piątek, 17 lipca 2020

Wakacje Małej Dziewczynki

Wstał kolejny letni, cichy, orzeźwiający świt. Jak zazwyczaj był złocisty, lecz dziś jakby odrobinę blady. Dodaje mi jednak energii i siły przed kolejnym upalnym dniem. Chłód za chwilę zniknie jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, aby ponownie pojawić się wieczorem. Ale przecież wiadomo od świętej Anki (to już niedługo) chłodne wieczory i ranki. I jak dla mnie tylko one mogłoby być. Po co te upalne południa i popołudnia? Do tego jeszcze burzowe.
Podziwiam królewnę Lato, że w taki dzień ma silę pracować w polu, ogrodzie.... Od dawno wiadomo, że to najpracowitsza córka króla Słońce.
Jednak znowu odeszłam od tematu, przecież nie o tym chciałam pisać.
Minął kolejny ranek otulony mgiełką nostalgii. Ale latem takie ranki często się zdarzają. Jak każdego roku więc o tej porze powracają wspomnienia o moich dziadkach, a ja znowu błądzę myślami w poprzednim wieku i mieszkam we wspomnieniach. W świecie, który już nie istnieje.
Trudno się jednak ot tak cofnąć do kalendarza sprzed wielu lat. A przecież dobrze go pamiętam. Tuż przy drzwiach w kuchni Dziadków wisiał kalendarz, z którego codziennie Babcia lub Dziadek wyrywali kartkę. To był nawet taki rytuał. W lecie, kiedy tam przebywałam, kalendarz stracił już trochę na swojej wadze, ale z uporem dążył do szczuplejszej figury. Pod koniec roku był już chudziutki, tak że znikał i a jego miejsce zajmował następny, gruby i ciężki, który radośnie odmierzał kolejne dni i dostarczał również ciekawych informacji - kulinarnych, ogrodniczych, astrologicznych... Czasem zdarzało się nawet, że opowiadał dowcip lub pokazywał żart rysunkowy. Bardzo lubiłam ten codzienny rytuał i z niecierpliwością czekałam, co też można przeczytać lub zobaczyć na drugiej stronie kartki. Ale o kalendarzu już pisałam
Kartki z kalendarza
Kartkę z kalendarza, wyrywasz codziennie.
Czynność tę od lat, powtarzasz niezmiennie.
Lecz każda karteczka, powie coś innego,
Kiedy ją przeczytasz, wiesz już coś nowego.

Wiesz o imieninach, jaką mamy datę,
Ale też i o tym, czym nakarmić tatę.
Również o tym kiedy, wiosna nas przywita,
O tym, że agawa, raz w życiu zakwita.

Są tam też rocznice, ważne i mniej ważne
I opisy z życia, też na niepoważnie.
Kartki z kalendarza, choć tak bardzo małe,
Wiedzę nam poszerzać, będą przez rok cały.
znalezione w Internecie
W domu Dziadków były też inne rytuały.
Na wprost łózka w sypialni wisiał zegar. Dziadek o stałej porze ciągnął za łańcuchy, na których zawieszone były obciążniki. Gdy tylko podjeżdżały do góry, zegar oddychał z ulgą, uśmiechał się i potakiwał nam wahadłem. Znów miał siłę liczyć kolejne minuty i godziny. Tik tak, tik tak..... A przy każdej godzinie donośnie wołał bim bam, bim bam.... Dzisiaj, jak go wspominam z rozrzewnieniem, to zastanawiam się, jak to możliwe, że udawało się nam spać w nocy. Teraz pewnie nie zdecydowałabym się na taki eksponat. Jednak gdyby to był ten jeden, jedyny, to kto wie... Ale pewnie wyłączyłabym to bicie.
Stary zegar od pradziada
Stary zegar od pradziada
Nic nie robi, tylko gada...
Ledwie skończył – już zaczyna;
Co godzina – to nowina.

„Ej, wy dziatki ! Czy wy wiecie,
Jak bywało niegdyś w świecie?
jak bywało na tej ziemi
Przed latami, przed dawnymi?...

Tarcza moja, tak jak słońce,
Biła sercem szczerozłotym,
Sławnych godzin sta, tysiące
Wydzwoniłem swoim młotem.

Miałem w piersi głos ogromny:
Grałem marsze i mazurki,
I polonez wiekopomny
O tym królu, co bił Turki.

Dziś mi nikt już nie poradzi,
Z wiatrem poszło moje zdrowie...
Zapytajcie tylko dziadzi,
To on resztę wam opowie’’.

Stary zegar mruczy w ciszy,
Zgięta skrzypi w nim sprężyna
Ledwo idzie, ledwo dyszy
Przecież znowu bić zaczyna.
znalezione w Internecie
Codziennie Dziadek czytał regionalną gazetę. Wędrówka z Babcią lub Dziadkiem do pobliskiego kiosku zawsze była dla mnie atrakcją. Z czasem sama po nią biegałam i z ciekawością zaczęłam przeglądać. Teraz jak jestem w tamtych stronach, to staram się do niej zajrzeć. Każdego dnia siedziałam na taborecie w kuchni i patrzyłam jak Babcia rozpala ogień w piecu i nastawia wodę na ziemniaki. To nic, że obok stała kuchenka gazowa. Z pieca zawsze wszystko smakowało lepiej, a dla takiej dziewczynki jak ja było też ciekawsze.
Prawie codziennie wędrowaliśmy na drugi koniec miasteczka. Tam znajdowała się działka Dziadków. Zdecydowanie jednak wolałam, jak jechaliśmy z Dziadkiem samochodem. Było wówczas wygodnie i szybko.
Wówczas droga, którą podążaliśmy piechotą, wydawała mi się bardzo męcząca. Najpierw długą boczną, nieasfaltową drogą, potem marsz tuż przy torach kolejowych, następnie wspinaczka uliczką pod górkę i już było blisko.
Najbardziej pamiętam  marsz wąską ścieżką tuż przy torach.
Jednak, aby dojść do torów należało bardzo uważać, bo często w pobliżu wędrowały gęsi. czekając na przechodniów.  
Najciekawiej było, jak zbliżał się pociąg.
Dobrą minutę przed przyjazdem pociągu słyszeliśmy jak szepczą i mruczą tory. Potem zaczynały śpiewać. Na początku było cichutkie mormorando, potem głośniejsze zawodzenie. Tutut, tutut, tutut.... lubiłam i nadal lubię ten dźwięk. Może dlatego, że prawie zawsze mieszkałam blisko torów kolejowych.
Po chwili stukot i huk narastał. Jak nie udało się nam wcześniej dojść do uliczki, schodziliśmy ze ścieżki i czekaliśmy w bezpiecznej odległości. Nadjeżdżała ogromna lokomotywa spocona, groźna, z trudem ciągnąca wagony. Nagle rozlegał się gwizd, buchała para i pociąg stopniowo zwalniał, przejeżdżał pod mostem, zgrzytał hamulcami i zatrzymywał się na dworcu. To było niesamowite przeżycie, które zdarzało się bardzo rzadko, w porównaniu z marszem na działkę... Teraz niestety śpi na bocznicy lokomotywa....
Lokomotywa
Śpi na bocznicy lokomotywa,
Wielka, ogromna, rdza po niej spływa,
A nie oliwa.
Śpi i nie sapie, nawet nie dmucha,
Żar z jej zimnego brzucha nie bucha.
Wagonów nigdy już nie pociągnie,
Już o podróżach musi zapomnieć.

A przecież w czasach swojej młodości,
Woziła bardzo dostojnych gości:
Jaśnie hrabiego z jaśnie hrabiną,
Pana sędziego z żoną sędziną,
Oraz ministra, trzech generałów,
Premiera, a z nim doradców paru,
I jeszcze pomnę, razu pewnego,
Pana prezesa Banku Rolnego.

Warszawa-Wiedeń, Wiedeń-Warszawa,
Wieźć takich gości, to była sprawa!
Na stacjach tłumy, krzyki i kwiaty,
Grały orkiestry, grzmiały wiwaty.
Pociąg witano i odprawiano
Z wielkim przepychem wieczorem, rano.
Ciągle po szynach raźno się toczył,
We dnie
Lub w nocy,
We dnie
Lub w nocy.

Śpi na bocznicy lokomotywa,
Drzew gąszcz zielony szczelnie ją skrywa.
I tylko we śnie wspomina tak:
Tak, to-to, tak,
Tak, to-to, tak…
znalezione w Internecie
Tych naszych rytuałów, codziennych czynności było więcej... Jednak powoli się one zacierają w pamięci. Powinnam częściej myśleć o Dziadkach. W mojej pamięci jest dużo miejsca dla Dziadków. Powinnam pielęgnować te wspomnienia, aby się nie rozmyły. Kto powiedział, że lepiej koncentrować się na teraźniejszości? Oczywiście, teraźniejszość nie jest taka zła, czasem nawet uśmiecha się do mnie radosną chwilą. Jednak cóż ma mi lepszego od przeszłości do zaofiarowania dzisiaj? Tylko niepewne jutro?

niedziela, 12 lipca 2020

Początek kolejnego cyklu

Tydzień
Naokoło świata chodzi
najdziwniejsza z wszystkich rodzin.
Poniedziałek idzie przodem,
za nim Wtorek ciągnie Środę
czwarte miejsce tuż po Środzie
zajął Czwartek w tym pochodzie
Piątek depce mu po piętach
a Sobota jak najęta
wciąż językiem miele, miele
i narzeka na Niedzielę:
-Wiecznie z tobą są kłopoty,
bo umykasz od roboty
i narażasz się na kpiny,
zamiast przykład brać z rodziny!
Poniedziałek – chłopak złoty,
pierwszy spieszy do roboty.
Wtorek – krząta się jak pszczoła,
Środę - chwali cała szkoła,
Czwartek - robi sam porządki,
Piątek - uczy się na piątki,
ja jak mogę, tak pracuję,
a ty co? A ty próżnujesz!
Tu Niedziela się odzywa:
-A kto za was odpoczywa?
Wanda Chotomska
W zeszłym roku pisałam o miesiącach. Teraz przyszedł czas na tydzień i jego siedmioro dzieci.
Tydzień składa się z siedmiu dni i nie ma w tym nic szczególnie odkrywczego, a może jednak?
W tradycji idea 7 dni tygodnia wywodzi się z Biblii. Historia mówi jednak, że 7-dniowy tydzień znany był już ok. II wieku p.n.e. w starożytnej Babilonii – miał on związek z fazami księżyca: 7 dni odpowiada mniej więcej ¼ fazy księżyca. Wziął się on z obserwacji nieba. Starożytni zauważyli, że na niebie oprócz gwiazd stałych znajdują się również ruchomi wędrowcy, czyli planety. Do ciał niebieskich ,,błąkających się'' po niebie zaliczano wtedy również Księżyc i Słońce. Zatem starożytnych planet, widocznych gołym okiem było siedem: Słońce, Księżyc, Merkury, Wenus, Mars, Jowisz i Saturn. Babilończycy przypisywali liczbie "siedem" znaczenie magiczne, uważali ją za "świętą".
Siedem stało się cyfrą uświęconą również przez tradycję judaistyczną, według której świat został stworzony w sześć dni, a siódmego Stwórca wypoczywał. Siedmiodniowy podział wyniknął także z rytmu kalendarza księżycowego. Cykl naszego jedynego, naturalnego satelity składa się w przybliżeniu z 29 dni, w których mamy cztery kwadry po 7 dni. Nów, Pierwszą Kwadrę, Pełnię i Trzecią Kwadrę. Jakby nie liczyć wychodziło na to, że trzeba postawić na ,,siódemkę''.
Siedmiodniowy tydzień jako pośrednia jednostka między dobą a miesiącem ze starożytnej Babilonii rozprzestrzenił się wśród Żydów, potem wśród Greków i Rzymian. Wiele ludów arabskiego wschodu szybko zaakceptowało tydzień o siedmiu dniach.
W średniowieczu 7-dniowy tydzień został przyjęty do kalendarza kościelnego i wcielony w życie w wielu państwach, w tym w Polsce.
Co prawda w każdej z wielkich, monoteistycznych religii ustalono inny dzień, w którym należy się powstrzymać od pracy, ale co do zasady odnawiania się porządku siedmiu dni - zawsze w tej samej kolejności, była zgoda.
Tydzień
Tydzień dzieci miał siedmioro:
„Niech się tutaj wszystkie zbiorą!”

Ale przecież nie tak łatwo
Radzić sobie z liczną dziatwą:

Poniedziałek już od wtorku
Poszukuje kota w worku,

Wtorek środę wziął pod brodę:
„Chodźmy sitkiem czerpać wodę”.

Czwartek w górze igłą grzebie
I zaszywa dziury w niebie.

Chcieli pracę skończyć w piątek,
A to ledwie był początek.

Zamyśliła się sobota:
„Toż dopiero jest robota!”

Poszli razem do niedzieli,
Tam porządnie odpoczęli.

Tydzień drapie się w przedziałek:
„No, a gdzie jest poniedziałek?”

Poniedziałek już od wtorku
Poszukuje kota w worku
Jan Brzechwa
Jednak z historii wynika, że obok siedmiodniowego tygodnia, w różnych rejonach świata i w różnych czasach, niekiedy albo wcale nie stosowano podziału czasu na tygodnie, albo bywały tygodnie o innej liczbie dni. Np. w starożytnym Egipcie tydzień liczył 10 dni. W Biblii są opowieści, z których wynika, że Hebrajczycy, którzy właśnie wydostali się spod niewoli egipskiej musieli przyzwyczaić się do siedmiodniowego tygodnia - Bóg zsyłał Izraelitom mannę przez 6 kolejnych dni, a siódmego dnia manny nie było.
Z kolei w starożytnym Rzymie popularny był tydzień ośmiodniowy. Przez 7 dni czynne były urzędy, a ósmy z kolei był dniem targowym. Taka sytuacja miała miejsce do początków pierwszego stulecia nowej ery. Definitywnie kres tym praktykom położył w 321 roku cesarz Konstantyn Wielki, który przyjął chrześcijaństwo, ale jednocześnie wydał dekret zmieniający w chrześcijaństwie święcenie soboty na święcenie niedzieli.
W czasie Rewolucji Francuskiej próbowano wprowadzić dziesięciodniowy tydzień. Niestety próba nie powiodła się. Także w Związku Sowieckim wprowadzono w ramach walki z cerkwią, w latach 1929-1940 zmianę, najpierw na pięciodniowy, a następnie na sześciodniowy tydzień. Po tym okresie przywrócono tydzień siedmiodniowy.
Jak biedronka zgubiła kropki
W poniedziałek bardzo rano
Pierwsza kropka wpadła w siano.

Drugą kropką wiatr we wtorek
Grał w siatkówkę nad jeziorem.

W środę kos dał swoim dzieciom
Do zabawy kropkę trzecią.

W czwartek czwarta z siedmiu kropek
W świat ruszyła autostopem.

Piąta kropka w piątek rano
Wpadła w studnię cembrowaną.

Szóstą kotek wziął w sobotę
I nie oddał jej z powrotem.

A siódma przy niedzieli
Spadła w mieście z karuzeli.
Chotomska Wanda
Rożnie jest także ustalony dzień odpoczynku.  
W judaizmie dniem celebracji, która przypominała o odpoczynku Stwórcy po pracy nad światem był szabat, czyli sobota. W chrześcijaństwie czczono niedzielę, na pamiątkę zmartwychwstania Jezusa. W islamie dniem świętym miał zostać piątek.
 W trakcie Modlitwy Eucharystycznej kapłan modli się słowami: "Dlatego stajemy przed Tobą i zjednoczeni z całym Kościołem, uroczyście obchodzimy pierwszy dzień tygodnia, w którym Jezus Chrystus zmartwychwstał i zesłał na Apostołów Ducha Świętego." ( Jednak przecież każdy powie, ja zresztą też, , że tydzień rozpoczyna się od poniedziałku)
Zgodnie z tym niedziela jest pierwszym dniem tygodnia, czyli siódmym dniem jest sobota. Biblia Tysiąclecia mówi:"W sześciu dniach bowiem uczynił Pan niebo, ziemię, morze oraz wszystko, co jest w nich, w siódmym zaś dniu odpoczął. Dlatego pobłogosławił Pan dzień szabatu i uznał go za święty" (Księga Wyjścia, rozdział 20, werset 11).
Co najmniej do V wieku sobotę świętowali pierwsi chrześcijanie, a zamienił ją na niedzielę podczas soboru w Nicei cesarz Konstantyn – na »dzień słońca« (sunday w j. angielskim), pierwszy dzień tygodnia.
Uznawanie niedzieli za pierwszy dzień widać w kalendarzach amerykańskich, w których tydzień zaczyna się od zaznaczonej na czerwono niedzieli, a dopiero po niej są poniedziałek, wtorek itd. U nas, w kraju raczej chrześcijańskim, tydzień w kalendarzu zaczyna się zazwyczaj w poniedziałek. Dlaczego?
W polskich nazwach dni tygodnia kryje się potwierdzenie prymatu niedzieli. Poniedziałek – oznacza „po niedzieli”, wtorek (po wtóre, po drugie) – jest drugim po niedzieli. Środek tygodnia wyznacza środa, czwartek jest czwartym po niedzieli, a piątek – piątym, również po niedzieli. Czyli że niedziela jest pierwsza.
Jednak poniedziałek... też jest pierwszy!
Wyznacza to norma ISO 8601. Według niej tydzień zaczyna się właśnie od poniedziałku, a kończy na niedzieli. ISO 8601 to międzynarodowa norma określająca, jak zapisywać daty i czas. I ta właśnie norma jest stosowana w powszechnym porządku tygodnia. Niedziela jako dzień odpoczynku następuje więc po sześciu dniach pracy. W naszych kalendarzach na czerwono jest oznaczona jako ostatni dzień w tygodniu.
I to dlatego w poniedziałkowy poranek mówimy „znowu poniedziałek”. Od poniedziałku zaczynamy liczyć dni do weekendu zwieńczonego niedzielą. I nad niuansami związanymi z kolejnością dni się nie zastanawiamy...
Jednak gdyby brać pod uwagę teologiczne tradycje, wbrew biblijnym przekazom, tydzień zaczynałby się od wypoczynku, a nie od pracy. A przecież na odpoczynek powinniśmy zasłużyć.
Ta niejasność stała się tematem homilii papieża Benedykt XVI w trakcie Mszy Świętej Wigilii Paschalnej 23 kwietnia 2011 roku.
Tłumaczy to również ks. Andrzej Przybylski w „Ukradzione niedziele”.
Także ciekawa jest historia nazw tygodnia.
O tym utkam opowieść innym razem.
Tydzień
Poniedziałek - nie nowina, 
nowy tydzień rozpoczyna.

Wtorek drugi jest w kolejce

I ma pracy pełne ręce.

Środa czasu nie marnuje,

co podarte - zaceruje,
co stłuczone to poskleja,
w środzie cała jest nadzieja.

Czwartek musi zwolnić z tempem,

wyhamować przed weekendem.
Bo gdy czwartek nie hamuje,
Piątek lekko się stresuje.

Piątek dopnie każdy guzik,

żeby poczuć pełny luzik,
i gdy przyjdzie już sobota,
móc zapomnieć o kłopotach.

A sobota? A sobota

chodzi z głową w papilotach.
Usta szminką umaluje
Wielkie wyjście się szykuje!

Zaś niedziela proszę pana

chodzi potem niewyspana.
Lekka chandra ją dopada,
bo się poniedziałek skrada.

Poniedziałek - nie nowina,

nowy tydzień rozpoczyna….
znalezione w Internecie

sobota, 4 lipca 2020

Lato nie tylko Małej Dziewczynki

Lato
Lato w słomkowym kapeluszu
Chodzi po polach,liczy kłosy.
To młodzian pełen animuszu-
Młodości nigdy dosyć.

W szczodrości sypie złote ziarno,
Chabry rozdaje wiejskim pannom
I chce, by zawsze go kochano
Ten chłopak miodowłosy.

Ugryzie w sadzie papierówkę,
W dłoniach ukryje bożą krówkę,
W duszy mu tylko śpiew i granie-
Wesoły przebieraniec.

Nad wschodem słońca zadumany
Liczy skowronki i bociany
I z polnym strachem idzie w tany
Bo w miejscu nie ustanie.
Anna Zajączkowska
Właśnie wpadł przez okno zapach świeżo koszonej trawy w moim ogrodzie.
No tak przecież już dawno po nocy świętojańskiej. Jak wiadomo Święty Jan robi początek wszystkiemu, a robi tak z marzeniem i nadzieją dobrego urodzaju. Święty Jan, to wiejski Nowy Rok. Od niego się rachuje: “od Świętego Jana” i “do Świętego Jana”. Od św. Jana zaczynano sianokosy. Najpierw trzeba było łąki odczarować, aby siano nie szkodziło bydłu. Kosiarze dzwonili w kosy, a chłopcy biegali po łące grając na knerach i sznerach (czy ktoś jeszcze wie, co to znaczy?). Z miejsc gdzie przebiegli grabiarki zbierały kwiaty i zioła, i plotły z nich wianek sobótkowy. 
Lato powoli wykluwa się z kokonu, zabierając nam już kolejne minuty dnia, a w zamian niestety nie dając więcej ciepła.
Pod wpływem tego zapachu trawy zamknęłam oczy i od razu myślami znalazłam się na wakacjach. Lato to nie tylko zapach zielonej trawy to także:

  • zapach siana,
  • zapach beztroskiej radości,
  • zapach usmażonej, świeżo złowionej ryby,
  • łany zbóż pełne chabrów i maków
  • zapach ziemi oddychającej po deszczu
  • snujące się smętnie mgły nad jeziorem,
  • zapach przygody i błogiego lenistwa
  • małosolne ogórki z dużą ilością kopru i czosnku,
  • zapach floksów, łubinów, goździków i malw
  • wianki plecione z białych i różowych koniczynek,
  • chrupiąca kalarepka z dziadkowej działki
  • zapach jaśminu i maciejki, oszałamiający w letnie wieczory,
  • niezapomniany smak papierówek, poziomek i jagód,
  • smak czereśni z drzewa na które się wspinałam,
  • woń lasu nad jeziorem, zwłaszcza po deszczu
  • świeżość rosy, która budzi do życia, gdy boso przemierzam przez trawnik,
  • babcine konfitury przechowywane w słoikach na półce spiżarni,
  • zapach lip i mięty, których aromatzimą przywołuje herbata z miodem,
  • rozpływające się w ustach babcine maślane bułeczki z prawdziwym masłem,
  • zapach ogniska, smak pieczonych i parzących w dłonie ziemniaków,
  • i ...... 

Można tak wymieniać w nieskończoność. Przecież każdy o tym wie.
Jak ja wytrzymam do września z tymi wspomnieniami 
Koszenie trawy w mieście powinno być zabronione! Niestety, tego nie da się wytłumaczyć mojej mamie.
Na szczęście władze mojego miasta postanowiły nie kosić. Wszystkie trawniki, skwery, place są porośnięte wysoką trawą z łąkowymi kwiatami. Gdy ostatnio maszerowałam z rozrzewnieniem spoglądałam na pięknie maki, chabry, rumianki, koniczynę, a nawet groszek pachnący.....
To przeniosło mnie do mojej krainy świerszczy, biedronek, motyli…. Gdy byłam dzieckiem, po takiej łące biegałam z bratem całymi letnimi dniami. Zbieraliśmy kwiaty, goniliśmy motyle…
Bardzo miło wspominam tamten czas beztroskiego dzieciństwa.
Jak byłam tam ostatnio, to zobaczyłam nieskoszoną, zapomnianą i opuszczona łąkę i tęskniącą za tupotem dziecięcych stópek "naszą dróżkę".  Tak ją nazywaliśmy
Babcia zawsze rozkładała koc w cieniu drzewa i częstowała nas świeżo upieczonymi maślanymi bułeczkami z masłem. Przy okazji wdychałyśmy zapach trawy, słuchałyśmy koncertu świerszczy.
To tam polubiłam pomidory, jedząc je w całości, bez obierania. A przecież wcześniej nie mogłam na nie patrzyć.
Wspomnienia, wspomnienia... Znowu w nich tonę.
A przecież dzisiejszy świat też potrafi być urzekający. Trzeba tylko przestać narzekać, złościć się.... i tylko wyruszyć przed siebie uważnie się rozglądając. Wystarczy, że ma naszym ramieniu usiądzie motyl, z naszymi włosami zatańczy wiatr, do policzka przytuli się promień słońca....
Łąka
Z rana rosą okraszona
otulona gęstą mgiełką
budzi łąka się zielona
słońcem połechtana lekko.

Właśnie słońce to sprawiło

złotym blaskiem promieniejąc.
Łąkę ze snu przebudziło,
ciepłem dookoła dzieląc.


Świtem malarz się przechadzał,

znaleźć motyw chciał w plenerze.
Ujrzał łąkę, stelaż stawia,
wiesza na nim płótno świeże.

Wiatr już całkiem mgłę przegonił,

niesie świeży zapach łąki.
Przed artystą cud odsłonił,
trzeba tu mistrzowskiej ręki,
by to cudo namalować
i nie tracąc ani chwili
pędzle farbą poczęstować,
już maluje to, co widzi.

Trawa chwastem przerzedzona

swą zielenią oczy pieści.
Kwieciem różnym ozdobiona
barw paletę w sobie mieści.

Kwiaty w słońce zapatrzone

wolno płatki rozchylają
i owady wciąż spragnione
na swój nektar zapraszają.

Trudno wszystkie je wyliczyć:

Pszczoły, trzmiele i motyle,
każde chce nektaru wypić,
każde czeka na tę chwilę.

Nieopodal przysiadł zając,

za nim lasek jest sosnowy.
Na artystę spoglądając
do ucieczki wciąż gotowy.

Pięknie wkoło, kolorowo,

błękit nieba to podkreśla.
Białe chmurki tuż nad głową,
obraz pozostanie w sercach.

Łąka pachnie, łąka żyje,

łąka kwitnie i dojrzewa.
Wiele rzeczy jeszcze kryje
namalować ich się nie da!
znalezione w Internecie

czwartek, 25 czerwca 2020

Polskie drogi

Polskie pejzaże.
Krajobraz polski jest Bogiem znaczony
na dróg rozstajach wierne krzyże stoją,
a Matka Boża bzom nuci pieśń swoją,
gdzie wiatru powiew szumi: Pochwalony.

Polskie pejzaże pachną jasną ziemią

co kości wielu bohaterów kryje,
to w nich świadomość naszych dzieci żyje,
w mogiłach ojców piękne czyny drzemią.

Tam hen za lasem droga jak do nieba
co serca wiedzie do świątyni małej,
by dziadki mogły Bogu oddać chwałę
zło- dobrem zwyciężać, kiedy walczyć trzeba.

Tam gwiazdy Pan Bóg zapala na niebie
wieczorem gdy świerszczy ucichła piosenka,
wśród pól konwaliowych Święta Panienka
sen dobry roznosi i łaski uprasza dla Ciebie.

Polskie krajobrazy z bocianem na łące

melodią swojską wpadają do ucha,
kto szczęścia szuka- niech uważnie słucha,
gdy wiatr słowa niesie dobre, kochające.

I nigdzie na świecie tak nie pachną kwiaty
i słowik w czeremchach nie śpiewa tak cudnie,
to tylko tutaj malwy stroją się w południe
i ten, kto to widzi jest w sercu bogaty.

Polskie pejzaże na świecie jedyne,
gdzie radość i smutek przedziwnie splecione,
wczoraj i dziś były i jutro znów one
tworzą tę piękną, przedziwną krainę.

Podnieś wzrok jasny i wycisz swe wnętrze
i uwierz, że szczęście w gałęziach się skryło,
ta ziemia jest twoja i woda i błękit, a dobro, co było
weź w ręce i zanieś ludziom jak kwiaty w podzięce.

Przez okno wlewał się do kuchni blask zachodzącego słońca, który ożywił królujące tu ciepłe kolory.
Chciałabym wskoczyć na latający dywan i polecieć do... No właśnie gdzie?
Nie wyobrażam sobie świata bez możliwości podróżowania. Bez otwartych granic. Chociaż STOP...
Przecież dobrze pamiętam czasy, kiedy nie było takiej możliwości.
Świat sprzed burzenia Muru Berlińskiego. Ale to nie jest temat na dzisiaj.
Jeszcze przed pandemią ludzie z własnej woli odgrodzili się i za mknęli w swoich domach za wysokimi płotami. Większość urlop najchętniej spędzała za granicą, I teraz też najchętniej powędrowałaby zagranicznymi ścieżkami. A raczej plażami i ulicami. Powędrowałaby, bo przecież większość wyjazdów była już opłacona.
Człowiek planuje i planuje, jednak nie wie co go czeka. Nie wie o jaki kamień się potknie, gdzie los w poprzek naszej drogi rozciągnie sznurek.
Ja także jak co roku planowałam wędrówkę moimi złotymi uliczkami. Podróżowałam też po Polsce, zwłaszcza do mojego ukochanego miasteczka. Ale jak będzie w tym roku? Nie wiem. Moje miasteczko jednak na pewno. 
Ale przecież dla nas wszystkich otwiera się worek z nowymi możliwościami.
Zastanawiam się, jak będzie wyglądał świat po pandemii. Nie wiem, czy tak do końca sobie z tym poradzimy. Zawsze zostanie jakiś ślad, nawyk.... Zapewne jeszcze bardziej oddalimy się od siebie.
Mam jednak nadzieje, że to przede wszystkim Matka Ziemia poradzi sobie z nami. Przecież to my jesteśmy dla niej zagrożeniem.
Nawet jak wychodzimy z domu to szybko załatwiamy sprawy jak najprędzej wracamy do domu. Rzadko rozglądamy się po okolicy w której mieszkamy. Na wszystko brakuje nam czasu. A wystarczy tylko zwolnić, podnieść głowę i rozejrzeć się.
Polska jest przecież krajem z pięknymi zakątkami. Na szczęście wie o tym wiele osób. A przede wszystkim Aleksandra, Basia, Marzena  i Zbyszek (kolejność alfabetyczna)
Ola i Zbyszek pokazują dwa przeciwległe regiony, które od lat przemierzają z aparatem fotograficznym
Ola często wędruje przez Dolny Śląsk ścieżkami wspomnień, moich wspomnień. Tych odległych i tych jeszcze wczorajszych. O każdej porze roku maluje zachwycające krajobrazy. Jednak najcenniejsze są szczegóły, które za każdym razem potrafi uchwycić. A to napotkana wiewiórka, biedronkę wędrująca po liściu, zdziwioną srokę, owoce dzikiej róży w śniegowej czapeczce, odpoczywającego motyla, moje ukochane margerytki, krople deszczu na trawie...  Chętnie powędrowałabym z nią moimi znajomymi ścieżkami i jej okiem spojrzała na świat dookoła.
Zbyszek opowiada o Warmii. Krainie którą chciałabym lepiej poznać. Pozwalam ją dawno, dawno temu. Tak dawno, że aż trudno w to uwierzyć. Jednak do dzisiaj doskonale pamiętam niektóre obrazy.
Moja Polska

Moja Polska
jedna i jedyna
zakwita każdej wiosny w starych krzakach bzu
strzegących mogił grobów i kurhanów
biegnie świeżym wiatrem po leśnych ostępach
podnosząc głowy białym konwaliom
wydzwaniającym nuty powstańczych pieśni
pochyla się ze starymi wierzbami
nad urodą tej ziemi
która kryje wyzwoleńcze marzenia Polaków
zapisana w polskim sercu
jedna i jedyna
złota i pszeniczna
pachnąca chlebem i znojem rąk spracowanych
wypływająca z rodzinnego domu
którego szczęścia od zawsze strzegły jaskółki
zielona i kwietna
na łąkach zdobionych bocianami
i odwiecznym – bądź pochwalony
nawet w szumie wiatru
Szopenowska i Norwidowska
przez którą idą całe pokolenia
czujących po polsku
na zawsze jedna i jedyna
w szeleszczących liściach i spadającym śniegu
co roku najpiękniejsza
dla tego kto ją kocha
jedna i jedyna

Dzięki Zbyszkowi poznałam ciekawą historię Warmii.
Z zainteresowaniem spacerowałam uliczkami miast i miasteczek słuchając opowieści sprzed lat.
Jednak najchętniej wędrowałam polnymi ścieżkami i drogami od ka kapliczki do kapliczki.
Czasem także wsiadałam na rower i jechałam przed siebie.
Przemierzając ten uroczy region bardzo lubię zatrzymywać się na skraju drogi, siadać na przydrożnym pieńku i wsłuchiwać się w szum drzew opowiadających historię pobliskiego kościoła lub cmentarza.
Najchętniej jednak przysiadam na pomoście nad jednym z jezior kiedy wschodzi słońce, a mgły jeszcze otulają świat. Te chwile o po ranku są niepowtarzalne.
Jest też zachodniopomorzanka Marzena i jej przede wszystkim niesamowite wrocławskie opowieści. Dzięki niej można poznać nieznane historie znanych miejsc. Marzena swoim "piórem" i zdjęciami prowadzi mnie także ścieżkami o których nie miałam pojęcia. Wrocław w jej obiektywie i słowach jest miastem jeszcze bardziej interesującym, w którym można się naprawdę zakochać.  Ja zakochałam się jeszcze bardziej.
Jednak Marzena nie zatrzymuje nas na wrocławskim przystanku. Zaprasza nas na piękny Dolny Śląsk. Tam dalej tka swoje historie. 
Marzenko, dobrze, że wróciłaś. 
Są też wędrówki Basi po jej uroczym zakątku, jeszcze na innym końcu Polski, który znam tylko z opowieści. Jednak, to co opisuje Basia jest mi bliska. Basine opowieści czasem dosłownie przez nią malowane lub tkane wierszami chwytają za serce. "To sa moje słowa, moje historie, obrazy..."  Dopiero potem sobie uświadamiam "Przecież ja nie umiem malować, ani pisać wierszy".
A Basi mała ojczyzna przypomina tą z moich marzeń, w której kiedyś chciałabym zamieszkać

Mogłabym o tych wędrówkach jeszcze długo pisać. Wszystko jest jednak już opisane, Najlepiej zatem wziąć plecak, wygodne buty i naszymi ścieżkami, niekoniecznie tymi opisywanymi przez Basię, MarzenęOlę i Zbyszka powędrować przed siebie. Nawet gdyby miały one nas zaprowadzić na manowce. Bo i tam może być ciekawie

Polska miłość
Świt zamglony przeszłością
chwyta moje myśli lotem skowronka
nucącego pieśń o Polsce
ukrytej w moim sercu
brzask jutrzenki
wynurza garść wspomnień
czerwonych jak krew i maki
błękitnych jak niebo i niezabudki
jestem stąd
gdziekolwiek pójdę
wracam zmierzchem i o świtaniu
w moją przeszłość
która echem leśnych pamiątek
płynie w przyszłość
jasną bo polską
jak moje serce
zakochane w Polsce
przydrożnych bzów i kapliczek
broniących mnie przed zdradą.


Jednak powoli otwierają się dla nas granice, więc pewnie wybierzemy ciekawe, nieco dalsze podróże jak zawsze stylowej Barbarki i ciekawej świata Łucji  
Chociaż i one wybierają ostatnio też polskie drogi

Wiersze i obrazy Basia Wójcik

wtorek, 16 czerwca 2020

Iść, ciągle iść...


Gonić marzenia...
Na włóczęgę już wyruszyć przyszła pora.
Las nas goni śpiewem ptaków, szumem drzew.
I wołają nas już pola i jeziora.
Zeszłoroczny nasz wesoły pomnąc śpiew.

Ludzie mają swoje sprawy, ludzie lubią się bogacić.
Pełne brzuchy mają, chcą mieć pełen trzos.
A ja gonię, a ja gonię swe marzenia.
Szczęścia szukam, gdzie kaczeńce i gdzie wrzos...

Tym, co iść nie lubią, mówię: do widzenia,
Za dni kilka, może znów powrócę tu.
Idę w świat, by tam dogonić swe marzenia.
Aby spełnić kilka swoich złotych snów.

Więc z dziewczyna swą pod rękę,
I z gitarą, i z piosenką...
Precz mi troski, przecz przykrości, słońce świeć!
Idę gonić, idę gonić swe marzenia...
I spokoju szukać pośród starych drzew...

Tak, to proste, że i gadać szkoda czasu.
Lepiej plecak wziąć i iść przed siebie wprost.
Szukać wiatru i zapachu szukać lasu.
Jak najdalej zadymionych wielkich miast.

Zrozum bracie, tak to trzeba.
Łóżkiem trawa, dachem drzewa
Z wiatrem biegać i z ptakami śpiewać w glos.
Trzeba gonić, trzeba gonić swe marzenia.
A nie czekać ile trosk przyniesie los.
Bułat Okudżawa
Właśnie dowiedziałam się, że 19 czerwca obchodzimy World Sauntering Day, czyli Dzień Leniwych Spacerów.
Święto jak najbardziej na czasie. 
Ostatnio świat zwolnił, a nawet zatrzymał się. To skłoniło nas do wyciszenia się, do refleksji. Przestaliśmy pędzić na oślep narzekając na biegnący czas. 
Na co dzień większość z nas gdzieś biegnie, je w pośpiechu, jest w „niedoczasie”, załatwia mnóstwo spraw jednocześnie i pobieżnie, nie ma czasu na odpoczynek...  Nawet sposób odpoczywania zmusza nas do ciągłej aktywności, sportu, spotykań, bywania w różnych miejscach, zwiedzania, bawienia się. Bierne odpoczywanie, leniwe spacery, leżenie plackiem zwłaszcza dla młodszego pokolenia wyszło z mody. Jest też  postrzegane jako strata czasu. Przecież w tym czasie można by tyle zrobić.  Ale pośpiech, łapanie wielu srok z ogon mogą się w przyszłości na nas zemścić. Czyż nie lepiej przejść przez życie spacerując, zamiast dostawać zadyszki? 
O tym, że  spacer wpływa korzystnie na nasze zdrowie, mówił już starożytny grecki lekarz, ojciec medycyny – Hipokrates: „Spacer jest najlepszym lekiem człowieka”.
A ta pora roku wyjątkowo skłania do spacerowania.
Czerwiec to miesiąc najkrótszych nocy. To możliwość wstawania z łóżka o brzasku wraz z pierwszymi promieniami słońca. A przecież po przeciwnej stronie bieguna w grudniu ciężko nawet przy terkoczącym głośno budziku podnieść się siódmej. A rześki, świeży pachnący i rozświergotany  czerwcowy poranek potrafi zachęcić do wyjścia na balkon z ciepłym kubkiem herbaty.
Kto jednak jest na tyle jeszcze zwariowany, aby o tej porze witać wraz ze mną dzień? Nie znam nikogo. Jednak to wczesne letnie wstawanie mam po mojej prababce, której imię przyjęłam na bierzmowaniu. Z opowiadań mojej cioci, wiem, że prababka wstawała o świcie, aby zająć się kwiatami, w tym pelargoniami (nawiasem pisząc ich prapra….. przodkowie kwitną na moim balkonie – to taka więź łącząca mnie z prababką, przekazana mi przez jej najmłodszą córkę)
W czerwcu napełniam duszę nadzieją i urzekającymi, prawdziwymi zapachami róż, akacji, piwonii, jaśminów…
Najbardziej jednak napływają marzenia przed nocą św. Jana. Warto wówczas zatrzymać zegarek, powiesić problemy na kołku i pójść do lasu w poszukiwaniu kwiatu paproci, A może go tak naprawdę nie ma?

Już tradycją stało się z czasem
I należy do dobrego tonu,
Żeby panny chodziły na spacer
Z żołnierzami swojego plutonu,
Żeby każdy chłopaczek nieduży
Zamiast marzyć że jest komandosem,
marzył sobie że w plutonie służy
I z plutonem śpiewa pełnym głosem
Andrzej Waligórski

Jednak warto w to wierzyć i dążyć do spełnienia marzeń
Marzenia... czym byłoby życie gdybyśmy nie mogli marzyć, śnić?
Dobrze jest czasem  pomarzyć i mieć nadzieję na spełnienie.
Zazwyczaj wszystkie marzenia spełniają się tylko w bajkach, a w rzeczywistości nic samo łatwo nie przychodzi.
Najczęściej jednak nasze marzenia są zamknięte w pudełkach, które okryte kurzem naszej szarej codzienności leżą zapomniane na półkach. Często o nich zapominamy, nie odkurzamy…. Taka przechowalnia z zapomnianymi marzeniami. Może kiedyś znajdę kwitek i zabiorę je od Staruszka z długą siwą brodą, który każdego dnia je pilnuje i nie pozwala im wyfrunąć i odlecieć w  świat. Ten Staruszek z długą siwą brodą wierzy, że kiedyś przechodząc koło przechowalni, zatrzymam się i zabiorę pozostawione u niego na przechowanie pudełko.
Dlatego każdego dnia, gdy przechodzę obok uśmiecha się do mnie i stara się o czymś powiedzieć.
Może o tym, że chyba o kilku moich marzeniach zapomniałam.
Moje marzenia leżą już tak długo na pólkach pokrytych kurzem. Tak, wiem powinnam je znowu zabrać z przechowalni. Nie powinnam o nich dłużej zapominać.
Moim największym, niespełnionym marzeniem jest posiadanie własnego, małego domku z ogródkiem gdzie w takie czerwcowe długie dni można posiedzieć napawając się zapachami mieszającymi się dookoła. Domku z przestronną, jasną kuchnią, ze świeżymi ziołami na parapetach. Domku z kominkiem w dużym pokoju….
Staruszek, który Czas się nazywa kiedyś mi powiedział: „Marzenia nigdy nie umierają. Jak myślisz, że są już martwe, to się mylisz. One tylko zapadły w długi sen zimowy, jak niedźwiedź. Jednak pamiętaj, gdy to marzenie drzemie za długo, to potem nagle budzi się głodne i złe jak miś.”
Nie mogę też zapomnieć mówić głośno o swoich marzeniach. Ne tylko Staruszek Czas jest dobrym słuchaczem. Wystarczy, że rozejrzę się dookoła i  z pewnością znajdę obok osoby, które pomogą mi je spełnić.

Marzenia są jak obłoki...
Marzenia muszą być jak obłoki
żeby nie mogły przedwcześnie spadać na ziemię
więc bywają lekkie i pierzaste
siadają puchem na błękicie nieba
tańczą nad moją głową
wbrew rozumowi każą wierzyć
uporczywie myśleć że nadejdzie niedościgłe
że stanie się kolejny cud
a skoro obłoki płyną z każdą chwilą
więc nie miej za złe marzeniom
gdy ubiorą się w inne kształty i kolory...
Basia Wójcik