bo świat czeka na Ciebie”.

ZACHÓD
Nie zachodź słoneczko tak prędko
dzień ma jeszcze tyle spraw
zostań mimo pleców bolących
wbrew dawnej piosence zostań
ozłoć nasze troski i smutki
niech się zamienią w złoto
którego ani mól, ani rdza zniszczyć nie może...
Mała Dziewczynka otworzyła oczy i spojrzała na spokojną taflę jeziora, które odbijało złote promienie słońca. W jej sercu pojawiła się delikatna nadzieja.
Wokół niej znów rozbrzmiały śmiechy i kwakanie kolorowych kaczuszek, które przekomarzały się i dokazywały. Ich beztroska przypomniała jej, że życie ma swoje chwile pełne magii i prostoty, które warto doceniać.
Mała Dziewczynka poczuła, jak w jej sercu odżywa odwaga. Każdy kolejny zakręt, rozdroże choć pełne niepewności są częścią jej własnej historii, którą także ona sama pisze. To prawda, że czasem trzeba będzie zmierzyć się z trudnościami. Ma jednak przy sobie Anioła Stróża, a w sobie siłę, którą dają jej wspomnienia, marzenia i wsparcie tych, którzy ją kochają.
Mała Dziewczynka z uśmiechem, ale także już z budzącą się w sercu tęsknotą, wstała z ławeczki. Ostatni raz podczas tego pobytu w Małym Miasteczku spojrzała na jezioro, domy drzewa przeglądające się w jeziorze, dumne łabędzie, kolorowe kaczuszki...
Wiedziała, że choć droga przed nią jeszcze nieznana, to jest gotowa, by iść naprzód, z sercem pełnym nadziei i odwagą, którą odnalazła w tej magicznej chwili. Ciekawe co czeka na nią za zakrętem...

CHWILA
Zawsze jest jedna i niepowtarzalna
zauroczenie życiem tu i teraz
jedno spojrzenie i jedna myśl
powietrze przesycone pięknem
unosi marzenia nad wodą
zamykam ten moment w dłoniach
zamykam go w sercu...
wiersze Basia Wójcik

Miała być opowieść o Małym Miasteczku i chwilach, które zostają na zawsze. Ale niespodziewanie jednak pojawił się Anioł. Nigdy nie wiem, jakimi ścieżkami powiodą mnie moje myśli. Nie muszę zatem tkać osobnej anielskiej opowieści....