Siedzieliśmy w poczekalni, bo na zewnątrz deszcz i ziąb
Można zatem wypić kawę albo rzucić coś na ząb,
Bo nikt nie wie, kiedy człek znów napcha ryło.
Wtem słyszymy kół stukoty i lokomotywy świst,
Więc rzucamy się do wyjścia na perony,
Ale w miejscu nas zatrzymał megafonów zgrzyt i pisk:
– To nie wasz pociąg – ogłosiły megafony.
Uwierzyliśmy megafonom –
Uprzejmie wszak ostrzegły nas;
Po co stać w deszczu na peronie,
Skoro przed nami jeszcze czas?
Dawno nie utkałam opowieści o książce, a przecież czytam ich wiele.
Ostatnio poruszyła mnie książka "Nie zdążę", którą w 2019 napisała Olga Gitkiewicz.
Autorka pokazuje, jak wielu ludzi w Polsce zostało wykluczonych z systemu transportu. To osoby, które nie mają samochodu – bo ich na to nie stać, nie mają prawa jazdy albo nie mogą prowadzić... Te osoby jednocześnie nie mają dostępu do żadnego autobusu czy też pociągu. Mieszkają często na wsiach, w małych miejscowościach lub na obrzeżach miast, gdzie transport publiczny został ograniczony albo całkowicie zlikwidowany.
Olga Gitkiewicz opisuje historie ludzi, którzy muszą iść pieszo kilka kilometrów do najbliższego przystanku, o ile ten w ogóle jeszcze istnieje. Nie mogą udać się do lekarza, bo nie mają jak dojechać. Dzieci wyjeżdżają dużo wcześniej do szkoły, bo kolejny autobus odjeżdża za późno. Ktoś inny nie przyjmie pracy, bo nie dojedzie na czas, kobiety po utracie męża - kierowcy zostają uwiązane do miejsca, bo nie mają jak się ruszyć. Życie tych osób jest całkowicie podporządkowane dostępności transportu.
W 2019 roku wiele połączeń kolejowych było zawieszonych, nieopłacalnych, martwych....
Jeśli linia była nierentowna, to ją zlikwidowano albo ograniczano... A mieszkaniec? Najlepiej niech kupi sobie samochód. W efekcie transport publiczny w wielu miejscach funkcjonował rzadko w niepopularnych godzinach, aby z czasem zniknąć, bo nikt przecież nie jeździł...
Samochód stał się wyznacznikiem mobilności, co automatycznie wykluczało tych, którzy samochodu nie mieli lub nie mogli go używać.
Autorka opisując sytuację w Polsce, pokazuje nie tylko mapę połączeń, a raczej ich braku, ale także emocjonalny krajobraz ludzi żyjących z dala od środków transportu. To opowieść o tym, że dla wielu młodych ludzi decyzja o wyprowadzce nie jest wyborem, ale koniecznością. I o tym, że transport publiczny to nie luksus, ale podstawowy warunek uczestnictwa w społeczeństwie.
Żarcie szybko się skończyło, nuda zagroziła nam,
Ktoś przygrywał na gitarze, zanucili tu i tam,
Zaciążyły nam do tyłu nasze głowy.
Wtem słyszymy kół stukoty i lokomotywy świst,
Więc ospale podnosimy się z foteli.
Ale w miejscu nas zatrzymał megafonów zgrzyt i pisk:
– To nie wasz pociąg – przez megafon powiedzieli.
Uwierzyliśmy megafonom –
Pomarzyć w cieple – dobra rzecz.
Po co stać w deszczu na peronie
Zamiast w fotelu miękkim lec?
Od momentu publikacji książki, czyli od 2019 roku, nastąpiły pewne zmiany, choć żadna z nich nie jest natychmiastowym cudem.
Pojawiły się nowe autobusy, często oznaczone tabliczką „połączenie dofinansowane z Funduszu Rozwoju Przewozów Autobusowych”. Dla wielu gmin to była pierwsza taka linia od dwóch dekad. Na przystankach, które jeszcze niedawno zarastały trawą, znów stanęły rozkłady jazdy, a w rozkładach – godziny, które rzeczywiście coś znaczą. Dzieci nie muszą już wychodzić z domu o świcie, by zdążyć do szkoły, a starsi ludzie mogą pojechać do miasta bez proszenia sąsiada o podwózkę.
Nie wszędzie jednak ten autobus dojechał. Na niektórych trasach nadal świeci pustka. Autobusy, które miały wrócić, wciąż „czekają na rewitalizację linii”. System powoli się budzi, ale jeszcze nie wyszedł z letargu.
Kiedy czytałam „Nie zdążę”, miałam wrażenie, że to książka o poważnym braku transportu na mapie Polski i w życiu ludzi. Dziś można powiedzieć, że w tych plamach na mapie powoli zaczyna kiełkować coś nowego. Małe sieci połączeń, współpraca samorządów, lokalne inicjatywy – to wszystko powoli splata się w tkaninę, która może znów połączyć miejsca i ludzi.
Ale ta opowieść to nie tylko autobusy. To także problem kursujących pociągów, które w wielu miejscach zniknęły z mapy, zostawiając po sobie zarastające perony i zardzewiałe tablice z nazwami stacji. Przez lata koleje lokalne uznawano za relikt przeszłości, coś co nie pasuje do nowoczesnego świata samochodów i autostrad. Tory rozbierano, dworce zamykano, a mieszkańcy małych miejscowości zostawali z jednym wyborem: auto albo nic...
Gitkiewicz opisuje, jak codzienne funkcjonowanie bez samochodu staje się niemożliwe, a przez to wiele osób zostaje wykluczonych z życia społecznego, rynku pracy, a nawet opieki zdrowotnej.
Po marzeniach przyszła kolej na dziewczyny oraz łyk,
Co pozwolił nam zapomnieć o czekaniu,
Gdy tymczasem za oknami n-ty już się puszył świt
Więc gdy znowu kół stukoty usłyszeliśmy i świst –
W garść się wzięliśmy i dalej! – na perony!
Lecz zatrzymał nas na progu już znajomy zgrzyt i pisk:
– To nie wasz pociąg! – Ogłosiły megafony.
Uwierzyliśmy megafonom –
W końcu nie było nam tak źle.
Po co stać w deszczu na peronie,
Gdzie z wszystkich stron wichura dmie?
Także w przypadku kolei w ostatnich latach coś drgnęło. Zaczęto mówić o Kolei Plus, o przywracaniu linii, które miały znów połączyć regiony zapomniane przez transport. Na mapie Polski powoli odżywają stacje, które przez lata stały puste. Pociągi wracają do małych i średnich miast. Na peronach pojawiają się ludzie: starsze kobiety z torbami, uczniowie z plecakami, pracownicy, którzy mogą znów dojechać do miasta, no i słychać gwizdek konduktora...
Jednak niektóre linie wciąż czekają na remont, inne kursują zbyt rzadko, by naprawdę zmienić codzienność mieszkańców. Nadal się zdarza, że odnowiony dworzec świeci pustkami, bo rozkład nie pasuje do godzin pracy czy szkoły.
W niektórych rejonach wykluczenie komunikacyjne nadal jest poważnym problemem. Natomiast w Czechach system komunikacji jest bardziej dostępny i sprawny.
Tymczasem w Czechach, w kraju, gdzie często korzystałam z różnego rodzaju środków transportu, udało się stworzyć system komunikacji, który sprawia, że mieszkańcy nawet niewielkich wsi mają dostęp do większych ośrodków. To przekłada się na lepszą mobilność, mniejsze poczucie izolacji i realne szanse na rozwój.
W Czechach pociągi i autobusy jeżdżą regularnie, punktualnie, a rozkłady nie zmieniają się od lat. Sama się o tym przekonałam. Małe miejscowości mają dostęp do kolejowych połączeń co godzinę, czasem częściej. Działa model integracji kolei z autobusami regionalnymi. Tam nikt nie musi sprawdzać co chwilę rozkładu jak u nas.
Olga Gitkiewicz opisała też trudną sytuację pieszych na naszych drogach. Na szczęście od czasu ukazania się książki ich sytuacja uległa poprawie, ale nadal są postrzegani przez kierowców jako roszczeniowi i stwarzający niebezpieczeństwo .
"Nie zdążę" to pozycja niezwykle ciekawa. Poruszaj wiele ciekawych wątków nie tylko dotyczących naszego kraju. Nie sposób jednak wszystkie opisać.
Książka rozpoczyna się przykładem z Ameryki, gdzie wielkie koncerny swoimi działaniami doprowadzają do zamykania mniejszych przedsiębiorstw, aby tylko sprzedać swój główny produkt jakim jest samochód. Tam warto mieć własny środek transportu. Świadczy on o poziomie dobrobytu, prestiżu...
A już wiele, wiele świtów przeminęło!
I patrzymy w starcze oczy, powstrzymując drżenie rąk –
Zadziwieni, gdzie się życie nam podziało;
Wybiegamy na perony, lecz na torach leży rdza,
Semafory, hen! pod lasem – opuszczone!
Żaden pociąg nie zabierze już z tej poczekalni nas,
Milczą teraz niepotrzebne megafony…
I gorzko się zapatrzyliśmy
W zabrane nam dalekie strony
I w duszach swych przeklinaliśmy
Tę łatwą wiarę w megafony.
Jacek Kaczmarski
Olga Gitkiwicz przejechała setki kilometrów i rozmawiała z dziesiątkami ludzi dla których przywrócenie dobrze działającego transportu publicznego jest bardzo ważne. Transport w potrzebuje jeszcze cierpliwości, mądrego planowania i zrozumienia, że pociąg, autobus to nie luksus, ale koniczność, podstawa do sprawnego życie mieszkańców.
Transport to kwestia równości, dostępności i godności. „Nie zdążę” to reportaż o dwóch obliczach Polski. Tej pędzącej i tej pozostawionej na poboczu. Prawo do drogi to prawo do życia w pełni.




W mojej miejscowości jest akurat rewitalizacja linii kolejowej. Patrząc na ogromne koszty zastanawiam się czy znajdą się chętni do jeżdżenia pociągami. Linia stała wiele lat nieczynna. Autobusów jest znacznie mniej. Ponad dwadzieścia lat temu były o wiele lepsze połączenia w transporcie. Obecnie w małych miejscowościach sytuację ratują prywatni przewoźnicy. Pozdrawiam cieplutko Ismeno.
OdpowiedzUsuń